[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najgroźniejsze są działa, a dopiero później piechota, pomyślał.- Martinus van der Bergh - powiedział na głos.- Jeśli spotkamy się kiedyś, to cię zabiję.- Spojrzał na baterie dział rozmieszczanych poza zasięgiem kuli karabinowej.Działa stanęły w idealnym porządku.- Nou skiet hulle - mruknął jeden z ludzi za nim.- Ja - zgodził się Jan Paulus.- Teraz otworzą ogień.Z lufy jednego z dział wydobył się obłok dymu i poszybował nad równiną.Pocisk rozerwał się nisko na zboczu i przez chwilę dym lydditu wirował w powietrzu niczym żółty duch, aż wreszcie porwany przez wiatr podniósł się ku nim.Otoczeni gryzącymi wyziewami ludzie zaczęli kasłać.Następny pocisk trafił w krawędź zbocza wyrzucając wysoko w powietrze dym, ziemię i kamienie.W tej samej chwili wszystkie baterie otworzyły ogień.Ludzie leżeli schowani w pośpiesznie wykopanych rowach, podczas gdy pociski rozbijały szczyt wzgórza.Nad ich głowami przeleciał szrapnel i eksplodował na skale wyrzucając w powietrze snopy iskier, a potężny wybuch zakołysał ziemią pod ich brzuchami.Uszy ludzi były zatkane od huku, ledwo słyszeli jęki rannych towarzyszy.Nad szczytem zawisła wielka chmura dymu i pyłu, wznosząc się w niebo coraz wyżej.Chmura była tak wielka, że dostrzegł ją nawet Sean Courteney czekający piętnaście mil dalej na północ.- Wygląda na to, że Acheson ich dopadł - mruknął Saul.- Tak - zgodził się Sean i dodał miękko: - Biedni dranie.- Powinni nam pozwolić wziąć udział w ataku - poskarżył się sierżant Eccles.Odległy łoskot dział obudził w nim żądzę krwi i wielkie wąsy sierżanta drżały z niecierpliwości.- Nie wydaje mi się to sprawiedliwe, zwłaszcza po tym, jak ścigaliśmy tych Burów przez półtora roku.Powinni za to przynajmniej pozwolić nam być tam i dokończyć roboty.- Eccles, osłaniamy tyły.Generał Acheson stara się ich zmusić do ucieczki na południe, gdzie czeka już kawaleria, ale jeśli ktokolwiek wydostanie się przez nasze linie, to wpadnie w nasze ręce - wyjaśnił Sean.- Mnie się to wydaje nie w porządku - upierał się Eccles.Przypomniał sobie nagle swoje dobre maniery i dodał: - Za po­zwoleniem, sir.54.Generał Acheson w podnieceniu przyglądał się przez lornetkę wzgórzom.Przez chmurę dymu i pyłu dostrzegł niewyraźny zarys szczytu.- Niezła gratka, sir! - Peterson uśmiechnął się.- Rzeczywiście, niezła! - zgodził się Acheson.Musieli podnosić głos, żeby usłyszeć się przez nieustający huk wystrzałów, a konie pod nimi drżały i nerwowo przebierały nogami.Zbliżył się do nich galopujący posłaniec, zasalutował i podał Petersonowi wiadomość.- O co chodzi? - spytał Acheson nie odejmując lunety od oczu.- Nicholson i Simpson zajęli już pozycję do ataku.Zdaje się, że nie mogą się doczekać chwili, kiedy ruszą na wroga, sir.- Peterson podniósł wzrok na kłęby dymu i ognia zasłaniające szczyt wzgórza.- Będą mieli szczęście, jeśli znajdą tam jakichś żywych ludzi.- Znajdą - zapewnił go Acheson.Nie dał się zmylić wrażeniu, jakie sprawiał huragan wybuchających pocisków.Burowie przetrwali o wiele gorszy ostrzał na Spion Kop.- Pozwoli im pan ruszyć, sir? - nalegał ostrożnie Peterson.Generał patrzył jeszcze przez pełną minutę na wzgórza, wreszcie zniżył lornetkę i wyjął z kieszeni zegarek.Czwarta - za trzy godziny zachód słońca.- Tak! - odpowiedział.- Każ im ruszać.Peterson napisał rozkaz i podał go generałowi do podpisu.- Hier Kom Hulle! - Leroux usłyszał krzyk podawany z ust dc ust wzdłuż linii przez nieustający ryk nadlatujących pocisków.- Nadchodzą.- Pasop! Nadchodzą.Wstał czując, jak żołądek podchodzi mu do gardła przy każdym kroku.Zatruty wyziewami lydditu opanowywał przez chwilę mdłości i wreszcie udało mu się zapanować nad ciałem.Spojrzał na rzekę.Na krótką chwilę zasłona dymu rozsunęła się i zobaczył linie żołnierzy maszerujących na wzgórze.Tak, zbliżali się.Zbiegł wzdłuż własnych linii ku rzece, krzycząc w biegu:- Poczekajcie, aż się zbliżą! Nie strzelać, aż dojdą do zaznaczonego miejsca!Z punktu obserwacyjnego na wzgórzu Jan Paulus mógł widzieć całe pole bitwy.- Tak właśnie myślałem! - mruknął pod nosem.- Nadciągają z obu stron, żeby nas rozdzielić.- Ku rzece zbliżały się malutkie z tej odległości szeregi żołnierzy.Szeregi wybrzuszały się i wyrównywały, by zaraz znowu stracić szyk, ale cały czas szły naprzód.Pierwsza linia zbliżała się do ustawionych przez Leroux znaków określających odległość tysiąca jardów.Za pięć minut znajdą się w zasięgu strzału.- Trzymają się porządnie.- Leroux przebiegł wzrokiem po szeregach znaków.Podczas gdy większość ludzi zbudowała umocnienia na wzgórzach, część Burów odmierzyła zasięgi strzeleckie przed okopami.Co dwieście pięćdziesiąt jardów wznieśli małe kopczyki kamieni i zasmarowali je jasnoszarym mułem z rzeki.Brytyjczycy nie zorientowali się w podstępie i kiedy teraz zbliżali się do rzeki, odległość do nich była wymierzona niemal co do jardu.- Rzeka jest bezpieczna - zdecydował Jan Paulus.- Nie dadzą rady przejść tędy.- Uśmiechnął się do siebie.- Nigdy się niczego nie nauczą.Zawsze atakują od najtrudniejszej strony.- Zajął się lewą flanką.Ta strona była bardziej niebezpieczna i tu musiał dowodzić osobiście.Wrócił biegiem na swoją pozycję, podczas gdy nad jego głową cały czas rozrywały się szrapnele i otaczały go kłęby lydditu.Jan Paulus rzucił się na ziemię pomiędzy dwoma Burami, podczołgał do przodu, odpinając jednocześnie pas z amunicją i układając go na kamieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl