[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W jedną to nawet piorun trzasnął, dlategom ją ujrzał.Co to właściwie jest miasto?- Jakby ci to powiedzieć? Jest to takie wielkie zgromadzenie ludzi, którzy się zeszli do kupy z wielkiej miłości, a potem nie mogą się od siebie oddalić, bo tak się nienawidzą.- Bardzo to wdzięcznie wywiodłeś, ale ja to zrozumiem dopiero za sto lat.- Lepiej późno, niż nigdy.A teraz czy możesz iść?- Wolałbym lecieć przez powietrze, bom do tego przywykł, ale kiedy nie można inaczej, trzeba chodzić piechotą.Powiedz mi, dlaczego głupia wrona ma skrzydła, a uczciwy człowiek łazi na piechotę?- Za to ty masz ręce, a wrona ich nie ma.- Sam nie wiem, co bym wolał.Na dobrą sprawę chciałbym mieć i ręce, i skrzydła.- Postaraj się najpierw o głowę.- Po cóż mam się starać? Przecie mam głowę!- Kapusta także ma głowę, a bardzo się tym nie chwali.- Co ma wspólnego moja głowa z kapustą?- Więcej, niż myślisz! - śmiał się Janek.- Ale chodźmy! Szatki moje już obeschły.Wstawaj, bracie! Namartwiłem się przez ciebie niemało, ale mi już przeszło.Jakże ty wyglądasz, nieszczęsny pokrako!- Spróbuj spaść spod chmur, a nie będziesz wyglądał przystojniej.Czy idziemy do tego miasta?- Broń Panie Boże! Przejdziemy obok, aby nas jaka zła nie spotkała przygoda.Przyjrzymy mu się z daleka, a pójdziemy jak sierpem rzucił.- Nigdy nie byłem w mieście…- Obyś nie powiedział w złą godzinę.- Bywało się w piekle, bywało pod samym niebem, należałoby więc być i w mieście.- W drogę, Piszczałko! Prowadź mnie, bo znasz drogę.Czy to na zachód?- Prosto na zachód… Stój!- Co się stało?- Chcę jeszcze raz spojrzeć na tę wysokość, z której spadłem.- Piszczałko obrzydła! czy chcesz, żebym ci przetrącił nogę?- Już nie potrzeba.Wal za mną!Piszczałka szedł wielce dumny, że to on raz prowadził takiego mądralę jak Janka.Dreptał na swoich cienkich, kozich nóżkach, znowu wesoły i rozpromieniony.Przeskakiwał przez kamienie i w szaleństwie radości po wspaniałej przygodzie doszedł do tego, że próbował gwizdać.Nie osiągnął wprawdzie nadzwyczajnego w tej dziedzinie powodzenia, lecz samym usiłowaniem dokonania rzeczy tak trudnej znacznie się we własnym wywyższył mniemaniu.Urwał nagle w połowie ton wysoki i równie przeraźliwy.- Widzę miasto! - zakrzyknął.- I ja je też dojrzałem - mówił Janek pilnie patrząc.- Podejdźmy bliżej, bo mi się coś wydaje, czego bym nie pragnął.Zaczęli teraz iść ostrożnie, wpatrzeni w mury jakieś dziwnie lśniące i na obronne wieże, surowe i potężne.Kiedy się znacznie zbliżyli, rzekł Janek cicho:- Niestety, nie myliłem się.Rzeka ogromna płynie pod nim, a most jest jeden i do miasta wiedzie.- Nie będziemy mogli obejść.- Woda to jakaś straszliwa.Nie da się!- Co robić tedy?- Czy ja wiem? Po lewej stronie woda, po prawej woda, a zachód prosto.Boję się ja tego miasta…- A jeśli tam mieszkają dobrzy ludzie?- Daj to, Boże, ale czy dobrzy ludzie wznosiliby takie potężne mury i takie wieże? Czemu one tak błyszczą?- Słońce na nie pada.- Widziałem mury w słońcu, ale tak nie błyszczały.Ej, Piszczałko, coś mi się zdaje, że te mury są z błyszczącej stali.- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - rzekł Piszczałka z powagą.- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Janek zdumiony.- Nic.Ale mi się przypomniało, że tak raz powiedziałeś.- Gdybym nie był bardzo zmartwiony, to za takie gadanie stłukłbym cię na kwaśne jabłko… Patrz, patrz, jak to błyszczy!- To źle, czy to dobrze?- Nie wiem, może to nawet najgorzej.- Pójdziemy tam?- Nie! Już dzień ma się ku końcowi, bałbym się wchodzić w taką żelazną pułapkę na noc.Zapadnijmy tu gdzie w chaszczach, a rano pójdziemy w imię Boże! Cicho! Co to słychać?- Tak wygląda, jakby kto młotem uderzał w żelazo.- To zegary biją!- Kogo biją?- Nikogo nie biją, tylko wybijają godziny.Kiedyś ci to wytłumaczę…- A czy to dobrze, czy źle?- Z tego widać tylko, ze jacyś mądrzy mieszkają w tym mieście ludzie, skoro umieją robić takie przyrządy, co wybijają godziny.- A ja myślę, że to nie jest dobrze z tym wybijaniem.Raz mnie jeden stary diabeł wybił dwa zęby i to nie było przyjemne.- Resztę ja ci ich wybiję, jeśli będziesz gadał od rzeczy.Skryjmy się teraz.Może znajdziemy jakie poziomki albo jadalne ziele, bom głodny.Nie odchodź, bracie, daleko i pilnujmy się wzajem.Świecące mury dziwnego miasta poczęły gasnąć, a kiedy wieczorne zakrwawiły się zorze, zdawało się, że i miasto spłynęło krwią.Coraz to przylatał żelazny miarowy dźwięk i opadał na step.Janek naliczył ich dziesięć, potem jedenaście, potem dwanaście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]