[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wręczył zwinięte pergaminy odźwiernym i odszedł bez słowa.List do Krassusa był zaadresowany imiennie, ale nie był podpisany.Brzmiał mniej więcej tak: „Za kilka dni wszyscy bogaci i potężni mężowie Rzymu zostaną wymordowani.Uciekaj, póki możesz! To ostrzeżenie jest przysługą od przyjaciela.Nie puść go mimo uszu!”– I Krassus odniósł ten list Cyceronowi?– Tak, podobnie jak kilku innych, którzy dostali je tej samej nocy.Cóż, można zrozumieć, że taki list postawił Krassusa w kompromitującej sytuacji.I tak już jest podejrzany ze względu na dawne związki z Katyliną, podobnie jak przez swoje własne ciemne intrygi polityczne.Niektórzy sądzą, że należy do tego spisku, a może nawet jest głównym jego motorem.By odwrócić podejrzenia, natychmiast pokazał list Cyceronowi, twierdząc, że nie wie ani o tajemniczym nadawcy, ani o groźbie krwawych rozruchów, przed którymi ostrzega.– Ale listy nie były podpisane?– Tak.Oczywiście wszyscy przyjmują za pewnik, że musiał je napisać ktoś z bliskiego otoczenia Katyliny.– I właśnie takie przekonanie miały wzbudzić.– Ale któż inny miałby je wysłać?– No właśnie, kto? Kto mógłby zyskać na wzbudzaniu paniki wśród możnych, jednocześnie upewniając się, jaką pozycję zajmują tacy ludzie jak Krassus? I to właśnie dzięki temu incydentowi Cyceronowi udało się przekonać senat do poparcia jego wniosku o zastosowanie najwyższego dekretu?– W dużej mierze, a także dzięki wiadomości, że Manlius zamierza wyruszyć ze swą armią w pole.– A ta wiadomość przyszła od.– Od Cycerona i jego informatorów.No i oczywiście były też pogłoski o planowanych buntach niewolników.– Pogłoski, nie raporty?Eko zapatrzył się w ogień i milczał przez długą chwilę.– Tato, czy sugerujesz, że to sam Cycero mógł wysłać te anonimy? Że celowo sieje panikę?– Nic nie sugeruję.Ja tylko stawiam pytania i podkreślam wątpliwości.Jak konsul.ROZDZIAŁ XXXIIPod koniec października wiały porywiste wiatry z północy, a niebo zasnuwały perłowoszare chmury.Kalendy listopadowe przywitały nas zimnym, ponurym świtem i smugami deszczu, które nie mogły się zebrać w porządną ulewę, ale zdawały się spadać z nieba pojedynczo, jak łzy skąpych bogów, którzy postanowili sobie popłakać od niechcenia.Taka pogoda trwała do ósmego dnia miesiąca.Po nocach nadchodził szary świt i za dnia ani na chwilę się nie przejaśniało.Na północy gromadziły się masy czarnych, skłębionych chmur, a po dolinie hulały silne wichry.Wszystkie zwierzęta zamknęliśmy w stajni.Via Cassia była teraz przez większość czasu pusta i tylko od czasu do czasu przeciągała nią grupa drżących z zimna niewolników prowadzonych przez kilku jeźdźców.Poza krótkimi wypadami, aby doglądać zwierząt i sprawdzić, czy drzwi są dobrze zabezpieczone i wszystkie narzędzia schowane, wszyscy pozostawali w domu.Diana nudziła się i była nieznośna; kiedy nadeszła burza, bała się jej i jeszcze trudniej było sobie z nią poradzić.Jej matka była bezgranicznie wyrozumiała i serdeczna – dla Diany.Dla wszystkich innych miała podły nastrój przez cały dzień.Meto zamykał się w swoim małym, wąskim pokoju.Kiedy raz zaszedłem tam bez polecenia, zastałem go nad otwartym zwojem Tukidydesa i metalowymi żołnierzykami rozstawionymi na podłodze w bitewnym szyku.Kiedy zapytałem z uśmiechem, którą z bitew studiuje, wydawał się zakłopotany i zły i jednym ruchem sprzątnął figurki pod ścianę.Taki fatalny dzień mógłby przynieść chociaż jedną korzyść, pomyślałem sobie.Deszcz.Od rana do wieczora wychodziłem co jakiś czas z biblioteki do małego ogrodu zielnego i spoglądałem w niebo.Od połowy aż po szczyt góra