[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oparł się ciężko o samochód, a inni starali się go odepchnąć bądź odciągnąć, przepychając się i przełażąc nad nim.- Odsuńcie się! Dajcie mi otworzyć! - krzyknęła Anne ze środka.Nie słyszeli.Ale ona słyszała ich wrzaski.Nigdy wcześniej nie widziała tak wielkich nietoperzy.Od chwili gdy obozowicze przestali z nimi walczyć, a zaczęli bić się między sobą, nietoperze obsiadły ich jak muchy.Wysiłki ludzi sprawiały groteskowe wrażenie, jak pływaków w spowolnionym filmie.Pływaków, których nie można już było odróżnić jednego od drugiego.Tylko wrzaski, wybałuszone oczy i ręka, która rozmazała krew na szybie.Anne otworzyła drzwi kopniakiem.Dwie osoby wpadły do środka i druga zatrzasnęła za sobą drzwi.- Ale pozostali.- zaczęła mówić Anne.- Zamknij się.- Franklin odepchnął ją na bok.Nietoperze bezskutecznie waliły w okna.Zaczęło dawać o sobie znać przerażenie, dezorientacja i utrata krwi.Jedna z kobiet, przykryta nietoperzami, wzniosła w górę zaciśniętą pięść i padła na wznak.W ciągu sekundy jej twarz zniknęła pod masą ciał.- Musimy ich wpuścić.- Anne szarpała się z Franklinem.- Zwariowałaś?! Wpuścić nietoperze?!- Nie możesz ich skazać na śmierć.- To ty nas tu zaciągnęłaś.Henry, pomóż mi ją przytrzymać.Wilgotne ramię oparło się o szyję Anne.Pomyślała, że chcą ją udusić, ale chcieli ją tylko wciągnąć na tylne siedzenie, z dala od drzwi.Claire wczołgała się pod furgonetkę, żeby strącić nietoperze z pleców.W ślad za nią wleciała cała masa napastników.Druga osoba stała z rękami wzniesionymi jak do modlitwy, ramiona i reszta ciała pokryte były warstwą nietoperzy.Na koniec krzyki ucichły, stłumione uderzeniami pazurów w dach samochodu.Franklin włączył silnik i zapalił światła.Ktoś zbliżał się do samochodu z płonącą pochodnią w rękach.Koszula i włosy stały w ogniu.Nad głową unosiła się chmara nietoperzy.Samochód zapalił, przetoczył się po Claire i zgasł.Płonąca postać waliła pochodnią w okienko, a silnik dusił się, charczał, aż na koniec zapalił.Przejechali pędem przez pobliskie krzaki.- Nie możecie ich tak zostawić - powiedziała Anna.- Ucisz ją - rozkazał Franklin.Anne zaczęła szamotać się z Henrym.Wszędzie, gdzie dotknęła, czuła pod palcami krwawiące ciało.Furgonetka zderzyła się z kaktusem.Stłukł się prawy reflektor.Franklinowi krew nadal zalewała oczy, ale jakoś udało mu się rozpędzić samochód.Przed nimi leciało kilka nietoperzy.Docisnął gaz do dechy, omijając większe jałowce i rozjeżdżając pomniejsze krzewy.Jakimś cudem odnalazł bitą drogę, którą przyjechali na obozowisko.Droga była nierówna, ale prosta i samochód pędził setką, zostawiająć z tyłu ostatnie wampiry.Dzięki Bogu, myślał w kółko, dzięki Bogu.Franklin pędził przez pół godziny, wpatrując się w pojedynczy snop światła.Henry był w szoku.Głowa Anne kołysała się z boku na bok w rytm przechyłów samochodu.W samym środku tego koszmaru Anne nie miała siły na żadne odczucia.Franklin zerknął na nią w lusterku.- Dam znać przez radio - powiedział.- Nie ma żadnego radia.Wszystko zostało w obozowisku.- Możesz przynajmniej podać mi jakąś szmatę.Krwawię.- To daj mi prowadzić.Znam drogę.- Żebyś zawróciła? Mowy nie ma.A jak już się stąd wydostaniemy, to ja będę wszystko wyjaśniał.Pamiętaj tylko, że to ty nas w to wszystko wpakowałaś.Czy widziałaś kiedyś tak wielkie nietoperze?- Nikt jeszcze nie widział takich nietoperzy -powiedziała matowym głosem.- Aha, my pierwsi - roześmiał się gorzko.-A co z Henrym?- Serce mu ledwie bije, ale i tak szybciej niż tym, których opuściłeś.- Podziękuj mi, że sama uszłaś z życiem.Postąpiłem tak, jak trzeba.Kiedy się stąd wydostaniemy, to wszystko wyjaśnię.- Idź do diabła.Czemu te nietoperze tak się zachowywały, zastanawiał się Franklin.Wścieklizna.Dziewczyna nie miała żadnych lekarstw, a poza tym nie została pogryziona.Jej nic nie groziło.To jemu potrzebna była pomoc.Biała płachta chmury widniała w świetle księżyca.Franklin ocierał krew z oczu.Droga znikała pod warstwą nawianego piasku.Gałęzie jadłoszynu uderzały o szyby.- Nie znasz drogi - powiedziała Anna.- Musisz mi oddać kierownicę.- To mnie grozi śmierć - wybuchnął i równocześnie zdał sobie sprawę, że zimno przenika go na wskroś.Nawet nie pomyślał o nocnym powietrzu lub o niskim ciśnieniu, tylko o wilgotnym dotyku i zapachu amoniaku.Opony zaświszczały na piasku.- Uważaj, gdzie jedziesz! - ostrzegła Anne.Pochyliła się do przodu i zobaczyła, że Franklin głośno oddycha ustami, a spod obrzmiałych powiek spoglądają szkliste oczy.- Jesteś w szoku.Musisz się zatrzymać.Powoli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]