[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie - odparł.- Weźmiemy ją.- I Raya z Dave'em, tak?Skinął głową.Podczas ich powrotu zapadła noc.Ray i Dave tkwili przed telewizorem; Edie także tam była.Wszyscy troje podnieśli wzrok i patrzyli, jak dudniąc, wtacza się do mieszkania, ale nikt nie odezwał się słowem.Opadł, wyczerpany, na fotel.Edie wyszła cicho do kuchni i wróciła z piwem dla niego.Gdy reszta oglądała telewizję, Everett dusił w sobie różne myśli.Czekał, aby wieczór się skończył, a chłopcy poszli do łóżek, ale zdawało się to trwać wieczność.Nikt się nie odzywał.Skradali się wokół niego i jego fotela, jak gdyby był niebezpieczny.Pomyślał o Escrowie i jego opisie guzów rosnących wewnątrz domów w Los Angeles.W końcu Ray i Dave poszli spać, a Melinda powędrowała do swojego pokoju.Edie skinęła na niego, nadal milcząc, i wskazała sypialnię.Poszedł za nią do środka, a ona zamknęła drzwi.Wspięła się na łóżko i usiadła na jednej z poduszek.- Tutaj - malutką ręką poklepała miejsce obok siebie.- Usiądziesz?Podszedł i w ponurym nastroju rozwalił się na łóżku, nie próbując się do niej zbliżać.Kontakt ich ciał zdawał się teraz niemożliwy, ale najwyraźniej Edie tak nie sądziła, bo sięgnęła po jego dłoń.Pomimo beznadziejnej dysproporcji ich rozmiarów przynajmniej upodobnił się do niej pod względem brzydoty.Widocznie musiał wznieść się ponad to wszystko.- Przepraszam za moje grymasy.Chaos.Przeżyłam szok, kiedy się zjawiłeś.- W porządku.Ja tylko.nie wiem, co robić.Wróciłem tutaj z twojego powodu.- To dobrze - stwierdziła cicho.- Ale wszystko się pokręciło.Nie sądzę, żebym mógł zostać w Vacaville.Chcę cię zabrać w jakieś inne miejsce.- Dokąd? - ponownie wyglądała na przestraszoną.- Nie wiem.Ale tutaj nie jest dobrze.- Zawsze mówisz w ten sposób i nigdy nie rozumiem, co masz na myśli.- Edie - zaczął, a potem przerwał i znowu podjął wątek.- Edie, pojęłabyś, gdybyś stąd wyjechała.Z powodu tego, co tu się dzieje, nie potrafisz jasno myśleć.Ale zrozumiesz, jak tylko stąd wyjedziesz.Zaufasz mi?Skinęła głową.- Czy.czy chcesz być ze mną? To znaczy, zamiast z łanem?- Tak - powiedziała.- Jesteś pewna?- Jestem.Nie chcę być z łanem - czuł, jak jej dłoń drży w jego ręce.- O co chodzi?- Jest coś, czego nie powinnam ci mówić.Kiedy jestem z łanem.nie wiem, jak on to robi, ale moje ciało się zmienia.Nie jestem już mała.Jestem inna, piękna.Tylko wtedy, gdy.jesteśmy razem.Rozumiesz?- Tak.Po jej policzku spłynęła łza.- Nie rozumiem, na czym to polega.Ale.chcę tego.Chcę tego doświadczać.Nienawidzę go, ale jednocześnie.- Nie musisz wyjaśniać.Pociągnęła nosem.- Wyjazd oznacza, że Ray i Dave nie zobaczą już więcej swego ojca - stwierdził.- Co z niego za ojciec - odparła.- Chyba nawet nie zauważy, że ich nie ma.Chłopcom byłoby bardziej przykro, gdyby odeszła Melinda - zwinęła się obok niego na poduszce.- Powinniśmy natychmiast wyjechać - posiedział.- To miasto mogłoby spowodować, że zapomniałbym, kim jestem.Poza tym Ian zaraz zacząłby naciskać, abym poddał się jego testowi.Sądzę, że wie o moich snach.- Dobrze - odrzekła.