[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Widok jest istotnie wspaniały - odpowiedział Wokulski - po-nieważ horyzont ma kilkadziesiąt wiorst w promieniu, a cały Paryżi jego okolice wyglądają jak na wypukłej mapie.Ale podróż nie jestmiła; może tylko pierwszy raz.618LALKA- Jakież wrażenie?.- Dziwaczne.Człowiek myśli, że sam pojedzie w górę; nagle widzi,że nie on jedzie, ale ziemia szybko zapada mu się pod nogami.Jest tozawód tak niespodziany i przykry, że.chciałoby się wyskoczyć.- Cóż więcej?.- nalegał Ochocki.- Drugim dziwowiskiem jest horyzont, który ciągle widać nawysokości wzroku.Skutkiem tego ziemia wydaje się wklęsłą jakogromny, głęboki talerz.- A ludzie?.domy?.- Domy wyglądają jak pudełka, tramwa-je jak duże muchy, a ludzie jak czarne krople, które szybko biegnąw różnych kierunkach, ciągnąc za sobą długie cienie.W ogóle jest topodróż przeładowana niespodziankami.Ochocki zamyślił się i patrzył przed siebie nic wiadomo na co.Parę razy zdawało się, że chce wyskoczyć z breka i że go drażni to-warzystwo, w którym też zapanowała cisza.Dojechali do lasu, za nimi dwie służące w bryczce.Panie wzięłydo rąk koszyki.- A teraz każda dama ze swoim kawalerem w inną stronę! - zako-menderowała pani Wąsowska.- Panie Starski, ostrzegam, że jestemdziś w wyjątkowym humorze, a co znaczy u mnie wyjątkowy hu-mor, wie o tym pan Wokulski - dodała śmiejąc się nerwowo.- Pa-nie Ochocki, Belu, proszę do lasu, i nie pokazujcie się, dopóki.niezbierzecie całego kosza rydzów.Felu!.- Ja pójdę z Michalinką i z Joasią! - szybko odpowiedziała pannaFelicja patrząc na Wokulskiego w taki sposób, jakby to on był owymwrogiem, przeciw któremu należało uzbroić się we dwie służące.- No, idzmyż, kuzynie - rzekła do Ochockiego panna Izabela wi-dząc, że towarzystwo weszło już w las.- Ale wez mój koszyk i samzbieraj rydze, bo mnie to, przyznam się, nie bawi.Ochocki wziął koszyk i rzucił go na bryczkę.- Co mi tam wasze rydze! - odparł zachmurzony.- Straciłemdwa miesiące na rybach, grzybach, bawieniu dam i tym podobnych619Bolesław Prusgłupstwach.Inni przez ten czas jezdzili balonem.Wybierałemsię do Paryża, ale prezesowa tak nalegała, żebym u niej wypoczął.I pięknie wypocząłem.Zgłupiałem do reszty.Już nawet nie umiemmyśleć porządnie.straciłem zdolności.Eh! dajcie mi święty spo-kój z rydzami.Jestem taki zły!.Machnął ręką, potem obie włożył do kieszeni i poszedł w las zespuszczoną głową mrucząc po drodze.- Miły towarzysz! - odezwała się z uśmiechem panna Izabelado Wokulskiego.- Już będzie z nim tak do końca wakacyj.Byłampewna, że zepsuje mu się humor, jak tylko Starski wspomniał o ba-lonach. Błogosławione te balony! - pomyślał Wokulski.- Taki współza-wodnik przy pannie Izabeli nie jest niebezpieczny. I w tej chwiliuczuł, że kocha Ochockiego.- Jestem pewny - rzekł do panny Izabeli - że kuzyn pani zrobiwielki wynalazek.Kto wie, czy nie stanie się on epoką w dziejachludzkości.- dodał myśląc o projektach Geista.- Tak pan sądzi? - odpowiedziała dosyć obojętnie panna Izabela.-Może być.Tymczasem kuzynek jest chwilami impertynent, z czymmu niekiedy bywa do twarzy, ale chwilami jest nudny, co nie przystoinawet wynalazcom.Kiedy na niego patrzę, przychodzi mi na myślhistoryjka o Newtonie.Był to podobno bardzo wielki człowiek, czytak, panie?.Ale i cóż, kiedy jednego dnia siedząc przy jakiejś panien-ce wziął ją za rękę i.czy pan uwierzy?.zaczął czyścić swoją fajkęjej małym palcem!.No, jeżeli do tego prowadzi geniusz, dziękuję zagenialnego męża!.Przejdzmy się trochę po lesie, dobrze, panie?Każdy wyraz panny Izabeli padał Wokulskiemu na serce jakkropla słodyczy. Więc ona lubi Ochockiego (bo któż by go nie lubił?), ale za niegonie wyjdzie!.Szli wąską drogą, która stanowiła granicę dwu lasów: na pra-wo rosły dęby i buki, na lewo sosny.Między sosnami od czasu do620LALKAczasu błysnął czerwony stanik pani Wąsowskiej albo biała okrywkapanny Eweliny.W jednym miejscu rozwidlała się droga i Wokulskichciał skręcić, ale panna Izabela zatrzymała go.