[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strażnicy byli uzbrojeni po zęby i bardzo podenerwowani.I nic w tym dziwnego, bo w końcu wieźli dziesięć tysięcy rad.– Trygalle – mruknął Szybki Ben.– Ci ludzie naprawdę mnie niepokoją.– Pokręcił głową.– Jeszcze jedno.Gdzie jest ostatni znacznik, który komuś podrzuciłaś?Wykałaczka zmarszczyła brwi.– Nie wiesz tego? To twoje kamyki, czarodzieju!– Komu go sprezentowałaś?– Producentowi ozdóbek.– Takich jak ta, którą nosisz na ramieniu, kapralu?– Tak się składa, że tak, ale to był jego jedyny skarb.Obejrzałam całą resztę.Były dobre, ale nie miały w sobie nic szczególnego.Szybki zerknął na zakutych w czarne zbroje Moranthów, którzy pod nadzorem uśmiechającej się głupkowato Niewidki ładowali na quorle zapakowane w rulony monety.– No cóż, chyba nie zaszedł daleko.Pewnie będę musiał go poszukać.To nie powinno potrwać długo.Oddalił się nieco od Wykałaczki i usiadł ze skrzyżowanymi nogami na ziemi.Nocą szybko robiło się zimno, a od Tahlynu dął zachodni wiatr.Gwiazdy na niebie stawały się coraz wyrazistsze.Wykałaczka odwróciła się, by obserwować załadunek.– Niewidka – zawołała – upewnij się, że mają dwa zapasowe siodła.– Jasne – odparła żołnierka.Pale nie było zbyt wielkim miastem, ale przynajmniej nocą było tam ciepło.Wykałaczka robiła się już za stara, żeby noc w noc spać na zimnej, twardej ziemi.Po tygodniu oczekiwania na dostawy pozostało jej dokuczliwe ćmienie w kościach.Przynajmniej jednak dzięki hojnym datkom z Darudżystanu Dujek będzie mógł wyposażyć armię jak należy.Jeśli uśmiechnie się do nich szczęście Oponn, wymaszerują najdalej za tydzień.Na kolejną pocałowaną przez Kaptura wojnę, jakbyśmy nie mieli ich już pod dostatkiem.Na kopyto Fenera, kto, czy może co, to właściwie jest Pannion Domin?Szybki Ben opuścił Darudżystan przed ośmioma tygodniami i przydzielono go do sztabu zastępcy dowódcy, Sójeczki.Jego zadaniem było dopomożenie w konsolidacji buntowniczej armii Dujeka.Biurokracja i pomniejsze czary harmonizowały ze sobą zaskakująco dobrze.Czarodziej miał mnóstwo roboty z nawiązaniem sieci kontaktów obejmującej Pale i prowadzące do miasta drogi.Dziesięciny i myta zaspokajały finansowe potrzeby armii, a całość jego działań ułatwiała przejście od okupacji do inkorporacji.Przynajmniej na razie.Zastęp Jednorękiego zerwał z Imperium Malazańskim, lecz czarodziej nie przestawał się zdumiewać osobliwie imperialnym charakterem zadań, które mu zlecono.Wyjęci spod prawa, co? No jasne, a Kaptur śni o owieczkach brykających po zielonych pastwiskach.Dujek czekał.Armia Caladana Brooda zmierzała na południe bez zbytniego pośpiechu.Dopiero wczoraj dotarła do leżącej na północ od Pale równiny.Jej serce stanowili Tiste Andii oraz najemnicy, jedno skrzydło Barghastowie z klanu Ilgres, drugie zaś Rhivijczycy i ich wielkie stada bhederin.Wojny jednak nie będzie.Nie tym razem.Nie, na Otchłań.Postanowiliśmy stanąć do walki z nowym nieprzyjacielem, pod warunkiem, że negocjacje przebiegną sprawnie, co wydaje się prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że władcy Darudżystanu już z nami rozmawiają.Nowy nieprzyjaciel.Jakieś teokratyczne imperium, które pożera miasto za miastem w na pozór niepowstrzymanej fali fanatycznej zaciekłości.Pannion Domin.Dlaczego mam złe przeczucia? Mniejsza z tym, pora odnaleźć ten zgubiony znacznik.Szybki Ben zamknął oczy, zwolnił duszę z łańcuchów i opuścił ciało.Przez chwilę nie wyczuwał niepozornego, wygładzonego przez wodę kamyka, który nasycił swym szczególnym zestawem czarów, nie miał więc innego wyboru, jak wyruszyć na poszukiwania po spirali, licząc na to, że w końcu się doń zbliży.Znaczyło to, że musi poruszać się na oślep, a czarodzieje najbardziej ze wszystkiego nienawidzili.Ach, mam cię!Był zaskakująco blisko, jakby Szybki Ben przekroczył jakąś ukrytą barierę.Zewsząd otaczała go ciemność – na niebie nie lśniła ani jedna gwiazda – ale ziemia pod jego stopami zrobiła się płaska.Zgadza się, jestem w grocie.Najgorsze, że nie bardzo ją rozpoznaję.Wydaje mi się znajoma, ale coś tu jest nie tak.Dojrzał przed sobą słabą, czerwonawą poświatę, która biła z ziemi w tym samym miejscu, w którym znajdował się znacznik.Ciepławe powietrze przesycała słodka woń dymu.Szybki Ben był coraz bardziej zaniepokojony, lecz mimo to ruszył w stronę blasku.Czerwone światło biło z wystrzępionego namiotu.Wejście zasłaniały poły z niewyprawionej skóry, które zwisały niezawiązane.Wewnątrz czarodziej nie wyczuwał nic.Podszedł do namiotu i przykucnął.Zawahał się.Ciekawość jest moim największym przekleństwem, ale świadomość posiadania wady jeszcze jej nie usuwa.Niestety.Odsunął połę i zajrzał do środka.W głębi namiotu, w odległości niespełna trzech kroków, siedziała skulona, owinięta w koc postać.Pochylała się nad piecykiem koksowym, z którego biły wijące się smużki dymu.Oddychała głośno i z wysiłkiem.Nieznajomy wysunął spod koca dłoń, której wszystkie kości wyglądały na połamane, i skinął nią lekko.Spod zastępującego kaptur koca dobiegł ochrypły głos.– Wejdź, magu.Chyba mam coś, co należy do ciebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]