[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To było bardzo dziwne pół godziny.Duchowny wyjaśnił, że bardzo interesuje się historią.Natknął się na dokumenty ujawniające istotne kwestie, które doprowadziły do zerwania między padroni pomocy a Stolicą Apostolską.Kiedy Victor powróci do zdrowia, może będą mogli porozmawiać o przeszłości.Historycznej przeszłości.Zakończył swe pożegnania bezpośrednim nawiązaniem do napaści na Victora w Campo di Fiori.Powiedział, że ból i cierpienie zadane przez jednego maniaka w purpurze nie mogły obciążać całego Kościoła.Mniej więcej pięć tygodni później miał miejsce następny incydent.Victor w swym waszyngtońskim biurze przygotowywał się do zeznań przed komisją Kongresu, która badała ulgi podatkowe, z jakich korzystają armatorzy amerykańscy pływający pod flagą Paragwaju, kiedy zabrzęczał intercom.— Panie Fontine, przyszedł pan Theodore Dakakos.Mówi, że w celu złożenia wyrazów szacunku.Dakakos był młodym greckim potentatem żeglugowym, zuchwale rywalizującym z Onassisem i Niarchosem, i znacznie bardziej lubianym.Fontine polecił sekretarce, by go wprowadziła.Dakakos był potężnym mężczyzną o szczerej, otwartej twarzy, która bardziej pasowałaby do gracza w drużynie amerykańskiego futbolu niż do żeglugowego potentata.Miał około czterdziestki, po angielsku mówił pedantycznie, językiem wzorowego studenta.Przyleciał do Waszyngtonu przyjrzeć się przesłuchaniu, może czegoś się przy tej okazji nauczyć, jak wyjaśnił z uśmiechem.Victor roześmiał się; nieposzlakowanej reputacji Greka dorównywała tylko jego niesłychana smykałka do interesów, o której krążyły już legendy.Fontine powiedział mu to.— Miałem mnóstwo szczęścia.Dobroczynność pewnego życzliwego, choć niemal zupełnie odciętego od świata bractwa zakonnego umożliwiła mi w bardzo młodym wieku odebranie odpowiedniego wykształcenia.— Rzeczywiście może pan mówić o szczęściu.— Moja rodzina nie należała do zamożnych, ale podobno oddała wielkie zasługi ich Kościołowi.Zasługi do dziś dla mnie niepojęte.Młody grecki magnat mówił coś między wierszami, ale Victor nie zrozumiał, o co mu chodziło.— A zatem zrządzenia wdzięczności są równie niezbadane jak wyroki boskie — powiedział z uśmiechem.— Cieszy się pan wspaniałą reputacją.Przynosi pan chlubę tym, którzy panu pomogli.— Theodore to moje pierwsze mię, panie Fontine.Moje pełne nazwisko brzmi Theodore Annaksas Dakakos.Przez lata szkoły znany byłem jako Annaksas Młodszy.Czy to coś panu mówi?— Co ma mi coś mówić?— Czy mówi panu coś imię Annaksas?— Na przestrzeni lat prowadziłem interesy z setkami pańskich rodaków, dosłownie.Nie wydaje mi się jednak, żebym kiedykolwiek natkął się na kogoś o imieniu Annaksas.Grek zamilkł na dłuższą chwilę, po czym powiedział cicho: — Wierzę panu.Wkrótce potem wyszedł.Trzecie zdarzenie było najdziwniejsze ze wszystkich; wyzwoliło wspomnienie brutalnej przemocy tak gwałtownie, że Victorowi zabrakło tchu w piersiach.Miało miejsce zaledwie przed dziesięciu dniami w Los Angeles.Zatrzymał się w hotelu Beverly Hills, by wziąć udział w spotkaniu dwóch firm zajmujących odmienne stanowiska i próbujących pogodzić nawzajem swoje interesy.Victora wezwano, by ratował, co się da, lecz zadanie okazało się niewykonalne.I dlatego właśnie korzystał z popołudniowego słońca, zamiast siedzieć w hotelu i wysłuchiwać peror prawników usiłujących odpracować wypłacone im już zaliczki.Pił campari przy stoliku obok basenu, zdumiony mnogością przystojnych mężczyzn i kobiet, którzy najwyraźniej nie musieli zarabiać na życie pracą.— Guten Tag, mein Herr.Zwróciła się do niego kobieta około pięćdziesiątki, w wieku tak świetnie maskowanym przez zamożne kobiety kosmetycznymi zabiegami.Była średniego wzrostu, dość proporcjonalna, miała jasne włosy z pasemkami.Ubrana była w białe pumpy i błękitną bluzę.Oczy przesłaniały jej wielkie słoneczne okulary w srebrnej oprawce.Po niemiecku mówiła z pełną swobodą, nie był to dla niej język wyuczony.Wstając niezdarnie, odpowiedział jej swoją niemczyzną, akademicką, mniej naturalną.— Dzień dobry.Czy my się znamy? Przepraszam, ale zupełnie nie mogę sobie przypomnieć.— Proszę, niech pan usiądzie.To sprawia panu wiele trudności, wiem o tym.— Wie pani? A zatem jednak musieliśmy się spotkać.Kobieta zajęła krzesło naprzeciwko niego.Przeszła na angielski.— Owszem.Ale wtedy nie miał pan takich kłopotów.Był pan żołnierzem.— Podczas wojny?— Był taki samolot z Monachium do Mulheim, na którego pokładzie leciała kurwa z obozu eskortowana przez trzy świnie z Wehrmachtu.Próbuję sobie wmówić, że świnie większe od niej.— Wielki Boże! — zachłysnął się ze zdumienia Fontine.— Była pani niemal dzieckiem.Co się z panią działo potem?Opowiedziała mu pokrótce.Została zabrana przez partyzantów z francuskiej Resistance do obozu przejściowego na południowy zachód od Montbeliard.Przez kilka miesięcy cierpiała katusze, o których lepiej nie wspominać, w trakcie odzwyczajania się od narkotyków.Wiele razy próbowała popełnić samobójstwo, ale ludzie z Resistance mieli co do niej inne plany.Postawili na to, że kiedy wyzwoli się spod wpływu narkotyków, jej wspomnienia wystarczą, żeby stała się bardzo pożytecznym agentem podziemia.Już wtedy była twarda; tyle widzieli na własne oczy.— Oczywiście mieli rację — powiedziała tamta kobieta przed dziesięciu dniami przy stoliku w patio hotelu Beverly Hills.— Pilnowali mnie dzień i noc, mężczyźni i kobiety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]