Argentum ginęła w poszarpanej gęstwie czarnych chmur, rozświetlanej chwilami sinobiałym blaskiem błyskawic.Musiało tam lać jak z cebra, ale u nas w dolinie wył tylko wicher.Deszcz przyszedł po zachodzie słońca, jeśli w ogóle można mówić o zachodzie, skoro ani przez chwilę nie pokazało się ono na niebie.Zaczęło się od cichego postukiwania kropel o dachówki, a wkrótce potem rozpadało się na dobre.Odkryliśmy przy okazji kilka nowych przecieków dachu; Bethesda ruszyła do boju niczym wódz po przydługim okresie pokoju, posyłając niewolników po garnki i wiadra do łapania kapiących z sufitu kropli.Diana raptownie odzyskała humor, otworzyła okiennice w jednym z okien i rozradowana patrzyła na strugi gęstego deszczu.Nawet Metonowi poprawił się nastrój.Przyszedł do biblioteki, by oddać Tukidydesa, i porozmawialiśmy sobie o Spartanach i Persach.Zaniosłem cichą modlitwę dziękczynną do bogów, wdzięczny im niezmiernie, że w końcu otworzyli nad nami niebieskie upusty.Po nerwowym dniu spędzonym przymusowo pod dachem nikomu nie chciało się wieczorem spać.Od dawna roznosiły się po domu smakowite wonie z Kongrionowego królestwa, więc kolację przyjęliśmy entuzjastycznie.Po posiłku poprosiłem Metona, by nam coś poczytał na głos; Herodotowe opisy obcych krajów i obyczajów wydawały się idealnym wyborem.Pora robiła się coraz późniejsza, ale nikt nie czuł się senny.Deszcz lał nieprzerwanie z niezmienną siłą.Tak jak każdej innej nocy, dziś też postawiłem niewolnika na warcie.Dach stajni tym razem nie wchodził w rachubę jako punkt obserwacyjny, więc wartownik schronił się na jej strychu, skąd mógł widzieć okolicę przez niewielkie okna.Jego też sen nie morzył i kiedy przybysze skręcili ku nam z gościńca, spostrzegł ich od razu.Szum deszczu i wiatr zagłuszały jego stukanie do drzwi.Dopiero kiedy niewolnik zaczął szarpać klamką i krzyczeć, zwróciliśmy na niego uwagę.Bethesda od razu się wystraszyła; kilka nieprzyjemnych doświadczeń z Rzymu nauczyło ją nie ufać nocnym gościom.Jej niepokój udzielił się Dianie, która zaczęła się wiercić na matczynych kolanach.Meto odłożył zwój i wraz ze mną ruszył do atrium.Pobiegliśmy ku frontowemu wejściu, trzymając się w podcieniu dla ochrony przez siekącym deszczem.Otworzyłem małe okienko w drzwiach i wyjrzałem na zewnątrz.Niewolnik wskazywał w stronę via Cassia i coś krzyczał, ale akurat deszcz przybrał znacznie na sile i nie mogłem zrozumieć ani słowa.Odryglowaliśmy więc drzwi i wpuściliśmy go na dziedziniec.Wpadł do środka i ochryple zameldował:– Ludzie! Nadjeżdżają od strony gościńca! Cała armia na koniach!Przesadzał oczywiście; trzydziestka mężczyzn nie czyni armii, ale i tak przedstawia groźny widok, kiedy patrzysz, jak okryci czarnymi płaszczami galopują ku tobie w ciemności.Tętent końskich kopyt zmieszał się z odgłosami deszczu i stopniowo wybijał się nad nie, jak grzmot szybko zbliżającej się burzy.Jeźdźcy byli już o kilkadziesiąt kroków.– Czy to Katylina? – spytał Meto, przekrzykując ulewę.– Nie mam pojęcia – odpowiedziałem.– Tato, czy powinniśmy zaryglować drzwi?Kiwnąłem głową i wciągnąłem przemokniętego niewolnika do środka.Zatrzasnęliśmy drzwi i założyliśmy w poprzek ryglującą belkę.Co to miało nam dać, nie wiedziałem.Miała ona zabezpieczyć dom przed włamywaczami, a nie przed oddziałem zbrojnych, którzy bez trudu mogli sforsować drzwi do kuchni czy biblioteki.Mogliśmy jednak przez to zyskać na czasie, by się dowiedzieć, kim są i czego tu szukają.W przeciwległym rogu atrium ujrzałem poprzez kurtynę deszczu Bethesdę, stojącą sztywno z przytuloną do niej Dianą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]