[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No, no, tak - to coś dawało.Wszystkie punkty można było zmieścić w okręgu o średnicy półtora kilometra.Akurat najgorsza dzielnica stolicy.Pięć Płonących Wzgórz.Tak to się ślicznie nazywało.Nazwa pochodziła jeszcze z czasów wojny klanów, kiedy Klan Ognisty miał swoje umocnienia na wzgórzach i pewnej pięknej nocy zostały one zdobyte i podpalone przez Klan Długich Toporów.Całe lata straszyły ze szczytów ruiny zwęglonych fortyfikacji, póki jakieś sto lat temu nie zaczęto tam stawiać nowych domów.Zresztą dom to brzmi zbyt dumnie, jeżeli widziało się choć raz te nędzne lepianki, wokół których piętrzyły się rzędy śmietnisk, spływały nieczystości i unosił się potworny fetor zgnilizny.Dzielnica słynęła z tego, że było tam równie łatwo stracić życie, jak splunąć, a bandy rabusiów grasowały pod osłoną nocy.Ale nie zabijano od tyłu.Honor i zwyczaj były jedyną regułą nawet dla najgorszych przestępców, jeżeli tylko wywodzili się z Taurydy.Zresztą człowieka, który poddał się, zdjął maskę albo założył Pokornego Jałmużnika nie spotykało z reguły nic złego.Oczywiście obdzierano go do cna ze wszystkiego, co tylko miało jakąś wartość, ale nie było powodów, by zabijać, jeżeli tylko w grę nie wchodziła rodowa zemsta.Wypada jednak wspomnieć, że na Taurydzie rzadko kto o jakim takim prestiżu decydował się poddać napastnikowi.Przecież właśnie na tej pięknej planecie przysłowie mówiące, że „klęska jest gorsza od śmierci, bo z klęską trzeba żyć” miało swych licznych i gorliwych wyznawców.O’Reilly łapał się na myśli, że cały czas broni się przed faktem, iż mordercą może być Ziemianin.Ale to niestety wyglądało na prawdę.Agent mógł oczywiście poprosić policję o obserwowanie każdego z podejrzanych (a nawet wszystkich stu szesnastu) Ziemian, ale jego prestiż musiałby na tym ucierpieć.Dałby po prostu poznać, że nie radzi sobie ze sprawą, którą obiecał załatwić we własnym zakresie.A O’Reillego nie stać było na utratę pozycji, jaką z trudem zdobył na Taurydzie.Tak więc, niestety, trzeba było wziąć się do roboty i zacząć działać.A działanie oznaczało ni mniej, ni więcej, tylko penetrację dzielnicy Pięciu Płonących Wzgórz.No cóż, nie było to zadanie przyjemne.Nie każdy lubi babrać się w rynsztoku.Poza tym, O’Reilly należał do ludzi leniwych i spokojnych, a Płonące Wzgórza nie były dobrym miejscem na odpoczynek.Pomijając już niebezpieczeństwo napotkania tego cholernego psychopaty, należało się liczyć z prawdopodobieństwem stoczenia pięknych walk z nocnymi rabusiami.Agent powoli zaczął przeklinać uprzejmość policji, która zmusiła go do podjęcia tak stanowczych kroków.Podszedł do telefonu i wystukał numer radcy Natymuusa, dobrego przyjaciela i uczciwego człowieka.Było już na szczęście pięć po czwartej, a więc dobre obyczaje zostały w pełni zachowane.Po ceremoniach, zresztą krótkich, jak to między przyjaciółmi, O’Reilly przeszedł od razu do rzeczy.- Człowiek w pewnym wieku obawia się o swój majątek - zaczął.- Cóż stanie się, myśli, z jego dalekimi spadkobiercami, kiedy umrze? Któż zawiadomi ich o pogrzebie, by znalazł się ktoś, kto zapłacze nad jego niegodnym grobem?- Biedny człowiek nie ma przyjaciół - odparł stary radca - bowiem kto ich posiada może być pewien, iż zaopiekują się spadkobiercami i na grobie będą płakać wraz z nimi.- Gdy człowiek ciężką pracą, uciułał parę groszy chce, aby cieszyły jego bliskich.Czy sądzi pan, ekscelencjo, że ich odnalezienie na Dalekiej Ziemi nie przysporzyłoby przyjaciołom zbytnich kłopotów?- Kłopoty naszych przyjaciół są naszymi kłopotami - odrzekł sentencjonalnie Natymuus.- Wiele niebezpieczeństw czyha na samotnego przechodnia - ciągnął O’Reilly.- Samochody pędzące po ulicach, mogą stać się przyczyną nieszczęścia.- Zwłaszcza na Pięciu Płonących Wzgórzach - dodał stary radca.Natymuus wiedział oczywiście o wszystkim.Czekał na telefon od agenta już od godziny, ale poczuł się mile ujęty tym, że jego przypuszczenia się sprawdziły.O’Reilly miał do wypełnienia niebezpieczne zadanie i swój majątek oddawał w ręce starego radcy wierząc, że ten rozporządzi nim zgodnie ze wskazówkami.Agent podał mu imię, nazwisko i kod identyfikacyjny swojego siostrzeńca, po czym pożegnali się ceremonialnie i Natymuus odłożył słuchawkę.O’Reilly siedział chwilę w bezruchu.Majątek został zabezpieczony.Stary radca to naprawdę osoba godna zaufania.A idąc w stronę Pięciu Płonących Wzgórz na spotkanie z psychopatycznym mordercą należało być przygotowanym na każdą ewentualność.Jakże proste były formalności testamentowe na Taurydzie.Wystarczyło porozmawiać z przyjacielem, a już wiadomo było, że jego życie i honor będą stały na straży dyspozycji.A honor radcy Natymuusa był nieskalany.Zresztą, gdyby nawet takie zadanie powierzyć rabusiowi z Płonących Wzgórz, to i tak człowiek, ten (o ile prośbę by przyjął) stawał, się pewnym wykonawcą testamentu i prędzej oddałby życie niż o włos odszedł od przekazanych mu zaleceń.Tak, Tauryda potrafiła O’Reillego zdumiewać do dzisiaj, mimo wszystkich spędzonych na niej lat.Agent postanowił wykąpać się i odświeżyć masażem przed wyprawą.Oczywiście wiedział, że żal mu będzie opuszczać dom i wymykać się spod dłoni czułych i zręcznych niewolnic.Kobiety były następną rzeczą, jaka na Taurydzie olśniewała O’Reillego.Ale rzeczywiście, każda z jego niewolnic byłaby na Ziemi godna korony Miss Universum.co tam, ziemska miss niegodna byłaby jej czyścić butów! Agent tylko w sytuacjach intymnych widywał twarze swych kobiet, bo wtedy zdjęcie maski było nie tylko dozwolone, ale i mile widziane, lecz harmonia kształtów, którą miał okazję podziwiać o wiele częściej, do tej pory budziła w nim niekłamany zachwyt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]