[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mnie Glimmung zdawał się bogiem - stwierdził Joe.- Jest taki potężny.- Bogowie nie spadają przez dziesięć pięter do piwnicy - zauważył robot.- Tak, to logiczne - przyznał Joe.- Należy zastosować następujące kryteria - ciągnął robot.- Po pierwsze nieśmiertelność.Amalita i Borel ją mają, Glimmung nie.Po drugie.- Jesteśmy ich świadomi - powiedziała Mali.- Nieskończona potęga i nieskończona wiedza.- Czytała pani moje notatki - stwierdził robot.- Chryste! - zdziwiła się Mali.- Wspomniała pani o Chrystusie - ciągnął robot.- To interesujące bóstwo, ponieważ jego potęga jest ograniczona, dysponuje tylko częścią wiedzy i jest śmiertelny.Nie spełnia żadnego z kryteriów- Jak więc pojawiło się chrześcijaństwo? - zapytał Joe.- Pojawiło się - odparł robot - ponieważ Chrystus martwił się o innych ludzi.Martwić się, to właśnie tłumaczenie greckiego agape i łacińskiego caritas.Chrystus niczym innym nie dysponował, nikogo nie był w stanie ocalić, nawet siebie samego.A jednak jego troska o innych.- Lepiej daj nam to swoje opracowanie - poprosiła Mali.- Przeczytamy je w wolnym czasie.A teraz schodzimy pod wodę.Przygotuj nasz sprzęt, tak jak prosił pan Fernwright.- Istnieje podobne bóstwo - powiedział robot - na Becie dwanaście.To bóstwo nauczyło się umierać każdorazowo, gdy umiera jakakolwiek inna istota na tej planecie.Nie może umierać za nie, ale może umierać z nimi.A potem, gdy rodzi się nowa istota, ono też się odradza.Przechodzi więc przez niezliczone śmierci i narodziny.Podziwu godne, w porównaniu do Chrystusa, który umarł tylko raz.To również zawarłem w swym opracowaniu.Wszystko w nim zawarłem.- A zatem jesteś Kalendem - stwierdził Joe.Robot spojrzał na niego.Patrzył długo i uważnie i milczał.- A twoja broszura - dokończył Joe - to Księga Kalendów.- Niezupełnie - powiedział w końcu robot.- Co to znaczy? - spytała Mali.- To znaczy, że opierałem różne swoje opracowania na Księdze Kalendów.- Dlaczego? - zapytał Joe.Robot zawahał się, a potem wyznał:- Kiedyś mam nadzieję zostać pisarzem.- Przygotuj nasz sprzęt - powiedziała zniecierpliwiona Mali.Nagle Joego nawiedziła dziwna myśl.Prawdopodobnie wynikała z dyskusji o Chrystusie.- Martwić się - powiedział na głos, powtarzając jak echo słowa robota.- Sądzę, że wiem, o co ci chodziło.Gdy byłem na Ziemi, przydarzyła mi się dziwna rzecz.Niby nic szczególnego.Wyjąłem z kredensu rzadko używaną cukierniczkę.Znalazłem w niej martwego pająka.Umarł z głodu.Niewątpliwie wpadł do cukier-niczki i nie mógł się z niej wydostać.Sedno w tym, że utkał sobie w tej pułapce pajęczynę.Na samym dnie.Najlepszą na jaką go było stać w tych okolicznościach.Gdy znalazłem go martwego i ujrzałem tę beznadziejną pajęczynę, wiedziałem, że nie miał szans.Nawet gdyby czekał wiecznie, nie złowiłby żadnej muchy.Czekał aż do śmierci.Próbował jak najlepiej, ale był w beznadziejnej sytuacji.Zawsze się zastanawiałem, czy wiedział, że ona jest beznadziejna.Czy tkając pajęczynę, zdawał sobie sprawę, że będzie bezużyteczna?- Mała życiowa tragedia - stwierdził robot.- Codzienne zdarzają się takich miliardy.Niektóre są zauważane przez Boga, jak wykazuję w swym opracowaniu.- Ale ja zrozumiałem, o co ci chodzi - powiedział Joe.- Odnośnie do martwienia się czy raczej troski, tak to lepsze słowo.Czułem, że jestem tym zatroskany.To mnie martwiło.Caritas.Czy też po grecku, jak to było.- Nie mógł sobie przypomnieć słowa.- Czy możemy już schodzić? - zapytała zniecierpliwiona Mali.- Tak - odparł Joe.Pewnie nic nie zrozumiała.A robot, o dziwo, zrozumiał.To dziwne, pomyślał Joe.Dlaczego on zrozumiał, a ona nie? Może zawsze byliśmy w błędzie; caritas to nie uczucie, ale forma wyższej aktywności myślowej, zdolność wyczuwania otoczenia, zauważania i, jak to określił robot, martwienia się.Pojmowanie, oto z czym mamy do czynienia, zdał sobie sprawę Joe.Myślenie nie jest przeciwstawiane uczuciom; pojmowanie to pojmowanie.- Czy mogę dostać kopię twojego opracowania? - powiedział głośno Joe.- Dziesięć centów - oznajmił robot, podając zwój Joemu.Joe wyjął dziesiątaka i wręczył Willisowi, a do Mali powiedział:- Teraz już możemy schodzić.Rozdział jedenastyRobot dotknął guzika.Rozsunęły się drzwi w ścianie i Joe dostrzegł komplety akwalungów.Maski tlenowe, płetwy, piankowe kombinezony, wodoodporne reflektory, pasy z balastem, butle z tlenem i helem, wszystko.Były też instrumenty, których przeznaczenia nie znał ani nawet się nie domyślał.- Ze względu na państwa brak doświadczenia w nurkowaniu - powiedział robot - sugeruję skorzystanie z komory ciśnieniowej.Ale skoro chcecie.- wzruszył ramionami.-.Decyzja należy do was.- Mam wystarczające doświadczenie - oznajmiła Mali.Zaczęła wyciągać sprzęt ze schowka i już wkrótce urosła przed nią pokaźna sterta.- Bierz dokładnie to samo, co ja - poleciła Joemu - i zakładaj to na siebie w taki sposób i w takiej kolejności jak ja.Założyli pianki i Willis poprowadził ich do komory.- Kiedyś - oznajmił robot, odkręcając wielką pokrywę w podłodze komory - zamierzałem napisać broszurę na temat nurkowania w morzu.W każdej religii zakłada się, że kraina śmierci znajduje się pod ziemią.W rzeczywistości mieści się w oceanie.Ocean - wyciągnął olbrzymią śrubę - jest rzeczywistą krainą mroku, z której przed miliardami lat wyszło życie.Na waszej planecie, panie Fernwright, w wielu religiach zawarty jest błąd, tak jak w przypadku greckiej bogini Demeter i jej córki Kory, które ponoć wyszły z ziemi.- Do twojego pasa przymocowane jest urządzenie alarmowe na wypadek awarii systemu tlenowego - objaśniła Joemu Mali.- Gdybyś zaczął tracić powietrze, gdyby poluzowały się albo pękły przewody, albo kończył się tlen, uruchom to urządzenie przyciskiem na pasku - pokazała na swój własny pas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]