[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Smutna? Czy to nie ty martwiłeś się poprzednio, kiedy miałam te sny?- Tak, masz rację, Cullen.To dlatego, że wydawałaś się.naprawdę szczęśliwa z ich powodu.Nawet lubiłem słuchać o nowych, podniecających przygodach: Felina Wilk, Pan Trący, pies w kapeluszu.- Pamiętasz ich?- Jak mógłbym zapomnieć?Nadeszły prawdziwie zimowe dni i wszystko stało się chłodne, niebieskie i całkiem nieruchome.Macierzyństwo było o wiele trudniejsze i bardziej monotonne, niż to sobie wcześniej wyobrażałam.W moich marzeniach przed narodzeniem Mae widziałam dni przyjemnie zapełnione pragmatycznymi obowiązkami, dzięki którym dziecko uśmiechało się szczęśliwie, a ja czułam własną wartość potwierdzoną zestawem dobrze wykonanych, drobnych obowiązków.Ale zawsze tak wiele było do zrobienia, a czynności trzeba było powtarzać w nieskończoność.Stan doskonałości trwał tylko chwilkę.Wystarczyło odwrócić się lub zamknąć na sekundę oczy, a okazywało się, że butelki znów są brudne, trzeba zmienić pieluszkę i zrobić coś z górą prania, które godzinę temu wrzuciłaś do pralki.Mae była bardzo dobrym dzieckiem i marudziła tylko wtedy, gdy miała powód, ale tych powodów było sporo i czasem jej popłakiwanie działało mi na nerwy, więc chodziłam wściekła jak osa.Ponadto, zawsze chciałam, by wieczorem, gdy Danek wracał z pracy, nasz mały świat wyglądał porządnie i czyściutko jak w pieścidełku.Było dla mnie ważne, żeby nie wchodził do takiego bałaganu, jaki z powodu dziecka dopuszczali u siebie niektórzy z naszych przyjaciół.Wzdrygałam się na myśl o porozrzucanych wszędzie zabawkach, papierkach po czekoladkach, tym odrażającym zapachu dziecka w kojcu, który pamiętałam z wizyt w innych domach.Być może w głębi duszy pragnęłam, żeby Danek uważał mnie za cud-kobietę pod każdym względem.Atrakcyjna, bystra, seksowna jak sam diabeł, a przede wszystkim kompetentna.Chcemy być kochani za to, kim jesteśmy, ale także za to, kim chcemy być w oczach innych.Najlepsze były weekendy, ponieważ Danek był w domu i zabierał się ostro do roboty, pomagał w praniu i zakupach.Czasem angażowaliśmy opiekunkę do dziecka i wychodziliśmy na kolację oraz do kina.To była duża pomoc, a najlepszą rzeczą, jaka wynikała z tych wypadów, było to, że oboje wracaliśmy odświeżeni i na nowo spragnieni widoku dziecka.Przez cały czas padał śnieg.Zazwyczaj było zbyt zimno, by wychodzić na dwór, i zbyt gorąco, by wytrzymać w mieszkaniu.Pewnego szczególnie ponurego popołudnia siedziałam z Mae na kolanach i nagle poczułam, że jeśli szybko nie znajdę czegoś do roboty, to ściany mnie pożrą.Od jakiegoś czasu nie śniłam o Rondui, co pogarszało sprawę, ponieważ zawsze był to jakiś powód do przemyśleń pomiędzy nie kończącymi się karmieniami.Siedząc tak, starałam się, w formie ćwiczenia, przypomnieć sobie co ciekawsze szczegóły z tego, co ujrzałam i doświadczyłam: tajemnicze kombinacje kolorów, sposób, w jaki bursztynowe światło zachodu i świtu kładło się na ronduańskich górach.Bóg wie, że nawet codzienne życie trudne jest do zapamiętania.Przypominanie sobie snów po paru dniach, a nawet miesiącach, jest troszeczkę trudniejsze.Kiedy Mae najadła się do syta i zdrzemnęła, położyłam ją do kołyski.Wywracając do góry nogami szufladę biurka, wygrzebałam notatnik, który założyłam, kiedy pojawiły się pierwsze sny.Nie zanotowałam nic od naszego powrotu do Ameryki przed miesiącami, ale teraz wzięłam się do pracy, zapisując najnowsze sceny z Rondui, zanim całkowicie nie umknęły mej pamięci.Im dłużej pisałam, tym więcej mi się przypominało - kolor oczu wielbłąda, dźwięk, z jakim skórzas-te łapy Feliny opadały na piaszczysty grunt.Mój umysł, który od narodzin Mae zapadł w pewien rodzaj sennego odrętwienia, przeciągnął się i zaczął budzić pozostałe swoje części.Przypominało mi to „Pobudkę” graną w wojskowych barakach.Ktoś się podnosi, potem następny i wkrótce całe pomieszczenie tętni gwarem, koce odrzucono na bok i wszędzie słychać tupotanie stóp po podłodze.Zapełniłam parę stron, nie martwiąc się o właściwą kolejność, chronologię czy logikę.To był pamiętnik, a pamiętniki są rozmową z samym sobą.Ja wiedziałam, co chcę powiedzieć, więc nie miało znaczenia, czy moje zapiski są sensowne, czy nie.Trudno powiedzieć, żeby czas przestał dla mnie istnieć, ale udało mi się spędzić na tym długie popołudnie, aż dopracowałam się zmęczenia, jakiego nie doświadczyłam już od dawna - tego rodzaju zmęczenia, które pojawia się pod koniec ciężkiej, dobrze wykonanej, ważnej pracy.Kiedy Danek wrócił do domu, byłam bardzo ożywiona i zadowolona, że go widzę.Nie mówiłam nic o zapiskach, ponieważ chciałam się zastanowić, dlaczego w ogóle to robię.Czy były dla mnie jakimś oczyszczeniem, czy tylko sposobem zapełnienia czasu? A może budowałam tło książki dla dzieci, którą kiedyś pragnęłam napisać.Nie wiedziałam, co leżało u korzeni tej sprawy i postanowiłam milczeć, póki tego nie ustalę.Parę dni później kupiłam w sklepie papierniczym bardzo elegancki, oprawny w skórę zeszyt, i zaczęłam wszystko do niego przepisywać.Wysupłując dwadzieścia siedem dolarów na zeszyt, wiedziałam, że sprawa zaczyna być poważna.Nie miałam prawdziwego zeszytu od skończenia college'u.Byłam zarówno poruszona, jak i przerażona ogromną liczbę nieprzyjaznych, białych stronic.Nie mam zbyt ładnego pisma, więc pisałam powoli i bardzo uważnie, ciesząc się samym aktem pisania.Po raz pierwszy zrozumiałam, dlaczego mnisi tak wiele czasu poświęcali na ilustrowanie manuskryptów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]