[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie przypro-wadził pan hetman wszystko wojsko do sprawy i począł porządnienastępować.Sroga bitwa zawrzała na całej linii od Mokotowa aż kuWiśle.Wtem Akbah-Ułan, który jezdził z podjazdem, pojawił się naspienionym koniu przed hetmanem.- Effendi! - krzyknął - czambuł jazdy idzie od Babic ku miastui wozy wiodą, chcą się za mury dostać!Sapieha zrozumiał w jednej chwili, co znaczyła owa wycieczkaw stronę Mokotowa.Oto nieprzyjaciel chciał odciągnąć wojskastojące na trakcie błońskim, aby owa posiłkowa jazda i wozy z żyw-nością mogły się dostać w obręb murów.- Ruszaj do Wołodyjowskiego! - krzyknął na Akbah-Ułana -niech laudańska, Kmicic i Wańkowicz przebiegną im drogę, zarazim pomoc wyślę!156Potop t.3Akbah-Ułan wspiął konia, za nim poleciał drugi i trzeci ordy-nans.Wszyscy dopadli Wołodyjowskiego i powtórzyli mu rozkazhetmański.Wołodyjowski zwrócił natychmiast chorągwie, Kmicic Tataramidognał go idąc na przełaj i pomknęli razem, a Wańkowicz za nimi.Lecz przybyli za pózno.Blisko dwieście wozów wjeżdżało jużw bramę, idący zaś za nimi świetny oddział ciężkiej jazdy był jużprawie cały w promieniu fortecznym.Tylko tylna straż złożonaz około stu ludzi nie nadążyła jeszcze pod osłonę dział.Ale i ci szlicałym pędem.Oficer jadący z tyłu przynaglał ich jeszcze krzykiem.Kmicic, ujrzawszy ich przy blasku płonących szop, wydał krzykprzerazliwy i straszny, że aż konie spłoszyły się obok; poznałBogusławową rajtarię, tę samą, która przejechała po nim i po jegoTatarach pod Janowem.I niepomny na nic, rzucił się jak szalony ku nim, wyprzedziłswoich własnych ludzi i wpadł pierwszy na oślep między szeregi.Szczęściem, dwaj młodzi Kiemlicze, Kosma i Damian, siedzący naprzednich koniach, wpadli tuż za nim.W tej chwili Wołodyjowskiprzesunął się ukosem jak błyskawica i tym jednym ruchem odciąłtylną straż od głównego oddziału.Działa z murów poczęły grzmieć, lecz główny oddział, poświę-ciwszy swych towarzyszów, wpadł co prędzej za wozami do twier-dzy.Wówczas laudańscy i Kmicicowi opasali pierścieniem owątylną straż i rozpoczęła się rzezba bez miłosierdzia.Lecz krótko trwała.Bogusławowi ludzie widząc, że nie maszznikąd ratunku, w mgnieniu oka pozeskakiwali z koni i rzucilibroń pod nogi, krzycząc wniebogłosy, aby ich usłyszano w ciżbiei gwarze, że się poddają.Nie zważali na to wolentarze ni Tatarzy i siekli dalej, lecz w tejżechwili rozległ się grozny a przerazliwy głos Wołodyjowskiego, któ-remu chodziło o języka:- %7ływych brać! Gas! gas! żywych brać!157Henryk Sienkiewicz- %7ływych brać! - zakrzyknął Kmicic.Zgrzyt żelaza ustał.Rozkazano teraz troczyć jeńców Tatarom,którzy z właściwą sobie wprawą uczynili to w mgnieniu oka, poczym chorągwie cofnęły się spiesznie spod działowego ognia.Pułkownicy skierowali się ku szopom.Laudańska szła naprzód,Wańkowiczowi z tyłu, a Kmicic z jeńcami w pośrodku, wszyscyw zupełnej gotowości, aby napad, jeżeliby się zdarzył, odeprzeć.Jeńców prowadzili Tatarzy na smyczach, inni powodowali zdobycz-ne konie.Kmicic, zbliżywszy się do szop, bacznie spoglądał w twa-rze jeńców, czy Bogusławowej między nimi nie zobaczy, bo choć mujuż jeden z rajtarów pod sztychem zaprzysiągł, że księcia samego niebyło w oddziale, jednak jeszcze myślał, że nuż umyślnie tają.Wtem jakiś głos spod strzemienia tatarskiego zawołał nań:-- Panie Kmicic! Panie pułkowniku! Ratuj znajomego! Każ mniepuścić ze sznura na parol.- Hassling! - zakrzyknął Kmicic.Hassling był to Szkot, niegdyś oficer rajtarii księcia wojewodywileńskiego, którego Kmicic znał w Kiejdanach i swego czasu bar-dzo lubił.- Puść jeńca - zakrzyknął na Tatara - i sam precz z konia!Tatar skoczył z kulbaki, jakby go wiatr zmiótł, bo wiedział, jakniebezpiecznie marudzić, gdy bagadyr rozkazuje.Hassling postękując wdrapał się na wysokie siedzenie ordyńca.Wtem Kmicic chwycił go powyżej dłoni i gniotąc mu rękę tak,jakby chciał ją zgruchotać, począł pytać natarczywie:- Skąd jedziecie? Wraz powiadaj, skąd jedziecie? Na Boga, spiesz się!- Z Taurogów! - odparł oficer
[ Pobierz całość w formacie PDF ]