[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wszyscy uznają takie rozumienie realiów pasterskich za rozstrzygające dla spraw pontyfikatu Karola Wojtyły.Jednakże Papież, który chce być Rzymianinem i w obecnych okolicznościach musi nim być, nie może sobie odmówić takiego uświadomienia.Inaczej naraża się na niebezpieczeństwo, że litera prawa przegoni jego charyzmy i pozostawi ją za sobą.Nie wygląda na to, aby Jan Paweł II choć trochę borykał się tu z własną świadomością.Z pewnością też nie miał przed oczyma praktyki prawnej reprezentowanego przez siebie systemu totalitarnego, kiedy na powszechnej audiencji 8 listopada 1978 powiedział: "Człowiek nie może istnieć dla systemu, lecz system musi istnieć dla człowieka.Dlatego trzeba się bronić, kiedy system kostnieje.Mam na myśli systemy społeczne, gospodarcze, polityczne i kulturalne, które muszą być wrażliwe na człowieka, muszą mu przynosić pożytek.Muszą być zdolne do przekształcania samych siebie i swoich struktur na korzyść tego, czego domaga się cała prawda o człowieku."Czyż jednak nie tyle człowiek Wojtyła, ile mniej od niego charyzmatyczna organizacja Kościoła, prawdziwa spadkobierczyni jurysprudencji rzymskiej, decyduje, czego domaga się tak zwana przez Papieża "cała prawda o człowieku" dzisiaj i na przyszłość? Czy Papież, nawet gdyby wbrew oczekiwaniom tego zapragnął, mógłby wystąpić z tego środowiska beznadziejności? Podjąć raz osobiste ryzyko zerwania z watykańską ciasnotą swojej nadziei?Może chodzi o zrozumienie, że zdolność Kościoła do tego, ażeby niósł w przyszłość idee chrześcijańskie i wzbudzał uzasadnione nadzieje, będzie tym mniejsza, im wyraźniej do świadomości ludzkiej docierać będzie organizacyjny charakter katolicyzmu.Wszak ta organizacja posługuje się także każdym papieżem jako - wymienną z konklawe na konklawe - figurą dziobową charyzmatu.Przynajmniej dopóty, dopóki papież nie zaktywizuje się reformatorsko na tym kamienistym polu urzędowej biurokracji i nie przestanie, jako święty głupiec systemu, zadowalać się wygłaszaniem apelów i deklaracji.Właśnie tu, w swym własnym środowisku, Jan Paweł II zawiódł, dopuszczając się niezliczonych zaniedbań.Obudzenie tu wewnętrznej nadziei byłoby możliwe, gdyby Wojtyła tego zechciał.Lecz on się nie sprawdził.Wolał światu głosić nadzieję, której nie był w stanie urzeczywistnić.W swoim własnym Kościele, gdzie mógłby rozstrzygać i spełniać, cokolwiek by zechciał, on tylko pogrzebał nadzieje wielu.Wojtyła chce, to taka elitarna ambicja, być papieżem świata i przemawiać do wszystkich ludzi.Byłoby uczciwiej, gdyby ten arcypasterz poprzestał na tym, aby zaistnieć dla swojego własnego Kościoła i przynajmniej tym ludziom w swojej własnej zagrodzie przynieść konkretną nadzieję.VIIDOBRE SŁOWO Z WYSOKAOdstraszająca moc wymowy apodyktycznejPapież Wojtyła nie powinien, jak stwierdza Messori, swoją książką "narażać się na ryzyko, nieuniknione jako skutek oddziaływania bezwzględnych mechanizmów massmediów" i na to, "że jego głos zostanie zagłuszony przez chaotyczny zgiełk świata, który wszystko zamienia w banalne widowisko, pełne wzajemnie sprzecznych opinii i bezustannej gadaniny" (PPN 10).Pobożne życzenie, jednak uzasadnione, jeśli wziąć pod uwagę strategię tych, których "bezustanna gadanina" reklamuje tę książkę i niemiłosiernie ją forsuje na rynku.Ale i w tekście kryją się pułapki.Odnowa z pewnością nie zasadza się na aktywności jako takiej, na uprawianiu tego, co nowe, dla samego siebie, ale na słowie i prawdzie.Stara zasada scholastyczna agere sequitur esse, działanie wiedzie się z bytu, znajduje swe usprawiedliwienie (PPN 55).Tym bardziej trzeba się domagać odpowiedzi, jak Wojtyła interpretuje słowo prawdy.Czy stanowi ono dla niego nośnik i treść objawienia, czy wyraz określonej, ujętej w zdania doktryny? Czy prawdziwość jego wywodzi się z życiowego spełniania się wszystkich członków Kościoła, czy z pouczeń, które wybrani dostojnicy wygłaszają, domagając się posłuszeństwa? Odpowiedzi na te pytania udziela w znacznej mierze badanie stylu, jakim przemawia Papież.Ujawnia się w nim drobiazgowo, jak Wojtyła się obchodzi ze słowem.Niewątpliwie także i Papież - zwłaszcza tak rozmiłowany w obfitości słów jak Wojtyła - wspiera się ludźmi, którzy piszą mu przemówienia.Jednak odpowiedzialni za te słowa nie są tak po prostu ci piszący.Odpowiedzialność za nie bierze na siebie ten, kto podsunięte mu słowa czyni papieskimi, sam je wygłaszając publicznie.Wszak to on zlecił napisanie tych tekstów i należy przyjąć, że rozumie, co czyta.Na nim więc spoczywa ciężar tych słów; jak również wywoływanych przez nie reakcji.Dotyczy to w szczególności takiej książki, jak obecna, "napisanej własną ręką Papieża" (PPN 12).Nawet i Papież, kiedy mówi, posługuje się mową ludzką, a nie Boską.Więc każde jego słowo podlega ludzkiej krytyce.Milcząca recepcja tego, co powiedziano i napisano, dotyczy tego przypadku najdokładniej tak samo, jak innych, czego nie unieważnia fakt, że pisarz lub mówca jest papieżem.Jakikolwiek rodzaj papolatrii byłby tu nie na miejscu i chyba do tego również można odnieść słowa dogmatyka Gottholda Hasenhüttia: "Nie dlatego jest to prawdziwe, iż papież tak powiedział, ale dlatego, iż jest prawdziwe, może to czasem powiedzieć także i papież."Jan Paweł II raz po raz ośmielał ludzi do prawdy; nie wykluczając przy tym z góry, z poszukiwania prawdy, swojej własnej osoby.Mimo to niełatwo zgłaszać zastrzeżenia w obliczu tak pewnych siebie wypowiedzi, jakie ceni sobie Jan Paweł II
[ Pobierz całość w formacie PDF ]