[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Dlaczego?— Bo się nie spełnią.Teraz mój.Stephen miał mniej szczęścia.Poryw wiatru rzucił balonik na ciernisty krzak.Pękł z hukiem.— Panu też się nie spełni — oznajmiła tragicznym tonem Pilar i podbiegła do ostrokrzewu.Trąciła czubkiem buta strzęp gumy, który pozostał po baloniku.— Coś takiego podniosłam z podłogi w pokoju dziadka.Też musiał mieć balonik.Tylko że jego był różowy.Poirot krzyknął głośno, aż Pilar popatrzyła na niego zdumiona.— Nie, nie, nic… kopnąłem się niechcący w kostkę — wyjaśnił i obrócił się w stronę domu.— Ależ tu okien! — cmoknął.— Dom, mademoiselle, ma oczy… i uszy.To godne ubolewania, że Anglicy tak lubią otwierać okna.Na taras wyszła Lydia.— Lunch gotowy — ogłosiła.— Pilar, kochanie, wszystko poszło dobrze.Alfred wyjaśni ci szczegóły po lunchu.Zapraszam do stołu.Poirot wszedł ostatni z powagą na twarzy.IIIPo lunchu, gdy wszyscy przeszli już z jadalni do salonu, Alfred skinął na Pilar.— Proszę do mojego pokoju.Musimy porozmawiać o paru sprawach.Alfred wprowadził Filar do gabinetu i zamknął za sobą drzwi.W holu pozostał jedynie zamyślony Herkules Poirot.Z zadumy wyrwał go stary kamerdyner.— Chciałem porozmawiać z panem Lee, ale nie wiem, czy mogę mu teraz przeszkadzać — Tressilian wydawał się zakłopotany.— Czy coś się stało?— Dziwna rzecz, bez sensu.Może zauważył pan, że po obu stronach frontowego wejścia leżały zawsze wielkie kule armatnie.Ciężkie, kamienne.Więc, sir, jedna z nich znikła.Poirot uniósł brwi.— Od kiedy jej nie ma?— Dziś rano były jeszcze obydwie.Gotów jestem przysiąc.— Chcę to zobaczyć.Wyszli przed dom.Poirot pochylił się i oglądał jedyną pozostałą kulę.Gdy się wyprostował, jego twarz była bardzo poważna.— Kto mógł ukraść coś takiego? Przecież to bez sensu — dziwował się Tressilian.— Nie podoba mi się to.Wcale mi się to nie podoba… — mruknął Poirot.— Co się dzieje w tym domu, sir? Od czasu gdy pan Simeon został zamordowany, to jest jak zupełnie inne miejsce.Ciągle wydaje mi się, że śnię.Wszystko mi się miesza i niekiedy myślę, że nie powinienem wierzyć własnym oczom.— Tu się pan myli, Tressilian.Trzeba wierzyć własnym oczom.— Widzę coraz gorzej — żalił się Tressilian — nie to co kiedyś.Mylą mi się rzeczy i osoby.Za stary już chyba jestem na taką pracę.— Odwagi! — Poirot poklepał starego kamerdynera po ramieniu.— Dziękuję za otuchę, ale ja naprawdę robię się za stary.Ciągle wracam pamięcią do tych dawnych lat i dawnych twarzy.Panienka Jenny, pan David, pan Alfred.Zawsze widzę ich w młodym wieku.A od tego wieczoru, kiedy wrócił pan Harry…— Tak — kiwnął głową Poirot.— Więc to nie zaczęło się „od czasu, gdy pan został zamordowany”, tylko wcześniej.To zaczęło się „od tego wieczoru, kiedy wrócił pan Harry”.Od tego czasu wszystko się zmieniło i wszystko wydaje się nierealne?— Ma pan zupełną rację, sir.Tak jest.Pan Harry zawsze wnosił niepokój do tego domu, nawet za dawnych lat.Tak, ale kto zabrał tę kulę? I po co? To musiał być wariat!— Obawiam się, że to nie wariat.To ktoś bystry! A ktoś inny, Tressilian, jest w wielkim niebezpieczeństwie.Poirot odwrócił się i wszedł do domu.W tym momencie z gabinetu Alfreda wypadła Pilar.Miała zadartą dumnie głowę, wypieki na policzkach i roziskrzone oczy.— Nie przyjmę tego! — tupnęła nogą.— Czego pani nie przyjmie, mademoiselle7— Alfred właśnie powiedział mi, że dostanę pieniądze, które dziadek zapisał w spadku mojej mamie.— No i co?— Powiedział, że ja nie mogę tych pieniędzy otrzymać jako legalnego spadku, ale Alfred, Lydia i reszta chcą, żebym tę sumę dostała, bo to będzie sprawiedliwie.Więc oni mi ją dadzą.— No i co?— Nie rozumie pan? — znowu tupnęła.— Ja nie jestem spadkobierczynią, ale pieniądze dostanę, bo oni mi dadzą.Nie rozumie pan?— Czy warto się unosić honorem? Przecież mają rację… to sprawiedliwie się pani należy.— Nic pan nie rozumie…— Przeciwnie… Rozumiem doskonale.— Och! — odwróciła się rozdrażniona.Rozległ się dzwonek do drzwi.Poirot spojrzał przez ramię.U wejścia spostrzegł sylwetkę inspektora Sugdena.— Dokąd pani idzie? — zawołał do Pilar.— Do salonu.Do wszystkich — odpowiedziała nadąsana.— Dobrze.Niech pani tam będzie z nimi.Niech się pani stale z kimś trzyma.Proszę nie chodzić samotnie, zwłaszcza kiedy zrobi się ciemno.Niech pani uważa.Jest pani w wielkim niebezpieczeństwie.Nigdy nie będzie pani tak zagrożona jak dzisiaj.Odwrócił się od niej i podszedł do Sugdena.Policjant podał Poirotowi telegram i powiedział:— Teraz go mamy! Proszę przeczytać.To depesza od policji południowoafrykańskiej.Depesza brzmiała: „Jedyny syn Ebenezera Farra zmarł dwa lata temu”.— Więc teraz wiemy! — powiedział Sugden.— Śmieszne… Szedłem zupełnie innym kursem…IVPilar wkroczyła do salonu z dumnie podniesioną głową.Zmierzała prosto do Lydii, która siedziała przy oknie i robiła na drutach.— Lydio, przyszłam ci powiedzieć, że nie przyjmę tych pieniędzy i że wyjeżdżam… natychmiast…Lydia odłożyła robótkę, była zdumiona.— Moje drogie dziecko! Chyba Alfred nie wyjaśnił tego dobrze! Jeżeli sądzisz, że robimy to z litości, mylisz się w stu procentach.To nie kwestia naszego dobrego serca czy hojności.Tu chodzi o elementarną uczciwość, o to, żebyś dostała to, co jest twoje.Gdyby twoja matka nie umarła i odziedziczyła te pieniądze, dostałabyś je od niej.To twoje prawo, prawo krwi.To nie kwestia jałmużny, ale sprawiedliwości.— I właśnie dlatego nie chcę tych pieniędzy — gwałtownie odparła Pilar.— Przyjechałam tu z wielką chęcią.Bawiłam się, czułam, że przeżywam przygodę, a teraz wszystko zepsuliście! Wynoszę się stąd natychmiast… nigdy już nikt tu nie będzie się mną zajmował…Zaniosła się płaczem, odwróciła i na oślep wybiegła z salonu.Lydia patrzyła w osłupieniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]