- Nie, nie - rzekła - tam nie idzmy, bo stracimy z oczu całe towa-rzystwo, a dla mnie las tylko wtedy jest piękny, kiedy w nim widzęludzi.W tej chwili na przykład rozumiem go.Niech no pan spoj-rzy.prawda, jak ta część jest podobna do ogromnego kościoła?.Te szeregi sosen to kolumny, tam boczna nawa, a tu wielki ołtarz.Widzi pan, widzi pan.Teraz między konarami pokazało się słońcejak w gotyckim oknie.Co za nadzwyczajna rozmaitość widoków!Tu ma pan buduar damski, a te niskie krzaczki to taburety.Nie braknawet lustra, które zostało po onegdajszym deszczu.A to ulica,prawda?.Trochę krzywa, ale ulica.A tam znowu rynek czy plac.Czy pan widzi to wszystko?.- Widzę, o ile mi pani pokazuje - odpowiedział Wokulskiz uśmiechem.- Trzeba jednak mieć bardzo poetycką fantazję, ażebyspostrzec te podobieństwa.- Doprawdy?.A ja zawsze myślałam, że jestem uosobioną prozą.- Może być, że jeszcze nie miała pani sposobności odkryć wszyst-kich swoich zalet - odparł Wokulski, niekontent, że zbliża się donich panna Felicja.- Jak to, nie zbieracie państwo rydzów? - dziwiła się panna Feli-cja.- Cudowne rydze; jest ich takie mnóstwo, że nam nie wystarczykoszyków i będziemy chyba musiały sypać je do bryczki.Dać ci,Belu, koszyk?.- Dziękuję ci!- A panu?.- Nie wiem, czy potrafiłbym odróżnić rydza od muchomora od-powiedział Wokulski.- Zlicznie! - zawołała panna Fela.- Nie spodziewałam się od pana ta-kiej odpowiedzi.Powiem to babci i poproszę, ażeby żadnemu z panównie pozwoliła jeść rydzów, a przynajmniej nie te, które ja zbieram.621Bolesław PrusKiwnęła głową i odeszła.- Obraził pan Felcię - rzekła panna Izabela.- To nie godzi się.ona jest panu tak życzliwa.- Panna Felicja ma przyjemność w zbieraniu rydzów, ja wolę słu-chać wykładu pani o lesie.- Bardzo mi to pochlebia - odpowiedziała, lekko rumieniąc się, pan-na Izabela - ale jestem pewna, że prędko znudzi pana mój wykład.Bodla mnie nie zawsze las jest piękny, czasem bywa okropny.Gdybym tubyła sama, z pewnością nie widziałabym ulic, kościołów i buduarów.Kiedy jestem sama, las mnie przeraża.Przestaje być dekoracją, a za-czyna być czymś, czego nie rozumiem i czego się boję.Głosy ptaków sąjakieś dzikie, czasem podobne do nagłego krzyku boleści, a czasem dośmiechu ze mnie, że weszłam między potwory.Wtedy każde drzewowydaje mi się istotą żywą, która chce mnie owinąć gałęzmi i udusić;każde ziele w zdradziecki sposób oplątuje mi nogi, ażeby mnie już stądnie wypuścić.A wszystkiemu temu winien kuzynek Ochocki, którytłomaczył mi, że natura nie jest stworzona dla człowieka.: Według jegoteorii wszystko żyje i wszystko żyje dla siebie.- Ma rację - szepnął Wokulski.- Jak to, więc i pan w to wierzy? Więc według pana ten las niejest przeznaczony na pożytek ludziom, ale ma jakieś swoje własneinteresa, nie gorsze od naszych.- Widziałem ogromne lasy, w których człowiek ukazywał się razna kilka lat, a jednak rosły bujniej aniżeli nasze.- Ach, niech pan tak nie mówi!.To jest poniżanie wartościludzkiej, nawet niezgodne z Pismem świętym.Bóg oddał prze-cie ludziom ziemię na mieszkanie, a rośliny i zwierzęta na po-żytek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]