[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zajęty jestem, zmęczyłem się, odpoczywam.- Ja tylko na chwilę.Chciałem prosić o radę.Pańska erudycja jest tak powszechnie znana.Pochlebstwo było najlepszym sposobem przeniknięcia do serca Łożkina.Wiele osób o tym wiedziało.- Jaka tam erudycja - odpowiedział Łożkin.- Nie ma żadnej erudycji.Skończyła się.Pozostał marazm.- Ale mimo to ma pan najlepszą kolekcję przedwojennych znaczków.I jeśli pan mi nie pomoże, to już nikt mi nie pomoże.Przyrzekam, że więcej niż minutę panu nie zajmę.Tylko jedno pytanie i sobie idę.- No dobrze, wejdź - poddał się Łożkin.- Tylko nie dalej jak do przedpokoju.Kapie z ciebie.- Oczywiście - zgodził się Iwanów.- Pada.- Co to za pytanie?- Chciałbym popatrzeć na pańskiego Lewoniewskiego.Na lot.Twarz Łożkina zbladła, kąciki ust opadły jeszcze bardziej.- Jaki tam Lewoniewski! - zawołał.- Nie znam żadnego Lewoniewskiego.Ale troska o potencjalną stratę Łożkina połączona z nadzieją na zachowanie znaczka zmusiła nieśmiałego zazwyczaj Iwanowa do uporu.- Lewoniewskiego widział u pana Sztormiłło - powiedział, przysuwając się do ściany, żeby nie zalać deszczówką mieszkania.- Z prześwitką.- Z przeeeświtką? - Łożkin drgnął, jakby go ktoś uderzył.-Mój Lewoniewski z prześwitką? To ten twój Sztormiłło ma prze-świtkę.Czekaj no!Łożkin rzucił się do pokoju i Iwanów odruchowo chciał pójść za nim.- Stój! - przykazał mu Łożkin.- Mam suche mieszkanie!Hipolit cofnął się, ale potem słysząc, że Łożkin wywala z szafy klasery, wyciągnął szyję, ciekawy, jak ten trzyma swoje znaczki.I zobaczył, jak Łożkin wyjmuje gruby klaser, otwiera go i nieruchomieje.Stał tak, schylony, odwrócony plecami do Hipolita.Nie ruszał się.- No, co tam! - pogonił Łożkina Hipolit.Znaczek zawinięty w papier toaletowy palił mu serce.- Nie ma znaczka?Hipolit powiedział to i jego wymęczone serce ścisnęło się niebezpiecznie._ jest! - odkrzyknął Łożkin.- Nie sprowokujesz mnie!Odwrócił się i szedł w stronę Hipolita, niosąc przed sobą otwarty klaser tak, jak na pogrzebach generałów niosą poduszki z orderami.Tymczasem Udałow przyszedł do siebie do domu, wyjął z siatki gościa.Ten zaczął szybko, zwinnie i elegancko lizać i poprawiać na swoim długim ciele piórka.Udałow położył na stole przyniesione ze sklepu zakupy i niechcący zapatrzył się na budowę i doskonałość kształtów kosmity, który od trzech dni mieszkał u Udałowa, znanego w całym kosmosie stronnika przyjaźni między cywilizacjami kosmosu i wybitnego międzyplanetarnego działacza, który zajmował skromne stanowisko kierownika przedsiębiorstwa budowlanego w mieście Wielki Guslar.Gdy Udałow wypakowywał zakupy, żeby przygotować dla siebie i gościa skromną wieczerzę, do pokoju zajrzała jego żona Ksenia, która skrzywiła się na widok stojącej na stole upierzonej jaszczurki z ogonem przypominającym drewnianą malowaną łyżkę.- I syna ze sobą zabiorę! - krzyknęła.- Nie zwracaj uwagi - powiedziała jaszczurka do Udałowa, gdy Ksenia wybiegła, trzaskając drzwiami.- Normalna idiosynkrazja do stworzeń pełzających.To się zdarza u dwunogów.I ja, i ty wiemy, jaki jestem piękny, przede wszystkim duchowo.- Zewnętrznie też nie jesteś potworem - zgodził się Udałow.Był zdenerwowany.Zawsze to przyjemniej, gdy w domu panuje spokój i żona okazuje gościnność.- Charakter Kseni jest dość znany w Galaktyce - jakby czytając myśli Udałowa, powiedział przybysz, którego dla ułatwienia nazywano Koko.- Zdarzają się jeszcze gorsze żony.Zagrzej mi kefiru.Wolę ciepły.I już potem, gdy siedli do kolacji, Koko dodał:- Moja żona też by cię nie znosiła.- Napatrzyłeś się? - zapytał Łożkin, próbując zamknąć klaser.- Przekonałeś?Hipolit Iwanów zręcznie przytrzymał palcami brzeg klasera.Starał się jak najdokładniej przyjrzeć znaczkowi.Znaczek był jeden na stronie, w dumnym odosobnieniu.To samo mężne spojrzenie pilota, ten sam skromny nadruk, nawet ta sama malutka litera „f" w słowie San Francisco.Ale nie to zaniepokoiło Hipolita.Nie to przykuło jego wytrenowany wzrok.Człowiek, który mógł odgadnąć taki znaczek w kałuży, w dodatku leżący rysunkiem do dołu, od razu dostrzegł szczegół, który go zdenerwował.Prawy dolny róg znaczka zajmował pocztowy stempel.Jasny, wyraźny, na którym bez trudu można było odczytać litery „.ningrad", przy czym pierwsza litera była do połowy obcięta ząbkami znaczka, a ostatnia odrobinę wychodziła na margines.Identyczny stempel, identycznie przyłożony, był na znaczku znalezionym przez Iwanowa.Ale przecież stemple dwóch znaczków nie mogą być identyczne!- Wszystko! - emeryt Łożkin wyrwał klaser z rąk Iwanowa, zatrzasnął go i przycisnął do zapadłej piersi.- Nie - odpowiedział Iwanów.- To nie wszystko.Ciężkie przeczucie wymagało energicznych działań.Nie mógł dręczyć się podejrzeniami.Nie mógł znieść kłamstwa!Wyjął z kieszeni dowód osobisty, z niego złożony na cztery papier toaletowy, a z niego znaczek.Śmiało zrobił trzy kroki do pokoju i położył swój skarb na stole.- Niech pan to wytłumaczy - powiedział cicho.Emeryt Łożkin zbladł śmiertelnie i ledwie poruszając ustami zapytał:- Skąd to masz?- Długo jeszcze u nas pobędziesz? - zapytał Udałow Koka.Koko dopił kefir ze spodeczka, zakąsił cukierkiem, oblizałzielone wargi i leniwie rozłożył się wśród talerzyków i filiżanek.- To zależy - powiedział.- Sam rozumiesz, podróż służbowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]