[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Treven wziął głęboki oddech.Sprawiał takie wrażenie, jakby chciał czym prędzej oddać tę władzę Vanyelowi.Ale zamiast to zrobić, powiedział tylko:- W istocie nie jestem tu ekspertem, heroldzie Vanyelu.Może zechciałbyś się temu przyjrzeć?Van skinął potakująco.Stef zadrżał i jeszcze szczelniej otulił się swym płaszczem.Vanyel przyklęknął obok poblad­łego następcy tronu i zbadał ciało, nie okazując cienia emocji, chociaż naprawdę chciał zapłakać nad biednym staruszkiem.- Szyja jest złamana, czaszka pęknięta - powiedział cicho.Spojrzał w górę i zobaczył ciemny kształt wieży na tle nieba.- Kilchas ma obserwatorium na jej szczycie -rzekł do Trevena.- Wspominał coś o tym, że wybiera się tam dzisiejszego wieczoru?Dołączyła do nich jeszcze para heroldów: Tantras i Lis­sandra.Lissandra skuliła się w sobie, jakby było tak zimno, że płaszcz nie był w stanie jej ogrzać.- Och, na bogów - powiedziała załamującym się głosem.- Tak, mówił mi, że zamierza tam pójść, jeśli tylko się wypogodzi.Pryny miał koniugować z Okiem Aberdeen czy coś takiego.To występuje raz na sto lat i Kil­chas chciał to zobaczyć.Był taki podniecony, kiedy o za­chodzie słońca przejaśniło się.- Załkała i odwróciła się, chowając twarz w ramieniu Tantrasa.Ten owinął ją swym płaszczem i popatrzył na trójkę klęczących na śniegu.- Biedny staruszek - wychrypiał.- Musiał być tak pochłonięty swoimi obserwacjami, że zapomniał spoj­rzeć, gdzie stawia stopy.- Na szczycie wieży roi się pewnie od zamarzniętych kałuż - odpowiedział Trev.- A parapet sięga tylko do kolan.Może co najwyżej ostrzec, że stoisz na krawędzi, bo przed upadkiem nie uchroni.- Wstał, okrywając się swym dostojeństwem jak nowym płaszczem, ale przydu­żym, sztywnym i ciut niewygodnym.- Strażniku, czy mógłbyś z łaski swojej dopilnować, aby ciało Kilchasa za­niesiono do kaplicy? Poinformuję Joshela i powiem mu, żeby sprawdził, co trzeba stąd zabrać.Gwardzista wstał, zasalutował i zostawiwszy latarnię, poczłapał do kwater Gwardii.Minęło sporo czasu, zanim jego granatowy mundur wchłonęła noc.Treven odwrócił się do Vanyela.- Dziękuję ci, heroldzie Vanyelu.Jeśli Tantras i Lis­sandra nie mają nic przeciwko temu, poproszę ich, aby zo­stali ze mną i dopilnowali wszystkiego.Ty wróciłeś dopiero z długiej podróży i powinieneś trochę odpocząć.- Chrząknął z zakłopotaniem, jak gdyby nie miał pewności, co powiedzieć lub zrobić dalej.Vanyel zaczął się sprzeciwiać, lecz szybko zdał sobie sprawę, że nie ma żadnych podstaw do stawiania oporu.Wszak wyglądało to na wypadek.Wszyscy pozostali byli co do tego zgodni.Ale Vanyel nie wierzył, nie potrafił uwierzyć, że to pra­wda.Jednakże wszystko, na czym mógł się oprzeć, to nie sprecyzowane, niejasne przeczucia.Nie wiedział nic kon­kretnego, nawet tyle, aby mógł to zaakceptować herold.Zatem podziękował Trevenowi - ku nie skrywanej po­cieszę Stefena - i powrócił, stąpając po skrzypiącym śniegu, do ciepła i światła w Skrzydle Heroldów.Był właśnie przy drzwiach, kiedy dosięgnęła go myśl Yfandes.- Van - przemówiła strapionym głosem.- Znaleź­liśmy Towarzysza Kilchasa, Rohana.Nie żyje.Był daleko na zachodnim krańcu Łąki.- I co? - dopytywał się Van.- I mnie się to nie podoba.Nic nie wskazuje na to, że coś jest nie tak, ale mnie się to nie podoba.Przecież my nie.padamy, ot tak sobie.Jeśli nie giniemy w bitwie albo jakimś wypadku, to jesteśmy wzywane i mamy zwykle czas na pożegnanie się z przyjaciółmi przed naszym odejściem.