[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Spróbuj, a zobaczysz! Jest to sztuka strasznie trudna, ale mój ojciec był wielkim czarodziejem i umiał się podzielić nawet na trzy części.Ja umiem tylko na dwie, ale i to dosyć.— Jeśli to zrobisz, to dam ci dwa łokcie kiełbasy i kawał salcesonu z oślich uszu.I nie tylko to.Jutro, po święcie, mógłbyś się produkować w mojej gospodzie i zarobić razem ze mną wiele pieniędzy.— Doskonale! Chcesz zobaczyć sztukę?— Bardzo chcę!— A ja chcę przedtem zobaczyć kiełbasę.— Niech i tak będzie!Oberżysta wszedł do gospody, Placek zaś tymczasem skinął na Jacka, który słuchał z ukrycia całej rozmowy, aby był w pogotowiu.Po chwili oberżysta wyniósł szlachetne zwłoki uczonego Patałłacha w mizernym kształcie kiełbasy i salcesonu.— Widzisz — rzekł do Placka — że postępuję uczciwie, więc jeśli mnie oszukasz, to i z ciebie zrobię salceson.— Bardzo dobrze! Zamknij teraz oczy i czekaj, ażzawołam: już! Gdybyś chciał podejrzeć, jak się ta sztuka odbywa, to mógłbyś stracić jedno oko.— Dobrze, zamykam oczy i nie będę podglądał.— Nic nie widzisz? — zapytał Placek.— Nic.Placek zaczai szeptać tajemniczo:— Rumbarbarum! Rumbarbarum!A kiedy Jacek podkradłszy się na palcach stanął przy nim.wtedy krzyknął:— Już!Oberżysta otworzył oczy, które mu na wierzch wylazły ze zdumienia, gdyż przed nim stało dwóch, jak dwie krople wody podobnych do siebie, chłopców.Człowiek ten patrzył na nich z nabożnym lękiem i aż zaniemówił.— Skąd jest ten drugi? — zapytał wreszcie z trudem.— Wyszedł ze mnie — rzekł Placek — to jest duch.Możesz go nawet dotknąć, ale ostrożnie, bo raz takiego, co go chciał dotknąć, ukąsił w rękę.Ciebie jednak nie ugryzie, bo trzymasz w ręku kiełbasę, więc on wciąż w nią tylko patrzy, a ciebie nie widzi.— Boję się takich sztuk — szepnął oberżysta — zrób tak, aby zniknął.— Zamknij oczy!— Zamknąłem.— Huku! Puku! — zaklinał Placek — zmykaj duchu! Już! Kiedy oberżysta otworzył oczy, stał przed nim Placek wesoło uśmiechnięty.— Zasłużyłeś sobie na tę kiełbasę — rzekł z ulgą oberżysta.— Jeśli jutro pokażesz w mojej gospodzie tę potężną sztukę, obaj zrobimy majątek.Czy przyjdziesz jutro?— Najlepiej będzie, jeśli mi pozwolisz przespać się w stajni po Patałłachu.Odpocznę, a jutro stanę do wyścigów.— Prześpij się! — rzekł oberżysta.— Ale o jednym pamiętaj! Niech się nikt przez noc nie zbliża do stajni, bo ja na noc wypuszczam z siebie mojego ducha.— A cóż on robi?— Czuwa nade mną i odgania mi z twarzy muchy, gdy kto jednak zbytnio się do mnie zbliży, wtedy szczeka i gryzie.— To straszne! — rzekł z drżeniem oberżysta.— Masz kiełbasę i idź spać, ale nie wypuszczaj swojego ducha tak długo, zanim ja nie zasnę.— Mogę to dla ciebie zrobić — rzekł Placek.— A jutro pokażę w twojej gospodzie jeszcze dziwniejsze sztuki.— Dobrej nocy — powiedział odchodząc oberżysta — tobie i twojemu duchowi.— Zaskarbiłeś sobie jego przychylność — rzekł z wielką łaskawością Placek.— Dobrej nocy!Za to wzniosły duch Patałłacha nie miał tej nocy spokoju i musiał gorzkie ronić łzy widząc, jak ci, których zrzucił z grzbietu w słusznym gniewie, teraz śmiejąc się pożerają kiełbasę z jego doczesnych zwłok.— Jest to kiełbasa mądrości — rzekł Jacek.— A ten salceson jest salcesonem filozofii — śmiał się Placek.— O Patałłachu, na co ci przyszło?!W tej chwili rozległ się nad domem potężny, straszny ryk.— To Patałłach się rozgniewał! — rzekł Placek.— Oberżysta jednak musi być w strachu, bo myśli, że to mój duch tak się wściekł.Ale chodźmy spać, ryczący duchu, bo musimy jutro być na wszystko gotowi.Zapamiętałeś, cośmy ułożyli?— Wszystko zapamiętałem.Mądrzy to my jesteśmy.— Wielka sztuka! Jemy kiełbasę z największego uczonego.Nowy ryk rozległ się przeraźliwie.— Słyszysz? Ten zwierzak po śmierci zachował swoje zwyczaje.Trzeba dokończyć kiełbasy, bo będzie ryczał przez całą noc i nie da nam spać.Spali jednak doskonale na sianie, po raz pierwszy od wyjścia z domu.Skoro zaś tylko zaczęło szarzeć na świecie,powstali czym prędzej i wymknęli się na plac przed pałacem, gdzie już od wczesnego rana zbierali się współzawodnicy.Plac był wspaniale udekorowany chorągwiami ze starych gazet i girlandami z jodłowych gałęzi.Zaczął się szybko zapełniać tłumem współzawodników, starych, młodych i w średnim wieku.Porządek utrzymywali jacyś czcigodni ludzie, bardzo zatroskani; niektórzy z nich wysypywali drogi piaskiem albo podtrzymywali chwiejące się chorągwiane żerdzie.Byli to uczeni, poeci, muzycy i malarze, których, jako że w wielkiej sztuce biegania na długi dystans na nic nie byli przydatni, używano do tych robót, jak to jest w powszechnym zwyczaju wśród ludzi, dla których nogi więcej znaczą niż głowa.Dlatego też czcigodne osoby miały na twarzy wiele smutku, o tym zapewne rozmyślając, że na nogach można przeskoczyć rów, ale nie można dostać się do nieba, gdzie mieszka mądrość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]