[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Trudno, to jest po prostu nie do zniesienia.Sam też byłem przejęty.- Nie zdziwię się, jeśli on się w końcu zbuntuje.Norton potrząsnął głową.- Nie zrobi tego.Ma duszę skutą kajdanami.Nadal będzie mamrotał swoje „tak, moja droga, nie, moja droga, przepraszam, moja droga”, skubiąc wąsy i pobekując jak owca, aż legnie w trumnie.Nie umiałby zachować się stanowczo, nawet gdyby spróbował.Nie zaprzeczyłem, bo Norton miał chyba, niestety, rację.Zatrzymaliśmy się w hallu; boczne drzwi do ogrodu były otwarte i zrobił się przeciąg.- Może powinniśmy je zamknąć?Norton zawahał się.- Ale.hm.zdaje mi się, że jeszcze nie wszyscy są w domu.Ukłuło mnie nagłe podejrzenie.- Kogo nie ma?- Pańskiej córki chyba i.hm.Allertona.Próbował nadać głosowi ton jak najbardziej niedbały, ale wiadomość ta, zwłaszcza w kontekście mojej niedawnej rozmowy z Poirotem, wyraźnie mnie zdenerwowała.Judith i Allerton! Przecież Judith, mojej inteligentnej, chłodnej Judith nie może podobać się na serio mężczyzna tego pokroju? Przecież na pewno by go przejrzała?Powtarzałem to sobie po wielekroć, rozbierając się, ale ciągle trawił mnie niejasny niepokój.Nie mogłem zasnąć i leżałem, przewracając się z boku na bok.Noc zawsze wyolbrzymia zmartwienia.Ogarnęło mnie uczucie przygnębienia i żalu.Gdyby moja ukochana żona żyła! Cinderella, na której rozsądku polegałem przez tyle lat.Zawsze, kiedy chodziło o dzieci, była mądra i wiedziała, jak postąpić.Bez niej czułem się rozpaczliwie bezradny.Ponosiłem odpowiedzialność za ich spokój i szczęście.Czy sprostam temu zadaniu? Nie jestem, Bóg mi świadkiem, człowiekiem specjalnie bystrym.Byłem niezręczny, popełniałem błędy.Jeśli Judith zmarnuje szansę szczęścia, jeśli będzie cierpieć.Znękany, zapaliłem światło i usiadłem na łóżku.Nie ma sensu dalej tak się dręczyć.Muszę trochę się przespać.Podszedłem do umywalki i spojrzałem z powątpiewaniem na buteleczkę z tabletkami aspiryny.Nie, potrzebowałem czegoś mocniejszego niż aspiryna.Pomyślałem, że Poirot na pewno ma jakieś środki nasenne.Stanąłem niezdecydowanie pod drzwiami jego pokoju.Trochę wstydziłem się budzić staruszka.Kiedy się tak wahałem, posłyszałem kroki i obejrzałem się za siebie.W moją stronę szedł Allerton.Korytarz był słabo oświetlony i w pierwszej chwili zastanawiałem się, kto to jest.Wreszcie rozpoznałem go i cały zesztywniałem.Bo facet uśmiechał się do siebie, uśmiechem, który bardzo mi się nie podobał.Podniósł lekko brwi.- Cóż to, Hastings, jeszcze pan nie śpi?- Nie mogłem zasnąć - odparłem szorstko.- To drobiazg.Zaraz to załatwimy.Proszę iść za mną.Poszedłem za nim do jego pokoju, sąsiadującego z moim.Osobliwa fascynacja sprawiła, że wręcz nie mogłem oderwać od niego oczu.- Pan też kładzie się późno.- Nie ciągnie mnie do łóżka.Zwłaszcza kiedy można sobie pobrykać na wolnym powietrzu.Szkoda tracić tak piękny wieczór.Zaśmiał się.Jego śmiech też mi się nie podobał.Weszliśmy do łazienki.Otworzył szafkę i wyjął buteleczkę.- Tu pan ma.Prawdziwy narkotyk.Będzie pan spał po tym jak kłoda i jeszcze miał przyjemne sny.Świetny środek - slumberyl - tak się nazywa.Raził mnie entuzjazm w jego głosie.Czy na domiar złego używa narkotyków?Spytałem podejrzliwie:- Nie jest niebezpieczny?- Oczywiście, jeśli połknie pan za dużą dozę.To barbiturat, którego dawka trująca nie jest dużo większa od skutecznej.- Był w przykry sposób zadowolony z siebie.- Sądziłem, że nie można tego dostać bez recepty lekarza.- Bo i nie można.To znaczy, pan by nie mógł.Ja mam swoje chody.Może postępuję głupio, ale miewam czasem takie niemądre odruchy.Spytałem:- Znał pan Etheringtona, jeśli się nie mylę?Natychmiast dostrzegłem, że jestem na właściwym tropie.Wzrok mu stwardniał i stał się czujny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]