- A czy szok wywołany śmiercią Wybranego mógł zabić Rohana? - spytał Van.- Może - odparła Yfandes niepewnie.- Większość Towarzyszy myśli, że właśnie taki był powód.- Ale ty nie jesteś o tym przekonana.- Świadomość, że Yfandes dzieliła jego wątpliwości, na swój sposób przy­nosiła mu pocieszenie.- Masz rację.Czuję, że coś jest nie w porządku.Nie potrafię wskazać dlaczego, ale coś tu nie gra.- Van, masz zamiar sterczeć tutaj całą noc? - znie­cierpliwił się Stefen, przytrzymując drzwi, cały rozdygotany z zimna.- Przepraszam, ashke - powiedział Vanyel, dając sobie w myśli lekkiego kuksańca.- Rozmawiałem z Yfan­des.Znalazły Towarzysza Kilchasa.Martwego.Yfandes po­wiada, że według niej coś tu nie gra.Uderzenie ciepła z korytarza wzbudziło w nim nagle nie­odpartą chęć położenia się, tak jak stał, na miejscu.Stłumił w sobie tę nagłą potrzebę i towarzyszący jej przypływ sła­bości.Stefen popatrzył na niego z zakłopotaniem.- Myślałem, że Towarzysze nie żyją dłużej od swych Wybranych - powiedział.- I vice versa.Więc co ma tu nie grać?- Yfandes po prostu nie podoba się sposób, w jaki wszystko przebiegło.Rohan był zupełnie sam w najdalszym zakątku Łąki i żaden z Towarzyszy nie wiedział o jego śmierci, dopóki go nie znalazły.Stefen wyglądał na zaniepokojonego.- Nie tak to się powinno odbyć - powiedział powoli.- Przynajmniej tak mi się wydaje na podstawie tego, co o nich słyszałem.Uważam, że oboje macie rację.Jest w tym coś dziwnego.Vanyel pierwszy doszedł do drzwi swego pokoju i otwo­rzył je przed bardem.- Może to wpływ nowego zaklęcia sieci - stwierdził, zamknąwszy za sobą drzwi, po czym zdjął płaszcz i rzucił go na fotel.- Ono ma nas wszystkich ze sobą wiązać, ale jakaś jego część może wyciekać gdzieś nieprzewidzianymi ścieżkami, na przykład na Towarzyszy.Stefen ułożył swój płaszcz na okryciu Vanyela.- Proszę - zaproponował.- Pozwól, że pomogę ci wydostać się z tej tuniki i położyć się.Możemy porozma­wiać o tym, kiedy będę ci robił masaż, i to znacznie lepszy od tego, który nam przerwano.Będę udawał twojego prze­ciwnika i wynajdywał logiczne wyjaśnienia wszystkiego, co ty uznasz za nieprawidłowe.- Stef, jestem kompletnie wyczerpany - ostrzegł go Vanyel, rozwiązując tunikę i pozwalając Stefenowi ją zdjąć.- Jeśli naprawdę uda ci się mnie rozluźnić, to najpewniej zaraz usnę w środku rozmowy.A jak usnę, nie dobudzisz mnie nawet trzęsieniem ziemi.- Jeśli tego ci trzeba, to nic innego nie powinieneś teraz zrobić - odparł bard, lekkim pchnięciem sadzając go, a raczej przewracając na łóżko.- Tymczasem pozwól, że rozmasuję ci napięte mięśnie, a ty mów.Może byś włączył w to Yfandes? Skoro się tak zamartwia, to pewnie powinie­neś to uwzględnić, a poza tym ona może dostrzec luki w moich argumentach.- Yfandes? - zawołał Van.- Jestem.- Masz ochotą się temu przysłuchiwać? Chcemy spraw­dzić, czy moja ostra reakcja na śmierć Kilchasa nie jest wynikiem wyczerpania.- Ładnie to ująłeś, mnie też może to dotyczyć.Zaczy­najcie.Będę się przysłuchiwała.- Sprawiała wrażenie, jakby odczuła ulgę.Vanyel poddał się życzeniom Stefena i na brzuchu wy­ciągnął się na łóżku.Stefen usiadł na nim okrakiem i sięgnął do górnej szuflady małego nocnego stolika.- Co.- zaczął Vanyel, odwróciwszy głowę, żeby zo­baczyć, co robi Stef.Po chwili widząc, jak ten wyjmuje mały flakonik czegoś, co niezaprzeczalnie było pachnącym olej­kiem, zapytał zaskoczony: - Jak to się tu znalazło?- Włożyłem to tutaj - odparł krótko Stef.- Połóż głowę i relaksuj się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl