[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kupami się zwierali, a w każdej był jakowyś pyskacz, któren wrzeszczał najgłośniej i pomstował, zaśwskroś gąszczu uwijali się przodownicy rzucając, gdzie trzeba było, to słowo ostre, że już w końcujeden drugiego nie słyszał, bo wszyscy ano wraz krzyczeli.,- Pół lasu położyli, a takie dęby, że w pięciu chłopa nie obejmie.- Kłębiak widział, Kłębiak!- Wytną i resztę, wytną, nie będą waju prosili o przyzwoleństwo! - skrzeczała Kozłowa przeciskając sięku szynkwasowi.- Zawdy naród krzywdzili, jak ino mogli.- Kiej takie głupie barany jezdeśta, to niech waju zapędzają, kaj chcą.- Nie dać się, nie dać! Gromadą iść, rozgonić, las odebrać!- Zakatrupić krzywdzicieli!- Zakatrupić! - wrzasnęli naraz i znowuj pięście się podniosły groznie, krzyk buchnął ogromny i tłumcały zawrzał nienawiścią a pomstą, a gdy przycichło, Mateusz krzyczał przy szynkwasie do swoich:- Ciasno jest wszystkim kiej w tej sieci, bo dwory wszędzie, ze wszystkich stron, kiej te ściany ściskająwieś i duszą, chcesz krowę popaść za wsią - w dworskie wnet utkniesz; konia wypuścisz - dworskie zamiedzą; kamieniem ciepnąć nie można, bo w dworskie padnie!.a zaraz zajmą, zaraz sądy, zarazsztrafy!- Prawda! prawda! Aąka dobra dwa pokosy-daje - dworska juści; najlepsze pole - dworskie, las -dworskie - wszystko - przytakiwali.- A ty, narodzie, na piaskach siedz, łajnem się ogrzewaj i zmiłowania Pańskiego czekaj!- Odebrać lasy, odebrać ziemię! Nie dać swojego!Długo tak krzyczeli ciepiąc się w różne strony, pomstując i pograżając srogo, a że radzili głośno i zgorącością niemałą, to niejednemu trza się było napić gorzałki dla pokrzepienia, drugie zaś piwo laochłody pili, a trzecim się przypominały nie dojedzone kolacje, że krzykali na %7łyda o chleb i śledzie.Ale gdy sobie podjedli a podpili, przestygli mocno z zawziętości i zaczęli się z wolna rozchodzić nic niepostanowiwszy.Mateusz zaś wraz z Kobusem i Antkiem, któren już cały czas na boku się trzymał i cosik swojegokalkulował, poszli do Kłęba i zastawszy jeszcze gospodarzy, wspólnie z nimi uradzili coś na jutro i cichorozeszli się po chałupach.Noc też już było pózna, światła pogasły w izbach, cichość padła na wieś, że jeno kiejś niekiej pieszaszczekał albo wiatr zaszumiał, że przemarzłe drzewiny tłukły się w mrokach o siebie kiejnieprzyjacioły, a potem długo i trwożnie szemrały.Przymrozek wziął galanty, płoty pobielały od szronu,ale jakoś zaraz z północka gwiazdy się skryły, pociemniało i zrobiło się na świecie posępnie, strasznojakoś.Cały naród leżał we śpiku, ale sen był ciężki i gorączkowy, bo raz w raz zrywał się cichy płaczdzieciątek, to ktosik budził się cały w potach i takim strachu dziwnym, że pacierzem duszę krzepićmusiał; gdzie znowu huki jakieś spać nie dawały, że zrywali się wyglądać, czy nie złodzieje; niejedenzaś krzyczał przez sen, powiedając potem, że zmora go dusiła; to gdziesik psy zawyły tak żałośnie, ażserca truchlały z trwogi, przerażających przeczuć i obaw.Noc się wlekła długo i ciężko, oprzędzając dusze trwogą, niepokojem i strasznymi snami, pełnymi mar iwidzeń gorączkowych.A skoro się jeno uczynił świt, że chyla tyla rozedniało i jaki taki oczy ozwarł i ciężką, senną jeszczegłowę podnosił, Antek pobiegł na dzwonnicę i zaczął bić w dzwon kieby na pożar.Próżno mu bronił Jambroży wespół z organistą, sklął ich, chciał nawet bić i swoje robił z całej mocy.Dzwon zaś bił wolno, bezustannie a tak ponuro, aż strach padł na serca, że ludzie strwożeni, wylękliwybiegali na pół ubrani pytać, co się stało i ostawali już przed chałupami jakby w skamienieniu, takzasłuchani, bo dzwon wciąż bił i huczał ponurym, wielkim głosem w świtowych brzaskach, aż ziemiadygotała, aż wystraszone ptactwo uciekało ku borom, a naród przetrwożony żegnał się i skrzepiał wsobie, boć już i Mateusz, Kobus a drugi biegali po wsi łomocząc kijami w płoty i krzycząc:- Na las! Na las! Wychodz, kto żyw! Pod karczmę! Na las!.To i na łeb i szyję przyodziewali się, że niejeden jeszcze w drodze się dopinał, a pacierz kończył i wdyrdy bieżał pod karczmę, gdzie już stojał Kłąb z niektórymi gospodarzami.Zaroiły się wnet drogi, opłotki, obejścia, zawrzały naraz wszystkie chałupy, dzieci podniesły niemaływrzask, kobiety krzykały przez sady, rwetes powstał taki, bieganina, jak gdyby pożar wybuchnął wewsi.- Na las! Kto ino ma z czym, kosę, to z kosą, cepy, kłonice, siekiery, a brać!- Na las! - krzykiem tym trzęsło się powietrze i huczała wieś cała.Dzień się już zrobił duży, a cichy był, jasny, omglony jeszcze i mrozny, drzewa stojały w osędzielizniekiej w pajęczynach, drogi chrupały pod nogami słabą grudzią, wody się ścięły, że pełno było zamarzłychkałuży kiej tego szkła potrzaskanego, w nozdrzach wierciło ostre, rzezwe powietrze, a tak słuchliwe, żecałym światem szły te krzyki a wrzawa.Ale przycichało z wolna, bo zawziętość przejmowała serca i jakaś sroga, pewna siebie, nieustępliwamoc zakamieniła dusze i oblekała je w taką surową powagę, iż milkli bezwiednie zatapiając się w sobie.Tłum wciąż się zwiększał, zajęli już cały plac przed karczmą aż do drogi, stojąc gęsto, ramię przyramieniu, a jeszcze przybywali spóznieni.Witano się w milczeniu, każden stawał, gdzie popadło, obzierał się naokół i czekał cierpliwie nastarszyznę, która poszła po Borynę.Pierwszy był ano we wsi, to jemu się należało naród poprowadzić, bez niego żaden gospodarz by się nieruszył.Stojali więc cierzpliwie a cicho, kiej ten bór zbity w gęstwę i zasłuchany w głosy, jakie z niego idą, i wte bełkoty strug, co gdziesik między korzeniami płyną.czasem jeno to jakie słowo przeleciało, czasemczyjaś pięść wychynęła w górę, to jakieś oczy rozgorzały bystrzej, to baranice zakolebały się mocniej,to czyjaś twarz poczerwieniała barzej i znowu nieruchomieli, że widzieli się kiej te_ snopy, ustawionewpodle siebie gęsto
[ Pobierz całość w formacie PDF ]