[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał w sobie ten źle wychowany człowiek dziwną miękkość, w oszalałych zaś jego słowach było zawsze tyle serca, że się jaśnie czyniło w mrocznej atmosferze tego domu, kiedy w nim był Szczygieł.Patrzył na pannę Zabłocką z wielką tkliwością i ogromnie lubił wtedy mówić ten mój głuchoniemy przyjaciel; mówił z wielką radością i tylko patrzył od czasu do czasu nieśmiało w jej wielkie oczy, serdecznie na niego patrząceRosła w nim wtedy rozpaczliwa odwaga i gadał nieustannie; panna Zofja mówiła mi, że przepada za jego sposobem mówienia, w istocie bowiem można było przewędrować chyba pół świata i tylko w jakimś stołecznym zoologicznym ogrodzie usłyszeć coś podobnego.Panna Zofja malowała jakiś kwiat, potem Szczygieł przychodził oglądać, poprawić i czynić uwagi; przypatrywał się najpierw bardzo długo obrazowi i czasem groźny, straszny zabójczy wzrok przenosił na pannę Zofję, która udawała wtedy wielką trwogę.Spozierał znów na obraz i mówił:— Co to jest?— Begonja, — odpowiadała ślicznym swoim głosem panna Zofja,— Niech to pani powie komu innemu, a nie mnie.Ja za stary wróbel.Naturalnie, mnie można wszystko powiedzieć, ojoj, czemu nie? Pani myśli: głupi malarz Szczygieł, to zaraz uwierzy, — akuratnie! Begonja!… to jest szczotka do lampy, nie kwiat.— Ja myślałam…— Niema co myśleć, dobry malarz nie myśli! Właściwie to myśli, — poprawiał się, — ale nie wtedy, kiedy maluje.Po jakiego mi licha myślenie? farba grunt, oko grunt, dotknięcie.Nagle mu się bardzo żal robiło biednej panienki i cichym głosem, ogromnie serdecznym, mówił, aby naprawić wrażenie nagany:— Właśnie niech pani nie słucha, co ja gadam, bo i niema czego słuchać.To bardzo ładny obrazek.Ślepy pozna, że to kwiat.— Ale pewnie czegoś brakuje?— Czegoś brakuje? Wszystkiego brakuje, płótna szkoda — mówił Szczygieł z serca — ale to nic.Niech się pani nie martwi.Inne pannice to tak malują, że nie daj Boże.Lepiej, żeby to za—mąż wychodziło, tylko takiej, co krótkie włosy nosi i cała poplamiona jest farbą, nikt nie chce brać.A pani czemu zamąż jeszcze nie wyszła?— Bo mnie nikt nie chciał, panie Eustachy.Szczygieł patrzył na nią niedowierzająco, mrużył figlarnie oko i mówił:— Gadaj pani zdrowa.— Żeby zdrowa… — dodawała cicho panna Zofja.Wtedy Szczygłowi serce się krajało i zły był na siebie, że wypowiedział to słowo; bąkał wtedy to i owo, lub powracał do dawnego tematu.— Namalowała pani kwiat, — mówił — no to i dobrze, każdy może namalować kwiat, ft dusza gdzie? a oczy gdzie? Wszystko na świecie ma duszę, oprócz człowieka, w którym czasem nic niema, ale kwiat ma duszę zawsze, najmizerniejszy nawet.W nocy ona z niego wychodzi i błąka się, którędy zaś przeleciała, tam powietrze pachnie.Oczy także ma każdy kwiat i patrzy, co się na niebie dzieje, czy się.trzeba radować, czy smucić? Kiedy się co maluje, wtedy trzeba najpierw wiedzieć, gdzie tkwi dusza.Malujesz kamień i myślisz: kamień bałwan, duszy niema.A kamień czasem jęczy, taki stary kamień, co ma siwy łeb, srebrnym mchem obrosły i żyje.Tysiąc lat myśli i stęka.Kiedy taki jeden z drugim rzeźbiarz marmur obrabia, myśli sobie, że można walić w niego z całej siły i drzeć go rylcem, bo to kamień.Otóż właśnie wymyślił głupio; z takiego