[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiele budynków wydawało jej się teraz ogromnych w po­równaniu z namiotami.Zapukała nieśmiało, a wykonana z brązu brama odpowiedziała jej głuchym odgłosem.Musiała jeszcze raz zapukać, zanim otworzyła się gwałtownie, ukazując pół tuzina strażników stojących za nią w pełnym uzbro­jeniu.Była to straż utworzona z elfów, a nie ludzi, co dobitniej niż słowa świadczyło o tym, jak ucieczka Lorryna wpłynęła na lorda Tylara.Nie potrafił już w sprawach ważnych zaufać ludziom.Rena złożyła ręce przed sobą, wpatrując się w ziemię, i ode­zwała się zmęczonym głosem, co nie wymagało od niej żadnego udawania:- Proszę, czy mogłabym porozmawiać ze swoim ojcem, lor­dem Tylarem?- Twoim czym? - spytał jeden ze strażników, a drugi się roześmiał, lecz trzeci zaklął i kazał im się zamknąć.- Na Przodków! To ona, Sheyrena!Rena nie oczekiwała specjalnie miłego przyjęcia, przynajmniej dopóki nie przekonają się, że jest pełnej krwi, lecz nie spodziewała się również, że zwiążą jej ręce i nogi, po czym przewieszą przez koński grzbiet twarzą do dołu.Nie przyszło jej na myśl, że będzie w tej pozycji galopować do drzwi dworu, z biżuterią boleśnie wbijającą jej się w ciało, wytrząsając swój biedny żołądek gorzej niż podczas podróży na smoku.W połączeniu ze skutkami zaklęcia transportującego było tego wszystkiego już za wiele.Kiedy dojechali do frontowego wejścia i strażnicy ściągnęli ją z wierzchowca, zwymiotowała na buty mężczyzny stojącego najbliżej.Odczuła leciutką satysfakcję na myśl, że był to właśnie ten, który upierał się, by przewieźć ją w tej poniżającej pozycji.Straż­nik zaklął i zamachnął się nogą w jej kierunku.Unikając kopniaka, przewróciła się do tyłu, a on ponownie spróbował ją kopnąć.Zanim jednak jego noga dosięgła celu, rozległ się skrzyp otwieranych drzwi i gniewny okrzyk przykuł go do miejsca, gdzie stał.- A to co ma znaczyć?Lord Tylar stanął w oprawie marmurowego wejścia i wpatry­wał się w zebranych przed nim strażników.Pospiesznie odsunęli się na bok, odsłaniając drżącą Sheyrenę skuloną żałośnie u stóp jednego z nich.Twarz lorda Tylara przybrała kolor purpury, który zupełnie nie pasował do bladozłotych włosów i zielonych oczu.- Ty! - wypluł z siebie.- Jak śmiesz się tu jeszcze po­kazywać?- O-ojcze? - wykrztusiła drżącym głosem, a jej oczy na­tychmiast napełniły się łzami, gdyż naprawdę czuła się okropnie.- O-ojcze? Ja.Lorryn zasnął i uderzyłam go w głowę i ukrad­łam jego buty i.Podniósł rękę i słowa zamarły jej na ustach.Była bardzo za­dowolona, że uparła się przy zaszyciu żelaznej biżuterii w jedwab, dzięki czemu nie będzie jej na razie chroniła.Teraz powodzenie jej podstępu zależało całkowicie od jej podatności na początkowe zaklęcia lorda Tylara.- Ośmielasz się twierdzić, że jesteś córką z mego ciała? - syknął.- Zaraz się przekonamy! - Z tymi słowy rzucił na nią zaklęcie, które, jak sądziła, musiało rozpraszać złudzenie.Rzecz jasna nie zmieniło ono niczego w jej wyglądzie i nadal była kupką nieszczęścia w podartej sukni - brudną, zalaną łzami i chorą, ale całkowicie i bezdyskusyjnie elfiej krwi.Lord Tylar, który aż do tej chwili był przekonany, że jego córka jest mieszańcem, podobnie jak jego rzekomy syn, wpatrywał się w nią z otwartymi ze zdumienia ustami.Lecz tylko przez chwilę; błyskawicznie otrząsnął się z tego szoku.W końcu nie stałby się tak potężnym władcą, gdyby nie potrafił panować nad sobą.Kiedy więc uświadomił sobie sytuację, zwrócił swój gniew ku innemu celowi, ku strażnikom.