[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednakże nawet i gęsiareczki mogą posiąść sztukę dowodzenia.Nagle Hannie przypomniało się powiedzenie Hathui: Bóg sprawił, że słońce świecitak samo dla wysoko, jak i dla nisko urodzonych, bowiem wszyscy ludzie są równi wobecBoga.Co tak naprawdę rozdzieliło Hannę i Sapientię?Sapientia opuściła ręce.Miała prezencję królowej.Teraz, w ciemnym kościele, wktórym milczący święci patrzyli na nich z wysoka, nikt nie mógłby dopatrzyć się w niej brakukrólewskości.- Porozmawiam z ciotką.Ekkehard opuści miasto o świcie, eskortując Orła aż domomentu, gdy ta będzie mogła bezpiecznie podróżować sama.Hanna uśmiechnęła się lekko pod nosem.Bóg był daleko, oddzielając od siebiewysoko i nisko urodzonych, niezależnie od tego, co mówi Hathui.Wystarczyło klika słów, ajej los został przypieczętowany.- Orle.- Bayan wstał.Jego wzrok był spokojny, wciąż można było w nim wyczytaćpewien rodzaj admiracji, lecz zdradzał finalny koniec sprawy, jak gdyby Bayan wiedział, żeżegna się z nią po raz ostatni.- Kieruj się na południe, a potem na zachód, ku rzece Odrze.Ibądz ostrożna.- Tak, Wasza Wysokość.- Ekkehard jest młodym głupcem, śnieżna kobieto - rzekł Bayan.- Opiekuj się nim.- Chodz, musimy iść - powiedziała z naciskiem Sapientia.Bayan ruszył za niąposłusznie.Nie odwrócił się nawet.Jego silna, władcza postać zniknęła w ciemnościach wrazz Sapientią.Hanna słyszała jeszcze, jak rozmawiają ze sobą, lecz nie mogła już rozróżnićsłów.Breschius czekał.Ujął jej dłoń i poprowadził do ołtarza.- Ufaj Bogu, Hanno.- Pobłogosławił ją.- Dziękuję, bracie.Prawdę rzekłszy, lękam się.Poszli razem ku wyjściu, wciąż trzymając się za ręce.Jego uścisk działał kojąco,niczym rzucona lina ratunkowa.Kiedy stanęli w kruchcie, Breschius rzekł cicho:- Nigdy nie zapominaj, że księżniczka Kerayit nazwała cię swoim szczęściem.Cisza, sekretność i dziwny ton jego głosu, brzmiącego niczym fatum, sprawiły, żeHanna zadrżała.Zmierć musnęła ją swą zimną, nieczułą ręką.Wyruszyli bladym świtem - Hanna, książę Ekkehard, jego sześciu towarzyszy idwudziestu innych heretyków, także ekskomunikowanych.Szesnastu z nich maszerowało,ponieważ Bayan nie zgodził się tracić tylu koni.Chłód zmroził ziemię.Końskie kopyta i buty kruszyły cienką powierzchnię lodu.Kiedy przekroczyli zachodni most, Hanna obejrzała się i zobaczyła głowę lorda Dietricha,wbitą na pal widniejący nad główną bramą.Nie mogła się zmusić, by spojrzeć ponownie.Ivari tak już zapewne nie żył.Patrzenie wstecz nie przywróci mu życia.Utkwiła wzrok wsztandarze Ekkeharda.Poruszał nim wiatr.Natomiast prześladujący ich deszcz przestałwreszcie padać.Było zimno i nieprzyjemnie.Choć świeciło słońce, nie czuło się ani odrobinyciepła.Hanna nie miała nawet szansy pożegnać się ze swymi przyjaciółmi Lwami.Wokółwyjazdu Ekkeharda wytworzyła się przykra atmosfera, splugawiona upiorną śmiercią lordaDietricha i grozbą ekskomuniki.Nie było śladu qumańskich zwiadowców.Droga zdawała się zaczynać pod złymi auspicjami.Rozdział ósmyNIEZNANA KRAINA1Alain przepchnął się przez kłócący się i lamentujący tłum w domu zgromadzeń.Będącna zewnątrz, zagwizdał na psy i pobiegł do małego domku, obwieszonego talizmanami,dzwonkami i wiankami Adiki.Za każdym razem, gdy wchodziła do środka, wykonywałarytualne gesty.Podobnie było, kiedy opuszczała dom.Alain nigdy nie widział, by wchodziłado niego choć jedna osoba ze wsi.Jeżeli jednak tutejsi bogowie albo rada wioski mieli zamiargo ukarać, będą mogli uczynić to pózniej.Znalazłszy się wewnątrz chaty, Alain schował skórzany węzełek z cennymiprecjozami do drewnianej skrzyni.Schwycił jedną z futrzanych skór i pospieszył na dwór.Smutek i Furia czekały na niego, lecz nie były same.Jak się okazało, za Alainempodążyła połowa wioski, choć nikt nie odważył się wejść do chaty.Reszta ludzi pozostała wdomu zgromadzeń.Kiedy ogary obwąchały futro, do przodu wystąpił Kel, lecz Beor odepchnął go iprzyłożył włócznię do piersi Alaina.Ostrze z brązu lśniło zdradziecko.Alain chwyciłdrzewce broni.Jego przeciwnik był silniejszy, miał zwalistą postawę niedzwiedzia, lecz Alainbył jak w ogniu.- Usuń się - powiedział w swoim języku, patrząc na Beora z góry.- Jeśli będziemydziałać szybko, być może dościgniemy porywaczy i uwolnimy Adikę.Jeśli planowaliby zabićją od razu, zapewne by to uczynili.Ale ponieważ ją zabrali, mamy trochę czasu.W imięBoga, nie powstrzymuj mnie.Twarz Beora przybrała dziwny wyraz.Za jego plecami mieszkańcy wioski mruczelipomiędzy sobą.Beor odstąpił niechętnie.- Idę - powiedział Alain, szukając odpowiednich słów.- Znajdę Adikę.Matka Orla coś wyszeptała.Natomiast do wioski wbiegło nagle kilkunastu ludzi.Znów wyskoczył Kel, trzymając w ręku nóż z brązu i włócznię, skonfiskowanąmartwemu najezdzcy.- Idę! - wykrzyknął triumfalnie.- Ja też - dorzucił Beor
[ Pobierz całość w formacie PDF ]