[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostatnia próba zamachu kosztowała ją niemal utratę życia.– Nie boję się o siebie, Arutha, ale dzieci.– Jutro wyjeżdżasz.– Zaraz zacznę się szykować.Arutha pocałował ją i ruszył w kierunki drzwi.– Zaraz wrócę.Jimmy radzi, bym nie opuszczał naszych komnat do chwili, gdy obcy wyniosą się z pałacu.Rada jest dobra, ale jeszcze przez jakiś czas muszę pokazywać się publicznie.Nocne Jastrzębie sądzą, że nic nie wiemy o ich powrocie.Nie możemy dopuścić, aby zaczęli coś podejrzewać.Mimo przerażenia Anita zdołała wykrzesać z siebie iskierkę humoru.– Jimmy nadal stara się zostać Pierwszym Doradcą Księcia, co?Arutha uśmiechnął się ciepło.– Od prawie roku nie wspomniał ani słowem, że chce zostać mianowany księciem miasta Krondor.A swoją drogą, często wydaje mi się, że chłopak nadaje się na to stanowisko o wiele bardziej niż wielu innych, którzy je pewnie obejmą.Arutha otworzył drzwi.Na korytarzu czekali ciągle Gardan, Jimmy i Laurie z Carline.Reszta została usunięta przez oddział Gwardii Książęcej.Kapitan Valdis stał koło Gardana.– Kapitanie, chcę, aby oddział lansjerów był gotów do wymarszu z samego rana.Księżna wraz z dziećmi udaje się w podróż do majątku swej matki.Strzeż ich dobrze.– Valdis zasalutował i odwrócił się, by wydać stosowne rozkazy.– A ty, Gardan, zacznij powolutku rozmieszczać posterunki w całym pałacu.Tylko dyskretnie.Każ też przeszukać wszelkie możliwe zakamarki, gdzie można się ukryć.Gdyby ktoś dopytywał się, co się stało, powiedz, że Jej Wysokość źle się poczuła, a ja jej towarzyszę.Wkrótce pojawię się w wielkiej sali.– Gardan skinął krótko głową i odszedł.– A dla ciebie – Arutha zwrócił się do Jimmy' ego – mam zadanie.– Wyruszam natychmiast.– A wiesz, co masz zrobić? Jeszcze nic nie powiedziałem.– Wycieczka do doków, prawda? – odpowiedział chłopak z ponurym uśmiechem.Arutha potwierdził skinieniem głowy.Zdziwiło go to i ucieszyło jednocześnie.Jimmy chwytał w lot.– Zgadza się.Jeżeli będzie trzeba, szukaj przez całą noc.Sprowadź tutaj Trevora Hulla, tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.ODKRYCIEJimmy przebiegł wzrokiem salę.Gospoda pod Krabem była często odwiedzana przez ludzi, którzy szukali bezpiecznego portu, w którym nie groziłyby im dociekliwe pytania czy wścibskie oczy.Przed zachodem słońca salę wypełniali stali bywalcy.Jimmy, ubrany w pałacowy strój, wyróżniał się pośród szarego tłumu i od razu stał się obiektem zainteresowania.Kilku miejscowych znało go z widzenia – doki to był przecież jego drugi po dzielnicy nędzy dom – lecz większość klientów gospody uznała go za bogatego chłopca, szukającego wieczornej rozrywki.Niejednemu z nich przyszła do głowy myśl, że młodzieniec może mieć przy sobie parę sztuk złota, które należałoby z niego wytrząsnąć.Któryś z gości, sądząc po wyglądzie marynarz, podpity i bojowo nastawiony do całego świata, zastąpił drogę Jimmy'emu.– W takim miejscu.i o takiej porze? No.no.Taki ładniutki i elegancki młodzieniaszek jak ty z pewnością ma monetę czy dwie, by podzielić się z ubogim żeglarzem i godnie uczcić młodych książąt.Dobrze główkuję, co? – Oparł znacząco dłoń na rękojeści sztyletu zatkniętego za pasem.Jimmy zwinnie ominął przeszkodę.– Chyba nie – powiedział, oddalając się od pijaka.Marynarz wyciągnął rękę, próbując chwycić Jimmiego za ramię i zatrzymać go.Chłopak płynnym ruchem obrócił się wokół własnej osi, a marynarz, ku swojemu osłupieniu, stwierdził nagle, że do szyi przytknięte ma ostrze sztyletu.– Przecież ci powiedziałem, że nie mam żadnego złota na zbyciu.Podchmielony marynarz cofnął się gwałtownie.Kilku z obserwatorów tej sceny gruchnęło rubasznym śmiechem, lecz niektórzy zaczęli otaczać Jimmiego coraz ciaśniejszym kręgiem.Jimmy natychmiast zorientował się, iż popełnił błąd.Nie miał czasu rozejrzeć się za jakimś ubraniem, które pasowałoby do miejsca i okoliczności, ale mógł przecież odstawić małe przedstawienie i oddać żeglarzowi na wpół pustą sakiewkę.No, ale teraz nie było już wyjścia.Gdy się raz zaczęło tego rodzaju rozgrywkę, trzeba było grać do końca.Jeszcze chwilę wcześniej zagrożona była tylko sakiewka, teraz i życie.Cofał się powoli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]