[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Saint-Clair przez chwilę siedział w milczeniu, po czym zaczął mó-wić, kiwając głową, jakby przytakiwał swoim myślom.- Porwanie.Tak, masz rację.Teraz pamiętam, co się stało.a raczejczęść tego.Byłem na targu, przechadzałem się między straganami, bezcelu.Jakiś złodziej ukradł kupcowi sakiewkę wprost na moich oczachi zobaczył, że to zauważyłem.Stał, patrząc na mnie z sakiewką w jed-nej i kozikiem w drugiej ręce, a potem odwrócił się i uciekł.Utykał.Pobiegłem za nim, w ciasną uliczkę.Było tam ciemno, ale mimo towidziałem go przed sobą, jak uciekał.Potem z obu stron pojawiłysię jakieś postacie, rzuciły się na mnie i coś mocno uderzyło mniew głowę.Następne, co pamiętam, to przebudzenie w jakimś zaułku,być może tym samym, w dniu, kiedy Giacomo przyprowadził mniez powrotem.- I nie pamiętasz nic więcej? Zastanów się.Wszystko, co zdołaszsobie przypomnieć, może być ważne.Saint-Clair pokręcił głową.- Nie, nic więcej.Oprócz kobiety, lecz ona była tylko snem.- Skąd wiesz, że była jedynie snem?- Ponieważ nie było jej tam, kiedy otworzyłem oczy i obróciłemsię, żeby jej podziękować.Byłem tam sam.- Jednak ona cię tam przyprowadziła.Saint-Clair tylko wzruszył ramionami, nie potwierdzając ani niezaprzeczając, lecz de Payns naciskał:- No co? Wątpisz w to? Jeśli nie dzięki niej, to jak się tam dostałeś?A może myślisz, że to była ta sama uliczka i leżałeś tam przez ponadmiesiąc, zanim cię zauważono?- Zaczekaj.- Saint-Clair uniósł rękę, marszcząc w zadumie brwi.-Jest coś jeszcze.Pamiętam, że przyszła do mnie więcej niż raz.Tak.Za pierwszym razem leżałem na jakiejś pryczy, w ciemnym pokojui nie mogłem się poruszyć.Pamiętam, że czułem okropny ból.przy-najmniej tak mi się zdaje.Ona trzymała lampę i pochyliła się nademną, zaglądając mi w oczy, a potem otarła mi twarz zimną szmatąi odeszła, ale wcześniej zobaczyłem, jak skinęła głową, jakby do kogośna drugim końcu pokoju, kogoś, kogo nie mogłem zobaczyć.Pamię-tam, że próbowałem się obrócić i spojrzeć, lecz poczułem tak dotkliwyból pleców, że straciłem przytomność.- Czy ta kobieta przyszła do ciebie ponownie?-Tak, jeszcze raz.Obudziła mnie i zabrała stamtąd.Wtedy niko-go tam nie było, a wszystkie drzwi były otwarte.Wyprowadziła mniez tego miejsca i powiodła labiryntem tuneli na uliczkę, gdzie pózniejznalazł mnie Giacomo, i gdy tylko tam dotarliśmy, najwyrazniej ucie-kła, kiedy oślepiło mnie słońce.- Giacomo z pewnością pamięta, gdzie cię znalazł, więc powinni-śmy odtworzyć twoją drogę ucieczki, jeśli sprawdzimy tam wszystkieprzejścia.On nas zaprowadzi.- De Payns i Saint-Omer, który nieodezwał się słowem, wstali.De Payns pochylił się i klepnął młodzień-ca w ramię.- Nabieraj sił i odpoczywaj.Znajdziemy to miejsce, a onodoprowadzi nas do porywaczy.Giacomo dokładnie pamiętał, gdzie znalazł młodego rycerza, leczżmudne poszukiwania w okolicznych budynkach nie przyniosły żad-nych informacji, które pozwoliłyby odkryć tożsamość porywaczy bra-ta Stefana albo miejsce, gdzie go przetrzymywano.Z czasem inne spra-wy zaprzątnęły uwagę zakonników, tak że zagadka zniknięcia Saint--Claira powoli przeszła do historii nowego bractwa, zapomniana przezwszystkich i wspominana jedynie sporadycznie i krótko, aby ponow-nie zatonąć w morzu niepamięci.ddW YZNANIAdd1Hugon de Payns znieruchomiał i otarł irytującą kroplę potu, zwisa-jącą z łuku brwiowego.Oczy już go piekły od strużek potu spływają-cych po skroniach spod misiurki, a dłonie w grubych rękawicach byłyspocone i śliskie.Skóra na piersi i plecach zdawała się płonąć, rozgrza-na bardziej niż kiedykolwiek, tak że czuł, jak jedna struga potu spływamu przez s'rodek torsu, a druga wzdłuż kręgosłupa, między pośladki.Zaklął pod nosem, wiedząc, że przegrał, ale nie chcąc przyznać, żejest za stary, żeby w prażącym popołudniowym słońcu walczyć takzażarcie.Naprzeciw niego, wbiwszy długi miecz w ziemię, Stefan Saint--Clair także znieruchomiał, cierpliwie czekając, aż zwierzchnik zbierzesiły i znów zacznie nacierać.wiczyli od ponad godziny, w pełnychzbrojach, z mieczami i ciężkimi tarczami, lecz de Payns z przykrościązauważył, że na młodego rycerza nie działa ani upał, ani upływ czasu.Ach, Boże, znowu być młodym, pomyślał, po czym impulsywnie od-rzucił tarczę, oburącz chwycił rękojeść miecza i skoczył na młodegoprzeciwnika, mając nadzieję zaskoczyć go i zdobyć chwilową prze-wagę.Saint-Clair dostrzegł atak i wysoko uniósł tarczę nad głowę, zasła-niając się przed potężnym ciosem, a jednocześnie przyklęknął i za-machnął się.Srebrzyste ostrze zatoczyło łuk i płazem uderzyło w ko-lano de Paynsa, obalając go na ziemię.Młody rycerz napiął mięśniei wstał, zanim przeciwnik zdążył upaść, po czym zrobił krok naprzódi przyłożył koniec miecza do jego okrytej kolczugą szyi.- Poddaj się - powiedział.De Payns przez chwilę leżał, gniewnie na niego patrząc, po czymskinął głową.-Tak, chętnie.Pomóż mi wstać.Obaj rzucili broń, zdjęli rękawice i misiurki i przegarniali palcamimokre od potu włosy.Ich gładko wygolone tonsury błyszczały w słoń-cu.Usiedli razem pod głazem wielkości konia i spojrzeli w górę, nawejście do ich stajni.Dwie wielkie dziury w niskim murze na szczy-cie wzgórza, które kiedyś przyciągały wzrok, nie rzucały się już takw oczy, gdyż uwagę patrzących przykuwał szereg wybudowanych w cią-gu kilku lat baraków, w których kwaterowali wojownicy Zakonu.Obaj rycerze milczeli i po chwili de Payns zauważył, że jego młodytowarzysz zdaje się drzemać, oparłszy brodę na piersi, jakby zbyt zmę-czony, by trzymać podniesioną głowę.Już miał go trącić, gdy Saint--Clair nagłe drgnął i rozejrzał się wokół szeroko otwartymi oczami.- Muszę z tobą pomówić, mistrzu Hugonie - powiedział - jeślipoświęcisz mi trochę czasu.To niezwykle pilna sprawa i już od pew-nego czasu zamierzałem przyjść z nią do ciebie, ale zawsze znajdowa-łem jakąś wymówkę, żeby tego nie zrobić.De Payns zacisnął wargi, zastanawiając się, o co chodzi, ale by-najmniej nie zdziwiony.Już od pewnego czasu zauważył, że coś jestnie tak z najmłodszym członkiem bractwa, a to, że Saint-Clair zwróciłsię do niego, tytułując go mistrzem", wiele mówiło - chociaż Hugonistotnie był mistrzem Zakonu, mianowanym przez seneszala ZakonuOdrodzenia w Syjonie, wśród braci rzadko tak go nazywano.Młody rycerz pociągnął nosem i palcem starł kroplę potu.- Zatem powinniśmy pójść na górę, do stajni - zaproponował dePayns.- Tam jest chłodniej i wygodniej, i będziemy mogli spokojnieporozmawiać.A tutaj Bóg może ukarać nas udarem słonecznym.Nojuż, wstawaj i chodzmy.Podnieśli się z ziemi, pozbierali swój oręż i ekwipunek, po czymposzli na górę, w cień jaskini mieszczącej stajnie, przystając w progu,żeby oswoić oczy z półmrokiem.Jaskinia bardzo się zmieniła przeztych osiem lat, odkąd zamieszkali w niej zakonnicy.Tam, gdzie przed-tem pod kopulastym sklepieniem były dwie niemal jednakowej wiel-kości sale, teraz była tylko jedna, na prawo od wejścia, podzielona narówne rzędy wygodnych przegród dla koni, z solidnym poddaszemna siano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]