[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z ruin cytadeli wystartował statek Łysawców! A zatem kilku nieprzyjaciół przetrwało próbę sił.Obiekt był niewielki, w ocenie Rossa wyglądał na patrolowiec używany do lotów w atmosferze.Wzniósł się i szybko pomknął w głąb lądu, uciekając przed nadchodzącą burzą.Po paru sekundach znikł im z oczu.Tam, w górach, najeźdźcy mieli podobno swoją bazę.Wycofywali się? A może lecieli po posiłki?- Łysawcy? - zapytała Karara.- Owszem.Przejechała dłonią po twarzy, rozmazując na policzkach kurz i brud.Dalej padał deszcz, więc Ross zaprowadził ją do niszy dającej schronienie Ashe'owi i Ynvaldzie.Zakapturzona postać siedziała na ziemi, nadal ściskając w garści różdżkę, teraz na wpół spaloną.Gordon przyjrzał im się uważnie, jakby po raz pierwszy uświadomił sobie ich obecność.- Przed chwilą statek Łysawców odleciał w głąb lądu - poinformował go Ross.- Nie widzieliśmy Foanna.- Odeszły, by zrobić, co trzeba - oświadczyła towarzyszka Ashe'a.- A więc niektórzy wrogowie uciekli.Cóż, dostali nauczkę, by nie grzebać w cudzych urządzeniach.Ach, jakże wiele przepadło i już nie powróci! Nigdy nie powróci.Bawiła się uszkodzoną różdżką, oglądała ją ze wszystkich stron, na koniec wyrzuciła.Pręcik pofrunął łukiem prosto do kotła pełnego pary, gdzie dawniej znajdowała się sala.Chłodny, wilgotny podmuch owiał lekko ubranych Ziemian.Ashe pomógł wstać Foanna.Obróciła się powoli dokoła, omiatając smutnym wzrokiem ruiny.- Pokruszone kamienie nie mają już wartości - stwierdziła ponuro.- Weźcie się za ręce, bracia i siostro, pora stąd odejść.Karara chwyciła prawą dłoń Rossa, Ashe ujął jego lewą rękę, po czym obaj spletli dłonie z Ynvalda.Nagle znaleźli się w zupełnie innym miejscu - na dziedzińcu, gdzie w strugach ulewnego deszczu leżały bezwładne ciała.Wśród tych ciał wędrowały pozostałe Foanna; pochylały się i badały leżących.Mniej więcej w jednym przypadku na trzy przeprowadzały krótką konsultację, a następnie dotykały różdżką rozmaitych części ciała ofiary.Kiedy kończyły, człowiek zaczynał dawać oznaki życia.- Ross! - Spoza zburzonej ściany wypełznął Hawaikańczyk Baleku, już bez zbroi gwardzistów.Nie miał też skrzelopaka, płetw ani pasa nurka.Przez jego policzek biegła długa, krwawiąca rana, lewe ramię przyciskał do ciała i podtrzymywał zdrową ręką.- Baleku!Tułacz stanął niezgrabnie na chwiejnych nogach.Ross przytrzymał go, ratując przed upadkiem.- Co z Lokethem? - zapytał Ziemianin.- Zabrali go mordercy kobiet - zdołał wykrztusić Tułacz, kiedy Ross powoli prowadził go do miejsca, gdzie Foanna zbierały tych, których dało się ożywić.- Chcieli się dowiedzieć.- Baleku z wielkim trudem wypowiadał słowa.- Chcieli wiedzieć.skąd przypłynęliśmy.skąd wzięliśmy sprzęt.- A więc teraz, jeśli Loketh im wszystko wyśpiewa, będą już o nas wiedzieli.- Ashe pomagał Rossowi unieruchomić w łubkach złamane ramię Tułacza.- Ilu ich było, Baleku?Tułacz wolno pokręcił głową.