[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy wróciła do salonu, napaliła w kominku, żeby ogrzać dom.Pózniejzjadła, przeglądając naprędce programy w telewizji.Wszystkie okazały sięzdecydowanie beznadziejne.Szykowała się właśnie, żeby wrócić do pracy, kiedy jej wzrok padł na listyrzucone na stole w kuchni, które zapomniała otworzyć.Rachunki, reklamy: Jest pani szczęśliwym zwycięzcą, wygrała pani miliondolarów" oraz dziwny list, jakby z urzędu.Otworzyła go i znalazła w środkukartkę wydruku z komputera, poplamioną mnóstwem kropelek czerwonegoatramentu.Pierwszy czterowiersz został napisany prostą czcionką, a drugi,dłuższy fragment poetycki, kursywą.Pierwszy zaśpiewać to muszę dla ciebie,Gdyż przewodnika ci trzeba frasunku,%7łebyś mej drogi nie zmylił kierunkuI się nie zgubił, wędrując po niebie.W głębi ciemnego znalazłem się lasu.Jak ciężko słowem opisać ten srogi Bór,owe stromych puszą pustynne dzicze,Co mię dziś jeszcze nabawiają trwogi.[.]Już dzień uchodził, mrok szarej godzinyJuż odwoływał padolne zwierzętaOd pospolitych trudów - ja jedynyGotowałem się na bój, nie na święta. Tu oczyść serce podłością zatrute,Tu zabij w sobie wszelki strach znikomy.[.]Na powieść o nich przyjdzie kolej,Kiedy staniemy razem z nieszczęsnemiNad Acherontem, strumieniem niedoli".Juliette dwa razy przeczytała ten tekst, zanim opanowa-ło ją dziwne inieprzyjemne przeczucie.Być może czerwone kropelki to wcale nie był atrament.24Wszystkie mięśnie miał napięte do ostateczności.Masa samochodowejblachy spadała prosto na niego.Uderzenie było natychmiastowe.Brolin, z twarzą w błocie, obrócił powoli głowę i zobaczył błotnik samochodupięć centymetrów od swojej głowy Ledwo miał czas rzucić się w prawo,kiedy mająca zadać śmierć masa rozbiła się o ziemię.Nie czekając,przetoczył się na bok - jak najdalej od tego miejsca! - i natychmiast podniósłsię na kolana, wyciągając z kabury pistolet Glock.W sprasowaną blachęzgniecionego samochodu uderzał deszcz.Długie ramię dzwigu znieruchomiało.Brolin czuł coraz większe napięcie; adrenalina rozcho-dziła się po całym organizmie.Podniósł się jednym skokiem i pobiegł,chowając się między wrakami samochodów, w stronę drugiego końca alejki.Po chwili zauważył to, czego szukał: kompresor, a obok kompresora dzwig.Zdzwigu zszedł jakiś człowiek.Był niski, z krótką bródką i wystrzyżonymi wszpic bokobrodami, zarastającymi policzki pełne blizn po zaropiałychkrostach.Bystrym wzrokiem osobnik ten natychmiast wypatrzył Brolina.Szybki jak afrykański drapieżnik, mężczyzna rzucił się do przodu i pobiegłjak szalony; w pewnym momencie skręcając gwałtownie w lewo, w kierunkuwyjścia.Brolin ruszył za nim, cały czas zaciskając dłoń na broni imaksymalnie przyspieszając.Osobnik, którego gonił, był zwinny i szybki,uciekał prędzej od niego i było jasne, że Brolin go nie dogoni, Joshuakrzyknął więc między dwoma wdechami:- Policja! Stój!Ale mężczyzna nie zareagował: cały czas biegł i prawie dotarł już do rzęduporzuconych samochodów, kiedy Brolin zdecydował się nacisnąć spust.Wiedział, że dobrze strzela, zwłaszcza z Glocka, brak odrzutu tego pistoletupozwalał bowiem nawet debiutantom trafiać do celu, ale należało wziąćpoprawkę na stan wielkiego napięcia, w jakim znajdował się w tej chwili.Dyszał, był podekscytowany, a cel biegł.Istniało ryzyko, że Brolin narobiwięcej szkód niżby chciał - na przykład, celując w nogi, trafi tamtego wkręgosłup lub w głowę.Nacisnął na spust i kula poleciała w kierunku chmur.Mężczyzna nawet nie zareagował.Znikł za rzędem wraków.Brolin zaklął i znów zaczął biec.Zciskając w dłoni pistolet, biegł, corazbardziej wściekły.Plusk deszczu w kałużach i krople uderzające o blachę autzagłuszały oddalające się kroki tamtego.Brolin przywarł do czekającejswojej godziny starej cysterny, po czym cicho przesunął się do narożnika, zaktórym przed chwilą znikła sylwetka uciekającego.Nagle zza cysterny wychynęła żelazna sztaba.Ledwo miał czas się uchylić,żeby nie uderzyła go prosto w twarz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]