[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Najwyżej złamię nogę, a ta lina, jakby co, to nie ma siły, przetnie na pół.Na dole była woda.Korytarz schodził wciąż niże, a wody było coraz więcej.Ciasnota miejsca nie pozwalała przyjąć pozycji wyprostowanej.Odkrywczą ekspedycję zaczęła ogarniać ponura rozpacz.- Cukier zamoknie - mruknął Karolek widząc, jak idący przed nim Janusz pogrąża się w odzie powyżej pasa.- To nieś go wyżej - odparł z irytacją Janusz.- Nie masz większych zmartwień? Nie zdążył powiedzieć nic więcej, potknął się bowiem o podwodną przeszkodę, wpadł z głową w czarną ciecz i zgubił latarkę.Zrezygnowawszy już po krótkiej chwili z beznadziejnego macania, wziął latarkę Lesia.Przeszkoda stanowiła jakby próg.Dalszą drogę można było odbywać jednynie na czworakach, przy czym pomiędzy powierzchnią wody, a stropem pozostawało miejsce na niecałą twarz.Karolek posuwał się naprzód w kucki, w uniesionych dłoniach chroniąc torbę z cukrem.- Długo tak jeszcze? - wystękał.- Wszystko mi już zdrętwiało!.- Zdaje się, że dalej jest wyżej - pocieszyła go niepwnie Barbara.- Już widzę tych turystów z Zachodu, jak się tędy czołgają - wysapał Janusz jadowicie.Poziom wody zaczął się obniżać.Imitacja korytarza zmieniła nieco kierunek i jęła wznosić się nieznacznie w górę.Prowadzący ekspedycję Janusz zatrzymał się, usiadł na niewielkim zwale kamieni i otarł z czoła pot i błoto.- Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam odpocząć - powiedziałstanowczo.- Zdaje się, że najgorsze mamy za sobą.- Wnioskując z konfiguracji terenu - powiedział Karolek w zadumie - jeżeli to ma iść przez kopalnię.To powinno schodzić w dół, przechodzić pod potokiem, a potem iść w górę na tym drugim zboczu.Ta woda to chyba była pod potokiem.- Idziemy dziesięć godzin - powiedziała Barbara.- Przyjmując dwa kilometry na godzinę, mamy za sobą dwadzieścia kilometrów.- Zwariowałaś? Jakie dwa? Pół kilometra na godzinę, to jeszcze uwierzę! - Mówię przeciętnie! Na początku nam się szło szybciej! - Słuchajcie, czy wy wierzycie, że my stąd kiedykolwiek wyjdziemy? - spytał nagle Lesio posępnie.W tejże chwili druga latarka zgasła.Straszliwa ciemność w połączeniu ze straszliwymi słowami nie spowodowała wybuchu paniki tylko dlatego, że wszystkim członkom zespołu odebrało na moment dech i głos.Barbara i Karolek nerwowym ruchem chwycili równocześnie swoje latarki i dwa snopy światła przecięły mrok.- Jak jeszcze raz powiesz coś takiego, to kto jak kto, ale sam możesz przestać wierzyć, że stąd wyjdziesz - powiedział Janusz złowrogo.- Osobiście się o to postaram.Ruszono w dalszą drogę.Lekkie wzniesienie korytarza napełniło otuchą przerażone serca.Coraz bardziej wyczerpany zespół szedł i szedł, przełaził na czworakach, przeczołgiwał się, potykał, przewracał i ślizgał.Wygląd zewnętrzny czworga odkrywców prezentował się coraz gorzej.Ze stropu i ścian ze złowieszczym szelestem osypywały się kamienie.W macierzystym korytarzu jęły pojawiać się coraz liczniejsze rozgałęzieniai odnogi.Tempo posuwania się naprzód zmalało, trzeba było bowiem za każdym razem sprawdzać, w której z czarnych jam znajduje się zbawienna strzała.- Jacy to genialni ludzie byli - powiedział Karolek z wdzięcznością.- Ja bym im pomnik postawił za te strzały.- Do strzał to nie bardzo podobne, ale grunt, że jest - zgodził się Janusz.- Macie pojęcie, co by było, gdyby tego nie było? - Tydzień błądzenia murowany - przytaknął Lesio.Kamienne stopnie prowadziły teraz w górę.Korytarz rozszerzał się i przybierał niekiedy postać niewielkich komnatek.W każdej z komnatek rozlegały się niespokojne szepty i gorączkowo poszukiwano dalszego ciągu drogi, wskazywanej strzałą.Czas płynął.Kierownik pracowni i naczelny inżynier przybyli do pensjonatu z wodotryskiem późnym popołudniem.W pensjonacie zastali wyłącznie Bj~orna, przed trzema dniami pożegnanego w Warszawie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]