- Wy.wy kretyni! - wściekał się, choć jego twarz straciła już odcień purpury.- Jak śmieliście potraktować w ten sposób moją córkę! Wyślę was za to do zamiatania stajni!Zanim tamci zdążyli zareagować, znalazł się już u podnóża schodów i schylał, by pomóc Renie podnieść się, po czym włas­nym sztyletem poprzecinał jej więzy na rękach i nogach.- Och, ojcze! - zatkała i rzuciła się do jego stóp; przy­lgnąwszy do nich, łkała w skórę jego butów: - Ojcze, to było takie straszne! Lorryn był.Lorryn jest.Zgodnie z jej oczekiwaniem, cofnął się pospiesznie.Znała go na tyle, by wiedzieć, że uzewnętrznianie uczuć przerażało go, a histeria budziła w nim natychmiastową chęć odwrócenia się od sceny tak krępującego wylewu uczuć.Wskazał dwóch strażników, gdy Rena przyglądała mu się ukradkiem spod pozornie opuszczonych powiek.- Ty i ty.Zabierzcie moją córkę do jej komnaty.Pouczcie niewolników, żeby zaspokoili każdą jej potrzebę i ubrali ją od­powiednio do jej pozycji.Ruszcie się, głupcy!Rzuciwszy szybko te słowa, oddalił się z powrotem do holu, zostawiając biednych, zdezorientowanych strażników, by sobie z nią radzili.Pomogli jej się ponownie podnieść, tym razem bar­dzo ostrożnie, jakby bali się jej dotknąć, i zaprowadzili ją do jej własnych pokoi.Pokojówki już tam czekały - wszystkie nowe, co specjalnie jej nie zdziwiło - więc strażnicy przekazali ją w ich ręce ze źle skrywaną ulgą.Zanim niewolnice ją rozebrały.Rena znalazła okazje, by wsunąć pakieciki z żelazną biżuterią do swojej dawnej kryjówki w łóżku, gdzie zawsze przechowywała książki.Nie mi­nęło wiele czasu, gdy znalazła się w swojej wymarzonej wannie z gorącą wodą; każdą jej ręką i nogą zajmowała się osobna po­kojówka, a jeszcze jedna myła i rozplątywała jej specjalnie splą­tane i pobrudzone przed drogą włosy.Było to cudowne uczucie, więc Rena oddała się w ich ręce z westchnieniem rozkoszy.Służące ćwierkały do siebie jak stadko małych ptaszków, wydając okrzyki grozy nad jej szorstkimi dłońmi i poobcieranymi stopami oraz stanem jej włosów.- O pani! - powtarzała jedna z nich, próbując doprowadzić jej zniszczone paznokcie do jako takiego stanu.- O, pani, jak mogłaś zrobić taką krzywdę swym pięknym, białym dłoniom?“Tak jakbym nie miała w tej dziczy innych zmartwień niż troska o stan moich paznokci” - musiała przygryźć wargę, by powstrzymać się od śmiechu.Kiedy wszystkie zabiegi pielęgnacyjne dobiegły końca, nie­wolnice ubrały ją w suknię w łagodnym, różowym kolorze i wy­prawiły do gabinetu ojca.Przedtem jednak przyniosły jej napój, który, jak podejrzewała, miał podziałać na nią otępiające.Wzięła go jednak i udała, że pije, po czym wylała ukradkiem do wazonu.Wyraz satysfakcji na ich twarzach potwierdził jej podejrzenia, więc starała się udawać, że jest odprężona i nieco kręci jej się w głowie, gdy wyruszyła do gabinetu eskortowana przez dwóch strażników.Już po chwili pogratulowała sobie, że zostawiła żelazną biżu­terię w pokoju, gdyż po otwarciu przed nią drzwi gabinetu stwier­dziła, iż ojciec nie jest bynajmniej sam.Nie znała nazwisk sie­dzących tam lordów, lecz ich twarze powiedziały jej wszystko, co musiała o nich wiedzieć.Wyraz takiej arogancji mógł towa­rzyszyć tylko najpotężniejszej mocy magicznej.Wykonała głęboki, choć nieco chwiejny dyg i nie podniosła się, dopóki ojciec nie udzielił jej zezwolenia głosem, który zdra­dzał, jaką przyjemność sprawiło mu jej zachowanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl