[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Korytarz urwał się nagle przy jakiejś ścianie zimnej i śliskiej, dzwięki rozwiały się w ci-szy, zaczął po omacku, gorączkowo odszukiwać drzwi, gdy znowu podłoga się pod nimugięła.poczuł, że się zapada.że leci w przepaść z błyskawiczną szybkością.ubezwładniłgo lęk i to przerażające czucie zapadania bez możności ratunku.Kiedy ochłonął, siedział na jakiejś ławie kamiennej, ostrożnie jął suwać rękoma po ścia-nach: zimne były i gładkie jakby z porfiru, pokój był mały, kwadratowy i bardzo wysoki, bo56stanąwszy na ławie nie mógł dosięgnąć sufitu, tylko jedna ze ścian wydała mu się zimniejsza,jakby ze szkła, i pełna dziwnych wypukłości i twardych, poskręcanych linii, a nigdzie aniśladu drzwi ni okien.Upadł śmiertelnie znużony i jakby zabity niezgłębioną, straszną ciszą; przywaliła go ka-mienna noc i cisza pustki absolutnej; nieopowiedziana groza martwego milczenia.Siedział odrętwiały, bez ruchu i zgoła bez myśli, jakby na samym dnie umarłego od milio-nów lat świata, w wiekuistych przepaściach ciszy, zdało mu się niejasno, że marzy mu siękamienny sen, że śni wieczystą martwotę, z której się nigdy nie powstaje, że jest jak zdzbłożywe, porwane nagle w samą głąb wiecznego milczenia i nocy wiekuistej.I tak mu w bezpamięci i w bezczuciu przepływały chwile niewiadome, jak musi upływaćczas bazaltom na dnach oceanów albo duszom błąkającym się w nieskończonościach, albogwiazdom pomarłym i spadającym wiecznie, wiecznie.Był już tylko milczeniem skamieniałej trwogi, śniąc bezprzytomny sen o sobie i jak przezsen majaczył, że oczy jego zaczynają coś spostrzegać, że staje się coś w nim widmowymizarysami.ściana naprzeciw wyłaniała się z wolna z nocy, czyniła się przejrzystą, stając sięjak toń zielonawa, przez którą chwieją się blade kontury dna.dziwaczne groty.fantastycznaroślinność i cicho przemykające larwy jakiegoś potwornego życia.blaski rozpierzchłe zjawnierozpoznanych.Był już pewny, że tylko śni; nie poruszył się z miejsca, aby nie pierzchły widzenia, cięż-kimi oczyma patrzył w jeden punkt, w dno tych wyłaniających się z wolna przestrzeni.wjakąś skałę sterczącą pośrodku, a spowitą w krwawe płomienie i podobną do ognistego wytry-sku, do rozpalonej pochodni, targanej wichurą, tak rwały się płomienie wzburzonym rojowi-skiem krwawych wężów, a dokoła w zielonym mroku jakby dna morskiego leżały kręgiembezładnym głazy ogromne.chwiały się jakieś drzewa o gałęziach podobnych do pazurów.drgały jakieś ruchy rzeczy niewiadomych.Tak, snem tylko musiała być ta grota olbrzymia, zasnuta stalaktytami, co jak sople potwor-ne zwieszały się ciężkimi spływami, zalana zielonym mrokiem, w którym zaczęły się poru-szać nikłe, złote mżenia jak rój motyli świetlistych, a spoza nich wynurzały się ciężkie, nie-rozpoznane postacie, wypełzały jakby spod głazów z tych jam zielonych, z gąszczów zielo-nych cieniów, i procesją cichą, ledwie dojrzaną, poruszały się w szmaragdowej toni niby wwodzie rozedrganej.jakby płynęły okrążając krwawą wizję płomieni.dzwięki jakieś za-drgały, jakby tysiące harf naraz zajękły i skonały.rozsypali się po głazach niby rdzawe ro-puchy.a zaraz potem wysunął się znowu długi orszak biało ubranych postaci o bosych no-gach i obnażonych piersiach kobiecych.głowy wężów.głowy ptaków.głowy zwierząt.cały piekielny orszak złowróżbnego Seta, szli wolno, rytmicznie, dzwigając na ramionachdługie, czarne mary nakryte, okrążyli płomień i ustawiwszy mary tuż przed nim, rozwinęli siępo jego bokach jak dwa skrzydła białe.Nagle rozległ się przerażający huk, błyskawica złotą pręgą przewinęła się wskróś groty,wszyscy padli na twarze, krwawe płomienie trysnęły w górę jak wulkan i opadły cicho, a na-tomiast jęły bić kłęby złotawych dymów kadzielnych, z których z wolna, w śmiertelnej ciszystawania się.wyłaniała się postać Bafometa.wynurzał się z tych wylękłych, rozchwianych,z pobladłych płomieni.wyrastał jak grozna chmura z dogasającej otchłani.aż się zjawiłcały, jak noc posępny i jak śmierć straszny.przykucnął na kozlich nogach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]