- Wyjedziemy jutro.Prześpijmy się teraz.Ułożyła się obok niego jak małe zwierzątko.Objął ją ramieniem i przysunął bliżej siebie, aż poczuł bicie jej serca przy swoim miękkim boku.Sobie jednak nie pozwolił na zaśnięcie.To byłaby okazja dla szukających go Ilforda i Harrimana.Czuł się obolały z braku snu; zdawało mu się, że biegał całe dnie, a nowe cielsko wciągało go do wnętrza ziemi.Ale nie mógł ryzykować, zanim nie znajdzie się poza ich zasięgiem, daleko stąd.Z drugiej strony nienawidził marzeń sennych.Jakichkolwiek snów, niekoniecznie własnych.Nie chciał wdzierać się w myśli Edie czy Melindy; nie chciał powiadomić Cooleya o swoich nowych planach, nie chciał wiedzieć, w jaki sposób jego majaki nakładałyby się na te pochodzące od marzycieli, którzy rządzą Vacaville.Edie usnęła głęboko.Kilka minut później do pokoju zakradła się Melinda i wspięła obok niego na łóżko.- O co chodzi? - spytał.- Boję się - odparła.- Nie mogłam spać.- Odjeżdżamy rano - powiedział.- To dobrze.Zwinęła się w kłębek u jego drugiego boku i obie tam spały, malutkie ciała przy olbrzymej masie.Edie była nawet mniejsza od Melindy.To z pewnością stanowiło wystarczający powód, aby wyjechać.Wcześniej wielekroć walczył z sennością, unikając wpływu Kellogga, ale nigdy nie cierpiał równie mocno jak teraz, kiedy tak wiele zależało od pozostania przytomnym.Był zmęczony do granic możliwości.Po niedługim czasie opadły go halucynacje, marzenia na jawie i zastanawiał się, czy nie jest to czasem gorsze od snów.Głowa opadła mu na piersi, oczy się zaszkliły i nagle pomyślał: jestem tak gruby, jak Kellogg.Grubszy.To było niczym przeznaczenie.Mógłby być nowym Kelloggiem.Wstrząsnął się na tę myśl.Przerażająca perspektywa.Trudno było wytrwać na jawie obok tych dwóch rozgrzanych ciał.Odsunął od siebie Edie i Melindę, przykrył je pledami i dźwignął z łóżka swoje cielsko.Wyszedł na zewnątrz i znalazł złożone w garażu tekturowe pudła; wybrał te najeżyściejsze i wrócił z nimi na górę.Starając się zachowywać cicho, poszedł do kuchni i zaczął ładować do nich żywność, sprzęty, garnki.Natychmiast się spocił i zdumiał wrażeniem, jakiego dostarczył mu oblewający jego nowe kształty pot.Był jak świat.Kiedy zapakował pudła, zaniósł je do bagażnika samochodu.Spakowanie reszty powinno być łatwe; Edie była przyzwyczajona do przeprowadzek.Włączył telewizor i przy ściszonym dźwięku oglądał przez kilka godzin powtórki.Kiedy w końcu wzeszło słońce, poszedł do sypialni i obudził Edie.- Zbierajmy się - powiedział.Otarła sen z powiek i skinęła głową.Wszystko trwało dłużej, niż się spodziewał.Pulchny Ray okazał się nieprzydatny, a Dave niemal tak samo nieefektywny.Wreszcie, godzinę później, byli prawie gotowi.Everett zostawił Edie w mieszkaniu i zaprowadził Melindę na dół, przed sąsiedni dom, gdzie stał samochód jakiejś rodziny, zaparkowany poza widokiem z okien.Tak czy inaczej, wszyscy jeszcze spali.W zabałaganionym garażu znalazł pusty kanister.Zrozumiała, o co mu chodzi.- Powinniśmy przesiąść się do jednego z tych słonecznych pojazdów - stwierdziła.- Nie wiem, jak szybko uda się nam jakiś znaleźć.Chcę jechać stąd na pomoc.Auto Edie jest zbyt wolne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]