[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekałem następne pół godziny, ale nic się nie wydarzyło.Zadzwoniłem znów pod numer Erskine’a i zostawiłem wiadomość, że jestem w budce i poczekam jeszcze pół godziny.Nic.Minął kolejny tydzień.Chodziłem podenerwowany i próbowałem pracować nad książką.Oczywiście nie powiedziałem nikomu o Bradleyu Erskinie, ponieważ bałem się, że McCabe albo Durant mogą mi pokrzyżować szyki.Kobieta zadzwoniła znów i powiedziała, że mam być następnego dnia o tej samej godzinie przy tej samej budce.Gdy przyjechałem na miejsce, w budce nie było nikogo.Telefon dzwonił, więc chwyciłem słuchawkę.Kobieta powiedziała tylko: „Stacja metra, Siedemdziesiąta Druga Ulica i Central Park West, za pół godziny”.Znalazłszy się na miejscu, nie wiedziałem, czy mam czekać w środku, czy na zewnątrz.Wszedłem, kupiłem bilet i usiadłem na ławce.Przejechało kilka pociągów.Gdy usiadł obok mnie, patrzyłem w przeciwną stronę.— Niech pan pyta.Miał koło pięćdziesiątki.Ciemne, krótko przystrzyżone włosy, twarz miękka i przyjemna.Skóra lekko lśniąca, jakby się spocił albo był posmarowany kremem.Nie wiedziałem, czy podać mu rękę, ale skoro sam tego nie zaproponował, nie próbowałem.Nie mogłem się jednak oprzeć pokusie patrzenia na jego ręce.Był to pierwszy morderca, którego spotkałem w życiu, i chciałem zapamiętać jak najwięcej.Tłuste.Serdelkowate, tłuste dłonie.— Pan Erskine?— Pan Bayer? — Uśmiechnął się i mrugnął.— Moja przyjaciółka mówiła mi, że wie pan coś o śmierci Gordona Cadmusa.— Wiem.Siedziałem w pierwszym rzędzie.Pozwoli pan? — Sięgnął i rozdarł mi koszulę.Byłem tak zaskoczony, że nawet nie drgnąłem.Szarpnął mocno, aż dwa guziki odleciały i potoczyły się po peronie.Twarz miał beznamiętną.Pochylił się i zajrzał mi pod koszulę.— Trza być ostrożnym.Nie chcę, coby ktoś mnie nagrał czy coś takiego.No dobra, Gordon Cadmus.Co pan chce wiedzieć?— Brał pan w tym udział?— Tak, byłem tym drugim od lewej.— Wybuchnął takim śmiechem, że aż łzy potoczyły mu się po policzku.Tak mu się spodobało, że powtórzył to jeszcze raz.Gdy skończył, westchnął.— Nawet nie zapyta pan, dlaczego w ogóle chcę rozmawiać?— Zapytam.— Bo potrzebuję forsy.Zresztą jak wszyscy, no nie? Pańska dziewczyna zapłaciła mi połowę z góry, a drugą połowę dostaję po rozmowie.— Dała panu pieniądze?— Tak! Dwa i pół tysiąca teraz i drugie tyle potem.— O Boże! Pięć tysięcy dolarów?— Nic pan nie wiedział? Fajną ma pan dziewczynę.No więc tak, byłem tam.— Kto wydał polecenie?Spojrzał na sufit.Narastał łoskot nadjeżdżającego pociągu.— To nazwisko i tak nic panu nie powie.— Nie szkodzi, niech pan mówi.— Herman Ranftl.Ale ludzie mówią, że rozkaz przyszedł z tajemniczego Wschodu, wie pan, o co chodzi.Ranftl po prostu działa na polecenie jakiejś szychy z Birmy.Cadmus z kolesiami weszli w drogę gościom, co importują herę.I chyba wleźli w to wszystko za głęboko.— Co się stało z tym facetem, który był razem z panem?— Zmarł na raka jelita grubego.Przyjemne, co? Najpierw dają ci worek na twoje własne gówno, a potem sam lądujesz w worku i jesteś kupą gówna.Dobrze pan zna swoją dziewczynę? Jak, u diabła, udało jej się mnie znaleźć? To przecież nie taka łatwa sprawa.A ona se po prostu weszła i powiedziała: „Hej, może pogadamy?” Podoba mi się to u kobiet.Kilka tygodni wcześniej Cass dała mi numer telefonu Iwana, więc zadzwoniłem i spytałem, czy jest dobry we włamywaniu się do sieci komputerowej.Powiedział, że jest najlepszy.Poprosiłem, żeby zdobył wszelkie dostępne informacje o Hermanie Ranftlu i Bradleyu Erskinie.Podałem mu wszystkie szczegóły, lecz wymogłem, by ani słowem nie wspominał o tym Cass.Dobry z niego facet, zadawał tylko niezbędne pytania i nic więcej.Wróciłem do Crane’s View, żeby raz jeszcze porozmawiać z panią Ostrovą i znaleźć w komisariacie kilka ważnych dokumentów.Zadzwoniłem do Franniego i powiedziałem, że przyjeżdżam.Gdy stanąłem przed drzwiami jego domu, znalazłem kartkę z informacją, że będzie na kolacji.Miał kasetę wideo z nowym odcinkiem Wallace’a i Gromita (nasz ulubiony film), więc mogliśmy sobie zjeść stek przed telewizorem.Gdy jechałem przez Main Street, zadzwonił mój telefon.Był to Edward Durant.Za kilka dni wybierał się do szpitala i chciał, żebym miał jego numer, tak na wszelki wypadek.Zapytał, co nowego.Zamiast odpowiedzieć, spytałem, czy kiedykolwiek słyszał o człowieku nazwiskiem Herman Ranftl.— Pewnie, że znałem Hermana.Przez całe lata był grubą rybą.Chodził na mecze Gigantów z Albertem Anastasią.To z polecenia Ranftla zabito Gordona Cadmusa i tamtych dwóch.Umarł we śnie kilka lat temu w Palm Springs.Stary szczęściarz.— A co z Bradleyem Erskine’em?— Erskine? Ależ, Sam, wszystko opowiedziałem twojej przyjaciółce, gdy przyszła do mnie w odwiedziny.Zapisała każdy szczegół.Byłem przekonany, że wszystko ci przekaże.Nie? Cóż za czarująca kobieta.I niewątpliwie twoja wielbicielka!— Veronica była u pana? To pan opowiedział jej o Ranftlu i Erskinie? Kiedy to było?— Jakiś tydzień temu.Nie, więcej, dziesięć dni.Wokół słychać było wycie syren, ale po ostatnich słowach Duranta nie zwracałem na nie uwagi.Życzyłem mu wszystkiego dobrego w szpitalu i błyskawicznie się rozłączyłem.Przez chwilę zapomniałem, gdzie jadę.Dlaczego Veronica nie powiedziała mi, że rozmawiała z Durantem? Dlaczego kłamała, że sama znalazła Erskine’a, skoro i tak wiedziała, że Durant mi powie? Jedynym wytłumaczeniem było to, że dowiedziała się wszystkiego, co możliwe o tym człowieku, by potem wręczyć mi to w prezencie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]