rzeźbiarza nic nie będzie, bo mu się marmur pod rękami zaweźmie, zatnie szelma i ani rusz.Duszy mojej nie uszanowałeś, powiada, to sobie bij, wal nawet twardym łbem, a ja ścierpię i nie poddam się.Ale kiedy rzeźbiarz, mądry człowiek i artysta, umie do kamienia zagadać, pogładzi go ręką, albo czasem zafrasowaną głowę, siódmym potem pokrytą, o niego oprze, wtedy pani patrz.Ho! ho! Kamień gada, daję słowo, że gada, jęknie z wielkiej radości i dzwoni i woła: bij we mnie, aż ci ogniem w —oczy trysnę! Dostań się do serca mego po tej żyłce ledwie widnej! Kształtuj mnie, boży człowieku, a ja będę jako wosk, bom czekał na ciebie miljon lat, w głuchej skale śpiący.Zmartwiała we mnie dusza, ale żyje.Bij we mnie ręką, sercem, duszą i młotem, bo to jest pieszczota moja!… Kamień się wtedy z zimnego staje ciepły i różowieje, bo krew zbudzona zaczyna w nim krążyć i taki się robi pieściwy i miękki, jakby wiedział, że kiedy stos gruzów z niego opadnie, z bryły onej wyjdzie kobieta naga i piękna! Ha!Czoło wtedy ocierał zmęczony, zacny Szczygieł i dodawał zawsze niezmiennie:— Zresztą głupstwa gadam, moje uszanowanie pani.Zabierał Haneczkę i szedł na odmianę do księdza, bo kiedy się rozgadał, był wtedy w nienormalnym stanie i musiał się uspokoić codzienną awanturą z księdzem.Haneczka była u Zabłockich najmilszym gościem, jednakże nie bardzo jej się w tym domu podobało.Szczygieł był dla niej ojcem i matką, więc co on robił, to.robiła i ona, co się jemu podobało, musiało się podobać jej i naodwrót.W domu Zabłockich było jej za smutno, masona zaś lękała się wyraźnie; kiedy Szczygieł był w pokoju panny Zabłockiej, wtedy dziewczynkę porywała ciocia Isia i tuczyła ją, jak młodą gęś, nie było bowiem takiego przysmaku, któregoby ta smętna wieszczka nie wymyśliła dla najmilszej swojej Haneczki.Zdaje się, że jej musiała odczytywać swoje wiersze, bo dziecko miało czasem wyraz twarzy mocno znudzony; przez tę miłość dla Haneczki zdobyła sobie jednakże całkowitą sympatję Szczygła.— Dobra baba — rzekł mi.— Ożeń się, ona jeszcze dobrze wygląda.— Łykowata, — odpowiedział, czyniąc dziwne ruchy rękoma — zjełczała.I o nią jednak był zazdrosny ze względu na Haneczkę, jak zresztą o wszystkich, uważał bowiem, że sam jeden ma prawo do jej wyłącznej miłości i że on jeden może ją wychować.Tak był zaślepiony w tem dziecku, że ze zgrozą myślałem, co Szczygieł uczyni, kiedy mu je odbiorą, bo że odbiorą, to pewne.Pani Zasielska pozałatwia swoje tajemnicze sprawy i zgłosi się bezwątpienia po córkę wszystko bowiem najgorsze można powiedzieć o kobiecie bez wielkiego ryzyka, nie wolno jednakże w wątpliwość podawać jej macierzyńskiej miłości.Jaka ona tam jest ta mistyczna przyjaciółka Szczygła, to jest, zrobiła głupstwo, lecz pewnie nie na długo, musiała zaś dobrze poznać Szczygła i wiedziała, że rodzony ojciec takby dziecka tego nie kochał, jak on je kochał.To ją nieco tłumaczy, jeśli musiała w istocie wyjechać na dłużej.Wróci i zabierze Hankę, a wtedy będzie katastrofa.Szczygieł biedaczyna miał teraz jakieś jaśniejsze życie, zniósłby największą nędzę dla tego dziecka, wszystkoby dla niego porzucił; przywiązanym był do Haneczki zupełnie chorobliwie, miłość zaś była obopólna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]