[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był stary, łysiejący, miał gęste, opadające wąsy.Słuchałem jego głosu, obserwowałem gesty rąk, mimikę twarzy, i wrażenie, że mówi głosem brata, powoli mijało.Nie, mówił zupeł­nie inaczej.Chrapliwie, gardłowo, jak starzec.Lecz gdy zamknąłem oczy, jego głos natychmiast zabrzmiał jak głos mego brata.Znieruchomiałem w drzwiach, nadsłuchując z uwagą.I nagle ogarnął mnie głęboki smutek, poczucie nieodżałowanej straty, przygniatające, miażdżące, silniejsze niż kiedykolwiek przedtem, tak potężne, że wywołało fizyczną reakcję organizmu, przyprawiając o gwałtowne mdłości.Po­chyliłem się, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.- Panie Mitchell?Otworzyłem oczy, wyprostowałem się.To Cheryl, kasjerka.Zatroskana, stała za ladą, a gruby mężczyzna spoglądał w moją stronę, kręcąc wąsa.- Źle się pan czuje? - Odniosłem wrażenie, że chce do mnie podbiec.Próbowałem przypomnieć sobie, czy coś mówiłem - może jęknąłem albo głośno sapnąłem? - ale w głowie miałem zupełną pustkę.- Nie, nic mi nie jest.- Odchrząknąłem, uśmiech­nąłem się do grubasa, przyjacielsko skinąłem mu gło­wą.Gdy się lekko skłonił, zamknąłem drzwi.Tego samego wieczoru przeczytałem w gazecie ar­tykuł o bandzie oszustów grasujących na środkowym zachodzie kraju, którzy naciągnęli łatwowiernych in­westorów na wiele milionów dolarów.Zamieszczali w lokalnej prasie ogłoszenia o licytacji przedmiotów i dóbr zarekwirowanych handlarzom nar­kotykami.Ludzie kupowali te rzeczy, nawet ich nie obejrzawszy, bo wierzyli, że skoro licytację prowadzą przedstawiciele rządu, hochsztaplerstwo nie wchodzi w grę.W tłumie licytujących zasiadali wspólnicy prze­stępców, którzy sztucznie podbijali cenę.Oszukani klienci chętnie wypisywali czek, bo uważali, że płacąc dziesięć procent rzeczywistej ceny wystawionych na sprzedaż towarów, robią dobry interes, a po dwóch tygodniach okazywało się, że nabyte przez nich przed­mioty istnieją tylko na zdjęciach w błyszczącym kata­logu.Przyjąłem ten cios zdumiewająco spokojnie.Przele­wu dokonano dzień wcześniej; poszedłem do banku, żeby to sprawdzić.Na moim koncie figurowała kwota tysiąca ośmiuset siedemdziesięciu dwóch dolarów i dwudziestu jeden centów.Straciliśmy trzydzieści je­den tysięcy dolarów, dosłownie wszystkie oszczędności, ale nie mogłem w to uwierzyć.Wydawało się, że to niemożliwe, by coś tak strasznego przeszło bez żadnego rozgłosu.Wydarzyła się tragedia, bez wątpienia jedna z największych w moim życiu, zadano mi potworny cios, lecz ponieważ był to cios podstępny i skrytobójczy - maleńki artykulik na środkowej stronie gazety - nie docierało do mnie, że w ogóle go zadano.Nie, po­trzebowałem czegoś więcej, choćby telefonu w środku nocy, wyjących syren, nagłego skurczu serca ogar­niętego paniką.Ku swemu zaskoczeniu stwierdziłem, że miast po­grążyć mnie w smutku czy żalu, wiadomość dodała mi otuchy.Dopóki miałem przed oczyma obraz płóciennej torby spoczywającej pod naszym łóżkiem, mogłem sprawić, że strata trzydziestu jeden tysięcy dolarów wydawała mi się czymś mało ważnym, ot, nieistotnym błędem, drobną ułomnością osądu.To dziwne, lecz myśl, że tych pieniędzy nie zgubiłem, że mi je skra­dziono, bardzo podniosła mnie na duchu.Gdzieś w Ameryce żyli ludzie równie źli jak ja, nawet gorsi- podróżowali po kraju całą bandą i oskubywali bied­nych naiwniaków ze wszystkich oszczędności.Dzięki temu mogłem wmówić sobie, że to, co zrobiłem, jest trochę bardziej wytłumaczalne i naturalniejsze, że łat­wiej to zrozumieć.Oczywiście, nie przeczę, że pod warstewką otuchy czaił się strach, zimny dreszcz przerażenia.Sieć bez­pieczeństwa, którą zawiesiłem nad dnem przepaści na wypadek, gdyby zbrodnia zepchnęła nas w otchłań - myśl, że w każdej chwili mogę spalić pieniądze - została bezpowrotnie zerwana.Wiedziałem, że bez względu na to, co przyniesie przyszłość, wyrzec się tych pieniędzy nie mogliśmy, bo bez nich nie mieliśmy już nic.Z całą wyrazistością uświadomiłem sobie, że iluzja wolności prysła, że mi ją odebrano i właśnie ta świado­mość była źródłem strachu.Utkwiłem w potrzasku: od tej chwili wszystkie decyzje związane z pieniędzmi spoczywającymi w płóciennej torbie miały być dyk­towane ich absolutną niezbędnością, miały być wybo­rem z konieczności.Skończywszy czytać artykuł, wyrwałem go z gazety, podarłem, wrzuciłem do muszli klozetowej i spuściłem wodę.Chciałem, żeby Sara dowiedziała się o tym dopiero wtedy, gdy wyjedziemy daleko stąd, gdy bę­dziemy zupełnie bezpieczni.Późnym wieczorem, odwiązując Mary Beth, by za­prowadzić go na noc do garażu, zauważyłem, że stan skóry pod obrożą uległ dramatycznemu pogorszeniu.Niegroźne otarcie przekształciło się w wielką ranę, otwartą, krwawiącą i zaropiała.Otaczająca ją sierść była pokryta warstwą zaskorupiałego błota [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl