[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wspominała spotkanie z pewnym sowieckim majorem podczas akcji Ruchu Oporu w Savannah.Darował jej życie.W jego oczach odnalazła coś, co przypominało jej męża.Zastanawiała się, co Rosjanin widział w jej oczach.Powróciła do rzeczywistości.- Co ci jest, mamo? - Michael przyglądał się jej badawczo.- To nic.Jak zobaczyłam nagle tylu ludzi.Obok niej stał Pete Critchfield i Bill Mulliner, który trzymał za obrożę swego psa myśliwskiego.Dzieci tak bardzo lubiły zabawy z psem, kiedy jeszcze przebywali na farmie.Bill dotknął ramienia Sarah.- Ten facet na werandzie, to główny dowódca, David Balfry.- Główny dowódca?- Tak.Przed wojną profesor uniwersytetu, a teraz szef Ruchu Oporu w Tennessee.Przyjrzała mu się jeszcze raz, chowając się za szerokimi ramionami Pete Critchfielda.- David Balfry - powtórzyła.“Ten wysoki, sprężysty mężczyzna jest najwyżej jej rówieśnikiem” - pomyślała.Miał krótkie, jasne włosy i uśmiechał się na powitanie.- Pani Rourke - zwrócił się do niej Pete Critchfield.- Słucham, panie Critchfield.- Niech pani podejdzie z synem i przywita się z Davidem.Ruszyła naprzód, zbliżając się do tłumu bacznie się jej przyglądających ludzi.“Tak oglądają każdego nowo przybyłego” - myślała.Było tu wielu rannych.Widziała szepczące wargi, dziko płonące oczy i wyciągnięte do niej ręce.Stanęła przy schodach prowadzących na werandę domu.- Pani Rourke, słyszałem o pani działalności w Ruchu Oporu w Savannah.To zaszczyt dla mnie poznać panią.David Balfry wyciągnął rękę na powitanie.Miał dłonie szczupłe i długie, jakby należały do pianisty albo skrzypka.Uścisnął jej rękę.Oczy spoglądały życzliwie.- To wielka przyjemność poznać pana osobiście, panie Balfry.- Kiedyś zwracano się do mnie “panie profesorze Balfry”.Teraz jestem dla wszystkich Davidem.A pani ma na imię Sarah, prawda?- Tak - odparła, zastanawiając się szybko, o co mógłby jeszcze ją zapytać.- Czy mogę mówić pani po imieniu? Skinęła głową.- Słyszałem, że twój mąż był lekarzem.- On nadal jest lekarzem - wtrąciła.- Czy pracowałaś kiedykolwiek jako pielęgniarka?- Na stałe raczej nie.Ale znam się na tym.- Nasz wielebny duchowny zajmujący się chorymi, miałby znaczną pomoc, jeśli zostałabyś tutaj.- Zostanę i będę pomagać.Balfry potrząsnął jej ręką jeszcze raz i pogładził Michaela po głowie.Poczuła, jak chłopiec ciągnie ją za rękę i zmusza do odejścia.David Balfry uśmiechnął się do niego.- Poznamy się jeszcze, synu - powiedział i odwrócił się do Pete Critchfielda.Sarah stała zakłopotana.Balfry spojrzał na nią i wówczas spostrzegła, że naczelny dowódca uśmiecha się do niej.ROZDZIAŁ XXXPatrol nie wrócił jeszcze z rozpoznania.Rourke, Cole, Gundersen, porucznik O’Neal i Paul Rubenstein stali na pokładzie łodzi podwodnej wpatrzeni w ciemny brzeg.Gęste, bure chmury nie przepuszczały światła księżyca.Śnieg padał ciągle, ale nie było zimno.Rourke spojrzał na fosforyzującą tarczę swojego Rolexa.Przysłonił ręką zegarek, cyferki stały się bardziej wyraźne.- Wyruszyli osiem godzin temu i powinni już być z powrotem.Gdyby to byli moi ludzie, kapitanie Cole, coś bym zrobił, aby ich odnaleźć.- Myślę.- Hm, myślę i myślę.- przedrzeźniał go John.Poprawił kołnierz lotniczej kurtki.Gdy dotknął kabury swoich pistoletów, poczuł się pewniej.Jak na jednego człowieka dysponował sporą siłą ognia.- Jestem gotów, John - zameldował Paul z uśmiechem.- Komandorze - odezwał się porucznik O’Neal.Mogę wyruszyć ze swoją grupą choćby natychmiast.- Przyhamuj pan trochę - przerwał mu Rourke.- Oficerowie marynarki nie powinni być w gorącej wodzie kąpani.O’Neal zaczerwienił się jak burak.- Czekam na propozycje, sir - powiedział spokojnie.- Mam lepszy pomysł, oczywiście, jeśli go zaakceptuje komandor Gundersen - rozpoczął.- Cole, Paul i ja wraz z trzema zwiadowcami dotrzemy do brzegu gumową łodzią i pójdziemy w stronę wzniesienia.Jeśli patrol Hendersona wpadł w zasadzkę, to nastąpiło to prawdopodobnie niedaleko brzegu.Gdyby jednak wrócili cało, a nas by nie było z powrotem do świtu, przygotujcie żołnierzy do kolejnego wymarszu i wsparcia nas ogniem na wypadek naszego odwrotu z nieprzyjacielem na karku.- Ten plan zapowiada się nieźle - mruknął Gundersen.- Co pan o tym sądzi, kapitanie Cole? - Gundersen uniósł brwi, z góry spodziewając się sprzeciwu.- Myślę, że nie mamy wyboru - odparł Cole.- Zejdę po resztę wyposażenia.- Rubenstein zniknął w głębi okrętu podwodnego.- Jeśli pan nie ma nic przeciwko temu, zajmę się przygotowaniem łodzi desantowej – O’Neal zwrócił się do komandora.- Niech pan działa.Rourke lustrował linię brzegu widoczną jeszcze na tle ciemniejszej powierzchni wody.Ponad masywem skalnym jaśniała przestrzeń nieba.Kadłub łodzi podwodnej spoczywał bez ruchu na spokojnej tafli zatoki.Jeśli na lądzie znajdowali się wrogowie, to niemożliwe, aby mogli wypatrzyć ich ze szczytów skał.ROZDZIAŁ XXXINiewielkie fale uderzały rytmicznie o ponton.Rourke przykucnął na dziobie ze swym CAR-15 gotowym do strzału.Rubenstein znajdował się za jego plecami, a Cole wraz z trzema zwiadowcami zajmował resztę miejsca.Dwóch żołnierzy wiosłowało.Zastanawiał się, czy istnieje szósty zmysł, tak potrzebny w sytuacjach podobnych do tej.Był maksymalnie skoncentrowany i czujny.- Przeczuwam coś - mruknął Rubenstein.John uśmiechnął się w milczeniu.Oprócz skórzanej kurtki miał na sobie granatowy sweter z golfem z magazynu łodzi podwodnej, ale mimo to drżał bez przerwy z zimna.Przed nimi zarysowała się wyraźnie linia brzegu.Rozpoczął się przypływ i woda docierała już prawie do skał.- Wyciągnijcie wiosła - zakomenderował Rourke, zdejmując skórzane rękawiczki.Zanurzył dłonie w wodzie z obu stron dziobu.- Wiosłujcie rękoma - rozkazał.Jego palce zdrętwiały w zimnej wodzie, ale nie było wyboru.Upłynęło kilka minut, zanim pokonując opór fal przypływu dotarli wreszcie w pobliże lądu.Wskoczył do wody, czując jak przedostaje się ona do jego wojskowych butów.Rubenstein zrobił to samo.Przybrzeżne fale rozbijały się o dziób, tworząc lodowaty prysznic.John chwycił ponton i zaczął ciągnąć go w stronę brzegu.Śnieg padał bez przerwy.- Ruszcie się, panowie! - krzyknął do Cole’a i jego ludzi.- Wyskakujcie i pomóżcie nam.No, jazda!Cole i jego trzej żołnierze wskoczyli do wody.Kapitan zaklął głośno, kiedy fala zalała go prawie po szyję- Cicho, do cholery! - syknął Rourke.Wreszcie wyciągnęli ponton na plażę.- Ukryjcie go pośród tych skał - Rourke zwrócił się do trzech żołnierzy - i zabezpieczcie przed przypływem.Zdjął z ramienia broń, ściągnął gumowy ochraniacz z wylotu lufy i włożył go do torby, w której nosił parę zapasowych magazynków i przybory do konserwacji pistoletu.Ruszył plażą, czując wzrastające niebezpieczeństwo.- Zabić ich! - Okrzyk był tak przeraźliwy, jak gdyby nie wydała go istota ludzka.Skierował CAR-15 w stronę, skąd krzyczano.Zapalił latarkę.Maczeta wypadła z ręki oślepionego napastnika.- Nie strzelać, dopóki nie będzie to konieczne! - krzyknął, przesuwając dźwignię bezpiecznika.Ruszył w stronę tajemniczej istoty.Zauważył, że nieznajomy jest uzbrojony w rewolwer.Nagle usłyszał wiele innych głosów, docierających ze wszystkich stron, pomimo szumu fal i wycia wiatru.Dopadł uzbrojonego przeciwnika i chwycił go za przegub ręki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]