[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uwa¿am, ¿e powinieneœ siê przenieœæ.Kapitan Fitzpatrick rzuci³ wœciek³e spojrzenie na dowódcê, potrz¹sn¹³ g³ow¹.- Zostajê, panie majorze.Niech mnie szlag trafi, je¿eli ruszê st¹d nog¹!- W porz¹dku, Gerald, wolny wybór.Shannon! Zestrzeli³eœ najwiêcej samolotów, masz ¿onê, która wymaga teraz specjalnej opieki, która ciê potrzebuje.Bêd¹c u Vincenta mo¿esz pozostaæ przy ¿yciu.Tutaj.nie.S³ucham, Peter?- Zostajê w dywizjonie.Proszê na ten ternat wiêcej ze mn¹ nie mówiæ, panie majorze - odrzuei³ bez wahania Peter.- Porucznik White?- Zostajê.- Porucznik Parker?- Zostaje.- Porucznik Redhill.Ty równie¿ masz rodzinê, o której nie wolno ci zapominaæ, Michel.Zostawi³eœ w Rodezji ¿onê i dwuletni¹ córeczkê.Pamiêtaj o nich.- Znam swoje obowi¹zki, sir.Zostajê.- Podporucznik Kirby? S³uchaj, Ian, niech chocia¿ jeden Szkot powróci st¹d do Glasgow!- Zostajê, panie majorze - brzmia³a odpowiedŸ wypowiedziana twardym, gard³owym tonem.Nazwiska pada³y jedno po drugim, odpowiedzi by³y niezmiennie jednakowe.Dopiero dwaj starsi sier¿anci, Ben Grant i Charles Dreck, ulegli namowom McLochlona.Obaj byli ¿onaci, obaj mieli po dwoje dzieci.Na opuszczenie jednostki zgodzi³ siê równie¿ po namyœle podporucznik Waterhouse, cierpi¹cy na ostr¹ biegunkê i z tej racji niezdolny do latania.McLochlon, daj¹c ka¿demu wolny wybór, zrobi³ jeden wyj¹tek, sam wyznaczy³ sier¿anta Trenta, niew¹tpliwie najs³abszego pilota, wymagaj¹cego d³u¿szego treningu - rzeczy niemo¿liwej w istniej¹cych warunkach.- Jutro zameldujecie siê u kapitana Vincenta - McLochlon koñczy³ odprawê.- Adiutant dywizjonu, kapitan Holmes, poinformuje was dok³adnie, gdzie go macie szukaæ.Taak, to wszystko.Dziêkujê wam - zwróci³ siê do Waterhouse'a, Granta, Drecka i Trenta, stoj¹cych z opuszczonymi g³owami.- Wykonaliœcie swój obowi¹zek tutaj, wykonujcie go dalej.Mo¿e.mo¿e spotkamy siê jeszcze po wojnie.Telefon rozdŸwiêcza³ siê tak donoœnie, ¿e Shannon podskoczy³ z wra¿enia.Major McLochlon podniós³ s³uchawkê.W minutê póŸniej opuœci³ j¹ na wide³ki.- Start.Nowy nalot - oznajmi³ zwiêŸle.Kapitan Fitzpatrick zerwa³ siê z miejsca, rzuci³ ku drzwiom.Dowódca chwyci³ go za ramiê i zatrzyma³.- Lepiej zostañ na ziemi, Gerald - powiedzia³ prosz¹co.- Ja polecê.- Nie.Ja jestem w s³u¿bie - Fitzpatrick wyszarpn¹³ siê i wybieg³ z baraku.W œlad za nim ruszy³o oœmiu innych pilotów.Odezwa³y siê zapuszczone silniki, ich terkotanie przerodzi³o siê w og³uszaj¹cy huk.Maszyny wysz³y w powietrze i nabieraj¹c wysokoœci znik³y z oczu spogl¹daj¹cyh z do³u ludzi.W dwie godziny póŸniej nad lotniskiem pojawi³o siê osiem samolotów, gêsiego schodz¹cych do l¹dowania.Zabrak³o miêdzy nimi „Buffalo” kapitana Geralda Fitzpatricka, który poniós³ œmieræ, gdy wyskoczywszy z p³on¹eego p³atowca usi³owaæ ratowaæ siê za pomoc¹ spadochronu.Japoñscy myœliwcy nie wahali siê strzelaæ do bezbronnego lotnika.ROZDZIA£ VIW tydzieñ póŸniej major McLochlon od samego œwitu tkwi przy aparacie telefonicznym.Na lotnisku Seletar nast¹pi³y zmiany i przesuniêcia w zwi¹zku z pogarszaj¹c¹ siê sytuacj¹ na ziemi.Ewakuowano resztki jednostek rozpoznawczych i bombowych, odes³ano je na Jawê.Natomiast na pomoc gin¹cemu i nie mog¹cemu podo³aæ pracy dywizjonowi „Buffalo” przys³ano z Indii drug¹ jednostkê myœliwsk¹ na samolotach Hawker „Hurricane”.Gdyby maszyny te przyby³y do Singapuru przed dwoma miesi¹cami, a chocia¿by przed miesi¹cem, mo¿e zdo³a³yby wp³yn¹æ na przebieg walk powietrznych.Teraz by³o za póŸno, a myœliwcy z „Hurricane'ów”, chocia¿ mieli dobre chêci i ducha walki nie mieli doœwiadczenia i w pierwszym starciu z Japoñczykami utracili szeœæ samolotów, niszcz¹c tylko dwa bombowce nieprzyjaciela.Ma³ego Szkota nie obchodzi³ jednak w tej chwili los „Hurricane'ów”.Zbyt by³ przejêty wiadomoœci¹, jak¹ w³aœnie otrzyma³ z dowództwa.McLochlon mia³ ju¿ tylko dziesiêciu pilotów, w³¹cznie z nim samym, i dziesiêæ „Buffalo”, bowiem przed trzema dniami zgin¹³ starszy sier¿ant Summerhill, a przed dwoma podporucznik Ian Kirby, który nie doczeka³ siê powrotu do Glasgow.Dywizjon nadal pracowa³ z nies³abn¹c¹ energi¹ i skutecznie przeciwstawia³ siê wrogowi w powietrzu.Na tablicy w baraku, na liœcie zwyciêstw, przy nazwisku Shannona figurowa³o szesnaœcie ma³ych czerwonych kó³ek, symbolizuj¹cych str¹cenie szesnastu samolótów.Konto McLochlona wynosi³o czternaœcie zestrza³ów, Stanleya White'a trzynaœcie.Ogó³em jednostka zniszczy³a do tej pory siedemdziesi¹t piêæ bombowców i myœliwców japoñskich ze strat¹ w³asn¹ dwudziestu szeœciu pilotów.Mimo wiêc niezwykle trudnych warunków, przeciwnoœci i przewagi nieprzyjaciela, dywizjon w stu procentach wype³nia³ nalo¿enie nañ zadanie.Dzisiaj jednak ktoœ w dowództwie zdecydowa³, i¿ ma³o jeszcze by³o poœwiêceñ, malo krwawej pracy, ma³o.strat.McLochlon, trzymaj¹c przy uchu s³uchawkê telefoniczn¹, wœcieka³ siê i pieni³, nie zwa¿aj¹e na wysoki stopieñ wojskowy rozmówcy u¿ywa³ najgorszych, najdosadniejszych wyra¿eñ, których poniecha³ przed miesi¹cem.Czasem milk³ i notowa³ coœ na kartce papieru, czasem wali³ piêœci¹ w stó³, spiera³ siê i protestowa³.- Taka robota to rzeŸnia dla nas - wrzeszcza³, gryz¹c cybuch fajki.- To szaleñstwo, wymys³ cz³owieka niepoczytalnego! Co? Nie mam dla pana poszanowania, pu³kowniku? Prawda! Nie mam! Wydaje pan idiotyczny rozkaz, bezsensowny, za który zap³acimy drogo! Co? S¹d polowy? Wypchaj siê pan polowym s¹dem, wsadŸ go pan sobie w ty³ek! My tutaj robimy prawdziw¹ robotê, nie dekujemy siê, do stu tysiêcy pustych butelek po mleku! ¯e co? Rozkaz genera³a? A czy genera³ zna siê na pracy myœliwców? Mówiê panu, ¿e siê nie zna! Nie da³by takiego durnego rozkazu.Co? - Szkot s³ucha³ przez d³ug¹ chwilê, tym razem nie przerywa³ rozmówcy, nie miota³ obelg.Westchn¹³ ciê¿ko, od³o¿y³ fajkê na stó³.Gdy siê odezwa³, mówi³ zupe³nie innym tonem, spokojnym i zrezygnowanym: - Tak rozumiem.Trzeba tym ludziom pomóc.Tak, za godzinê wyœlê szeœæ maszyn, pu³kowniku.Od³o¿y³ s³uchawkê, zapatrzy³ siê w okno baraku, za którym w faluj¹cym od gor¹ca powietrzu widnia³y na tle kauczukowego lasu przysadziste sylwetki samolotów.Automatycznie nape³ni³ fajkê tytoniem, zapali³, u¿ywaj¹c do tego kolejno oœmiu zapa³ek.D³ugo sta³ przed oknem, rozwa¿a³ coœ, decydowa³, zmaga³ siê z sob¹, walczy³.Gdy odwróci³ siê do oczekuj¹cych pilotów, na jego twarzy malowa³a siê powaga i skupienie, ale na ustach pojawi³ siê dawno nie widziany uœmiech
[ Pobierz całość w formacie PDF ]