[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na twojej prawej d³oni linia ¿ycia bieÂgnie zbyt d³ugo razem z lini¹ g³owy.KieÂdy siê rozdziel¹, wydasz z siebie rozdzieÂraj¹cy krzyk.Bêdziesz chcia³a uczepiæ siê mnie jakkolwiek, natychmiast.Nie postawisz ¿adnych warunków; przystaÂniesz na wszystkie moje piêkne rozkazy.A ja bêdê nakazywa³ psi¹ mi³oϾ, bêdê nakazywa³ wspólnictwo i picie krwi spod skóry.Tak, byÅ“my nareszcie byli.Tylko, czy bêdê?Na razie umieram ze strachu trochê mniej, bo uda³o mi siê przywo³aæ twój obraz.Z nikim siê NIM nie podzielê.OJCZE NASZ KTÓRYÅ’ JEST W NIEBIE Å’WIÊÆ SIÊ IMIÊ TWOJEDroga Marysiu,Piszê do ciebie ten list ju¿ z miasta.Zima tu spokojniejsza.Nie ma tyleÅ“niegu.Wczoraj wybieg³em na ulicêbez butów.Chcia³em siê przeziêbiæ i umrzeæ.Nie uda³o siê.Bardzo za tob¹ têskniê.StaszekNoc by³a znów ksiê¿ycowa.Muskat nie spa³.Ten obyczaj poetów i pomniejÂszych artystów sta³ siê jego obyczajem, odk¹d zakoñczy³ drugi rozdzia³ nieoczeÂkiwanej powieÅ“ci.Odk¹d — trzeba to powiedzieæ jasno — uÅ“mierci³ Wochnê.Wochna by³ pierwsz¹ Å“mierteln¹ ofiaÂr¹ pisania Stanis³awa.Dot¹d nie odwa¿y³ siê tego uczyniæ z ¿adnym ze swoich bohaterów: Zna³ miarê na siebie.WieÂdzia³, ¿e jest co najwy¿ej Å“rednim pisaÂrzem.Takim, który musi pielêgnowaæ codziennoϾ, by z niej braæ.Bra³ co poÂtrzeba.Dooko³a niego zdarza³o siê wszystko, co potrzebne do pisania.Jak to w ¿yciu.Wiêc bra³ narodziny, zwyczajnoϾ, niezwyczajnoϾ, rozmaite Å“mierci — ale delikatnie, bez odwagi.Z pokor¹ —jak wierzy³.W swoim dotychczasowym pisaniu, Å“wiadkowa³ Å“mierciom tylko z daleka i tylko dyskretnie, bo by³y prawdziwe.Przypadek Wochny by³ inny.Jego Å“mieræ dosta³a siê do ksi¹¿ki Stanis³awa, poza wol¹ pisarza.Taka by³a prawda.Stanis³aw potrzebowa³ pomocy, ¿eby siê z tym jakoÅ“ uporaæ.Daremnie czeka³ na Marqueza.Stary drañ mia³ widaæ wa¿niejsze sprawy.Pewnie obÅ“ciskiwa³ teraz s³u¿¹c¹, albo wtr¹ca³ siê do przyrody, nakazuj¹c deÂszczowi padanie do góry, a ksiê¿ycowi pozostawanie w pe³ni, ¿eby tym barÂdziej odstrêczyæ od pisania biednego piÂsarza z Popielaw.wUdrêczony Stanis³aw ju¿ mia³ przeÂkl¹æ Marqueza, kiedy ten przekroczy³ Å“cianê buków i wyszed³ na polanê za domem.Pojawi³ siê cichutko i tak samo wszed³ na podwórko.Za nim, jak zwyÂkle, skrada³ siê pomniejszaj¹cy go cieñ.— Nie mo¿e pan spaæ? — zacz¹³ bez ¿adnego wstêpu.— Nie mogê, panie Gabrielu — poÂtwierdzi³ Stanis³aw p³aczliwie.Nie mogê chocia¿ bardzo chcê.Zabi³em cz³owieÂka.Po³o¿y³em go na nasypie kolejowym i rozpêdzi³em poci¹g, ¿eby go przejeÂcha³.DopuÅ“ci³em siê wyj¹tkowego okrucieñstwa.Nigdy wczeÅ“niej tego nie robi³em, wiêc czujê siê okropnie.Marquez uÅ“miechn¹³ siê z pob³a¿aÂniem.— Proszê wybaczyæ, panie Staszku, ¿e odezwê siê do pana jak do dziecka, ale taki ton nale¿y siê panu.Niech mi pan uwierzy.Nale¿y siê panu i tyle.Zacz¹³ pan nagle wielkie pisanie.NaÂgle czyli prawid³owo.Dot¹d pana pisanie by³o mniejsze, przy tym prawie bezbolesne.Liczy³ pan, ¿e zamieni siê w Å“rednie, wiêksze, a na koniec nawet wielkie.¯e taÂka bêdzie droga.Ale taka droga prowadzi najwy¿ej na uniwersytety.Nie dalej.Wielkie pisanie zaÅ“, prowadzi do gówÂna w spodniach i do gor¹czki.Tak, tak! Niech siê pan nie Å“mieje.Wielkie pisanie pojawia siê nagle i z wielkim bólem.Wwierca siê w pana jak Å“wider, wentyluje panu kiszki i wyciska z nich w spodnie rzadkie gówno.Czasem rozsadza pa³ubê, tak ¿e treϾ mózgowa wycieka przez nos i oczy.Okrucieñstwo? Dlaczego pan jest takim idiot¹? Okrucieñstwo w ksi¹¿Âce kanalizuje okrucieñstwo w Å“wiecie.Nieszczêœciem w ksi¹¿ce, pomniejsza pan nieszczêœcie w Burundi, Zairze i na Ko³ymie.Odwrotnie jest tylko z pisaniem o mi³oÅ“ci.Na szczêœcie.Nie mo¿e pan spaæ, to niech pan nie Å“pi.Boi siê pan? Niech siê pan boi.Taki pana zasrany los
[ Pobierz całość w formacie PDF ]