- Nic nie wiem na pewno.To było.jak sen.Przepływałem przez morskie wrota, a potem znalazłem się nagle gdzie indziej.Wszędzie dokoła mnie czekali ludzie z gwiazd.Pokazali mi nasze pasy i sprzęt, ciekawi, kto je nam dał.Loketh leżał jakby pogrążony w głębokim śnie; nie obudzili go, gdy ze mną rozmawiali.Nagle coś strasznie huknęło i zatrzęsła się ziemia, błyskawica przeleciała w powietrzu.Dwaj mordercy kobiet wybiegli zaraz na zewnątrz, a wszyscy inni ganiali w kółko.Podnieśli Loketha i zabrali go ze sobą, a razem z nim cały sprzęt do nurkowania.Zostałem sam, tyle że nie dałem rady się ruszyć, jakby schwytali mnie w niewidzialną sieć.Coraz częściej błyskało.Nagle w progu stanął jeden z zabójców kobiet.Gdy tylko uniósł rękę, zaraz mogłem ruszać nogami, ale musiałem za nim iść.Minęliśmy salę i wyszliśmy na dziedziniec pełen ludzi, którzy ani drgnęli, chociaż padały na nich kamienie z murów i trzęsła się ziemia.- Baleku mówił coraz szybciej, słowa zlewały się.- Ten, który ciągnął mnie za sobą siłą woli, wrzasnął i przycisnął ręce do głowy.Biegał tam i z powrotem, potrącał stojących ludzi, raz nawet wpadł na ścianę, jakby stracił wzrok.Potem znikł i znów byłem sam.Spadało coraz więcej kamieni, a jeden uderzył mnie w ramię.Wtedy upadłem i leżałem, dopóki nie nadeszliście.- Spośród tak wielu, tylko kilku.tylko kilku.- Jedna z Foanna stanęła obok; deszcz spływał po jej płaszczu strumieniami.- Dla nich nie było już ratunku.- Wskazała na rzędy tych, których nie udało się ożywić.- Zginęli beznadziejną śmiercią.Równie dobrze mogliby natrzeć na zbrojne zastępy z rękami związanymi na plecach! Dokonałyśmy wielkiego zła.Ashe potrząsnął głową.- Owszem, dokonało się zło, lecz ty go nie szukałaś, Ynlan.Ci, którzy tak beznadziejnie zginęli, to niewiele w porównaniu z rzeszą przyszłych męczenników.Nie zapominaj o rzezi w Kyn Add i w innych stanicach, gdzie z nieznanych przyczyn zabijano kobiety i dzieci.- O Wielka Pani.- Baleku usiłował niezdarnie podnieść się do pozycji siedzącej, więc Ross pospieszył mu z pomocą i objął go ramieniem.- Ta, dla której zrobiłem czarę narzeczeństwa, padła ich łupem w Kyn Add, a wraz z nią wiele innych kobiet.Jeśli mordercy nie zostaną wybici do nogi, zniszczą resztę stanic.Druhowie Cienia posługują się magią, która przyciąga ludzi na pewną zgubę.O Wielka, ty władasz mocą; każdy wie, że wiatry i fale spieszana twoje wezwanie.Użyj teraz tej mocy! Lepiej już polec w walce ze znanym wrogiem niż dać się opętać przez zaklęcie, jakim ci zabójcy gnębili tu ludzi!- Tej jednej broni z pewnością już nie użyją.- Ynvalda powstała z kamiennego bloku, na którym dotąd siedziała.- A była jedną z najgroźniejszych.Unieszkodliwienie jej kosztowało nas mnóstwo energii.Główna baza ludzi z gwiazd nie leży na wybrzeżu, tylko w głębi lądu.Zostaną ostrzeżeni przez tych, którzy stąd uciekli.Wiatry i fale służyły nam zawsze w przeszłości, ale niewykluczone, że tym razem natrafiłyśmy na kogoś, kto przewyższa nas mocą.Tylko za to.- wskazała szerokim gestem ruiny cytadeli i zabitych -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]