[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest niemal pewien powodzenia.Przed godziną powiedziałem mu o kolejnym dowodzie Quinna, że Simon żyje i jest w dobrym stanie.Quinnowi udało się to potwierdzić za szóstym podejściem.A co z diamentami, Morton?- Załatwione.Najpóźniej do zachodu słońca.- Zorganizuj jakiegoś bystrego faceta, żeby był w pogotowiu - polecił wiceprezydent Odell.Minister obrony kiwnął głową i zanotował.Andy Laing tuż po lunchu uzyskał wreszcie spotkanie z szefem księgowości wewnętrznej, rodakiem, który przez ostatnie trzy dni objeżdżał europejskie filie.Zwierzchnik ze śmiertelną powagą i rosnącym przerażeniem wysłuchał opowieści młodego pracownika banku z Dżuddy, wnikliwie przestudiował wydruki komputera, po czym odchyliwszy się na krześle, wydął policzki i ze świstem wydyszał:- Dobry Boże, to naprawdę bardzo poważne zarzuty, i chyba uzasadnione.Gdzie się pan zatrzymał w Londynie?- Ciągle mam pokój w Chelsea - odpowiedział Laing.- Od chwili przyjazdu.Na szczęście lokatorzy wyprowadzili się stamtąd dwa tygodnie temu.Księgowy zapisał jego adres i numer telefonu.- Zanim stawimy czoło Steve'owi Pyle'owi, będę musiał zasięgnąć rady naszego naczelnego dyrektora, a może nawet prezesa w Nowym Jorku.Proszę być pod telefonem przez parę dni.Żaden z nich nie wiedział, że w porannej poczcie z Rijadu znajdował się poufny list Steve'a Pyle'a do urzędującego w Londynie naczelnego dyrektora do spraw operacji zamorskich.Choć prasa brytyjska dotrzymała słowa, zorientowane na Paryż i słuchaczy francuskich radio luksemburskie uznało burdę między anglosaskimi sąsiadami za zbyt smakowity kąsek, by go sobie odmówić.Oprócz faktu, że przeciek był telefoniczny i anonimowy, nic się potem nie wyjaśni.Po zbadaniu sprawy biuro londyńskie potwierdziło możliwość uwiarygodnienia całej historii za sprawą jawnej niedyskrecji policji bedfordzkiej.A że dzień nie obfitował w sensacyjne wiadomości, tę puścili w eter o czwartej po południu.Mało kto ją w Anglii usłyszał, z wyjątkiem Korsykanina, który gwizdnąwszy ze zdumienia, pomaszerował na poszukiwania Zacka.Anglik uważnie go wysłuchał, zadał kilka dodatkowych pytań i pobladł z wściekłości.Quinn, co zbawienne, już wiedział, więc miał czas na przygotowanie riposty w razie gdyby Zack się odezwał, i rzeczywiście, zadzwonił wieczorem tuż po siódmej, w szewskiej pasji.- Ty kłamliwy sukinsynu! Mówiłeś, że nie będzie żadnych kowbojskich błazeństw ani ze strony policji, ani kogokolwiek! Okłamałeś mnie, pieprzony.Quinn zaprotestował i udając kompletną niewiedzę - nie byłoby najzręczniej ujawniać znajomość szczegółów - poprosił Zacka o zrelacjonowanie sprawy, co ten zrobił w trzech wywrzeszczanych zdaniach.- Ale to nie miało nic wspólnego z tobą - odkrzyknął Quinn.- Żabojady jak zwykle wszystko pokręciły.Ta obława wzięła w łeb.Znasz tych Rambo z Agencji do Spraw Zwalczania Narkotyków - to ich robota.Nie ciebie szukali, lecz kokainy.Godzinę temu był u mnie facet ze Scotland Yardu i coś o tym bredził.Na litość boską, Zack, wiesz, jakie są publikatory.Gdyby im wierzyć, Simona wypatrzono w ośmiuset różnych miejscach, a ciebie złapali pięćdziesiąt razy.Fakt, to było prawdopodobne.Quinn zakładał, że Zack spędził trzy tygodnie na czytaniu steku nonsensów w pismach ilustrowanych i prasę miał w głębokim poważaniu.Stercząc w budce na dworcu autobusowym w Lindslade, porywacz pomału dochodził do siebie.Kończył się czas rozmowy.- Oby to była prawda, Quinn.Oby - warknął i wyłączył się.Na takie dictum Samantha Somerville i Duncan McCrea pobledli ze strachu.- Gdzie są te cholerne diamenty?! - spytała Sam.Gorsze miało dopiero nadejść.Jak większość krajów, Wielka Brytania serwuje sporo porannych audycji radiowych, będących misz-maszem pustawej paplaniny prowadzącego, muzyki pop, wiadomości z ostatniej chwili i banalnych telefonów od słuchaczy.Wyszarpane z drukarni, maksimum jednominutowe wiadomości, pospiesznie przepisane przez młodszych redaktorów, wpycha się pod nos disc jockeyowi.Tempo jest tak zabójcze, że o starannym ich sprawdzaniu, co praktykują dociekliwi reporterzy niedzielnych “piguł”, nie ma mowy.Kiedy na biurku zapracowanej sekcji wiadomości radiowego programu “Good Morning” zadźwięczał telefon od pewnego Amerykanina, odebrała go stażystka, która przyznała potem ze łzami w oczach, że nie wpadło jej do głowy podać w wątpliwość autentyczności oświadczenia rzekomego rzecznika prasowego ambasady amerykańskiej.Siedemdziesiąt sekund później odczytał je podniecony disc jockey.Nigel Cramer wprawdzie go nie słyszał, za to wpadło ono w ucho jego kilkunastoletniej córce.- Tato! - zawołała z kuchni.- Macie zamiar złapać ich dzisiaj?- Kogo? - zdumiał się jej ojciec, wkładając płaszcz w przedpokoju; służbowy wóz czekał przy krawężniku.- Kidnaperów.przecież wiesz.- Wątpię.A czemu pytasz?- Tak mówią w radiu.Cramer uczuł dziwny skurcz w żołądku.Zawrócił od drzwi i wszedł do kuchni.Córka smarowała grzankę masłem.- Co dokładnie mówili? - wykrztusił zduszonym głosem.Zrelacjonowała mu, że do wymiany okupu na Simona Cormacka dojdzie w ciągu dnia i władze zamierzają wyłapać wszystkich porywaczy.Cramer wybiegł do samochodu, zdjął z tablicy rozdzielczej minitelefon i przeprowadził całą serię frenetycznych rozmów.Za późno.Zack co prawda nie słuchał audycji, ale Afrykanin - owszem.ROZDZIAł DZIEWIąTYTego ranka Zack zadzwonił później niż zwykle, dopiero o 10.20.O ile wczoraj był tylko zły z powodu ataku na farmę w Bedfordshire, o tyle teraz wpadł niemal w histerię z wściekłości.Nigel Cramer zdążył uprzedzić Quinna dzwoniąc z samochodu w drodze do Scotland Yardu.Gdy Quinn odłożył słuchawkę, Sam po raz pierwszy ujrzała, że jest wstrząśnięty.W milczeniu zaczął chodzić po mieszkaniu, a Sam i McCrea siedząc przyglądali mu się ze strachem.Z rozmowy z Cramerem zrozumieli, że gdzieś, w jakiś sposób wszystko nawaliło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]