[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rudnicki rezydent partyzantki narodowców (NSZ - Narodowe Siły Zbrojne), rotmistrz Kortoń, jako niezłomny pa­triota uważał, że chociaż w Polsce żyje mniej więcej tyle samo głupców, co w każdym innym kraju, to jednak cudzoziemscy głupcy są bezna­dziejnymi durniami, gdy polski bałwan ma we krwi trochę wrodzonego szowinizmu, więc kiedy tylko masowo oprzytomnieje - idea narodowa zatriumfuje.Doktor Bogusław Hanusz, wice ordynator miej­skiego szpitala.Człowiek ten nosząc kitel impo­nował sprawnością i energią, lecz ubrany „po cy­wilnemu", w garnitur, szlafrok lub płaszcz, robił wrażenie mamroczącego safanduły, chociaż we­wnątrz zachowywał (nieco wówczas uśpiony) ja­sny, przenikliwy rozum tudzież zdolność (czy ra­czej gotowość bycia zdolnym) do głębokich ana­liz i do subtelnego formułowania celnych wnio­sków.Najchętniej francuszczyzną.Język francu­ski, stworzony dla bezproduktywnego filozofo­wania i dla nadawania obelgom form wyrafino­wanych jak trujące perfumy, Hanusz kochał nie za to, lecz za prozę Balzaca, którą studiował ciągle.Szczególną satysfakcję czerpał porównując Boyowskie tłumaczenia dzieł Balzaca z orygina­łami gwoli łowienia błędów.Do pałacu przybył zmęczony i zestresowany - miał tego dnia czte­ry operacje; jedna się nie udała.Radca Roman Malewicz, emeryt, zwany radcą zwyczajowo, po galicyjsku.Chociaż od dawna nie sprawował żadnej urzędowej funkcji, cieszył się w Rudniku autorytetem równym autorytetowi burmistrza.Był najstarszym uczestnikiem posie­dzenia; już przed wojną wyglądał tak sędziwie, że mógłby tym wspomagać wiecznie dziurawe szkolne budżety: chcąc ukazać dzieciom co to jest „zabytek przeszłości", nie trzeba byłoby or­ganizować kosztownych wycieczek po ruinach zamków i klasztorów - starczyłoby wezwać te­go człowieka o fizjonomii pełnej głębokich bruzd i wątrobianych plam.Malewicz był pradawnym rycerzem i starość nie odebrała mu tego.Należał do tych nielicznych ludzi, którzy - gdy los ze­tknie ich ze skurwysynem - mają odwagę zako­munikować skurwysynowi (i to już „w pierw­szych stówach swojego listu") co o nim myślą.Nauczyciel Zbigniew Mertel, zastępca dyrek­tora szkoły ogrodniczej w Rudniku (wszystkie inne szkoły w Rudniku Niemcy skasowali jako zbędne dla podludzi o słowiańskim rodowodzie).Był dużo młodszy niż Malewicz, ale nosił już sporą łysinę, wyraźnie niezadowoloną z resztki włosów, które wianuszkiem okalały jego kwad­ratowy łeb niczym korona cierniowa.Koronę tę mógł zainkasować każdej doby - wystarczy­ło, by Niemcy dowiedzieli się, że jest oficerem przedwojennej Dwójki (Drugi Oddział Sztabu Ge­neralnego czyli wywiad), teraz rezydentem AK w Rudniku.Wszystkie tajemnice największej i najczęściej szarpiącej okupanta „leśnej bandy" dystryktu lubelskiego miały lokum pod czaszką i pod podłogą kapitana Mertla, wykładowcy tajni­ków zapylania, szczepienia, przesadzania i pod­lewania flory kwiatowej.Przodownik Stanisław Godlewski, najmłodszy wśród zebranych.Nie będąc ani kaleką, ani karłem - od urodzenia był pokraką, gdyż miał cia­ło zapaśnika wagi ciężkiej i maleńką kobiecą twarz.Posługiwał się na codzień językiem pasu­jącym do tego ciała, a nie do tej twarzy - języ­kiem dalekim od akademickich kanonów i od slangu wypomadowanych pyskaczy szpanujących dialektem a la „ferajna".Ów twardy żargon dziwek i bandziorów, zaśpię w brudnych pieniędzy i ostrych „kos", był wszakże kłopotliwy w kon­taktach ze zwierzchnikami i z normalnymi oby­watelami, więc Godlewski nauczył się też języka pasującego do kościoła i do przedszkola, aczkol­wiek tu miał zasób słów skromniejszy nieco.Lu­biano go powszechnie, bo jako „granatowy gli­na" chętniej służył rodakom niż okupantom, czę­sto ryzykując własną głową i nie biorąc przy tym zbyt dużo do kieszeni, chociaż prócz żony i dzieci miał starą matkę na garnuszku.Poczmistrz Bronisław Sedlak, przed wojną ko­munista, teraz kryptokomunista o fałszywym na­zwisku.Wyszedł z twardej szkoły Kominternu, tyłek utwardziły mu więzienia Polski sanacyjnej, a życie nauczyło go prawdziwego (nie udawane­go) szacunku tylko dla tych bliźnich, którzy byli odeń silniejsi fizycznie.Bez wątpienia podobałby się Freudowi - idealnie reprezentował typ przysy­piających neurasteników, jednak nieszkodliwych tylko chwilowo, póki stres nie detonuje adrenali­ny eksplozyjnej.Kobietom podobał się mniej, mimo dyskretnej elegancji przejawianej nosze­niem garnituru o kolorze „angielskiej mgły" (co miało maskować jego „pochodzenie klasowe"), gdyż był szybko tetryczejącym facetem, jednym z tych, którym codziennie furkot wypadających włosów przypomina, że śmietnik życia jest już bardziej za nimi aniżeli przed nimi.Naczelni­kiem poczty został dzięki sowieckiej agenturze, w roku 1940, gdy jeszcze Sowieci i Hitlerowcy tworzyli orkiestrę wspólną.Ksiądz Julian Hawryłko, proboszcz parafii rudnickiej.Po mieście chodził zazwyczaj w „cywil­nym" ubraniu (chyba że niósł posługę religijną), nie dbając o wygląd - jego bruździasta twarz przypominała jego niestaranną fryzurę, zmiętą koszulę i zdeformowane buty, wszystko to paso­wało do siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl