[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ty hyclu! Ty psubracie! to będziesz Pana Boga okpiwał i Kościół okradał? krzyczał itak go smolił, że Kiszka puścił lejce i w nogi.Koń się spłoszył, wóz rymnął do rowu iwszystkie jaja poszły na psią jajecznicę.48profit korzyść, zysk.49kałdun brzuch.50na.cybuchu na drewnianej lub metalowej rurce zakończonej z jednego końca ustni-kiem, z drugiej fajką; rurka ta służy do ciągnięcia dymu z fajki.51przetak rodzaj sita z większymi otworami, służącego do oczyszczania ziarna.52w dyrdy prędko, szybko, żwawo, galopem.44 Skąpy dwa razy traci.Nieprawda, panie? %7łebym chciał o nich opowiadać wszystko, cowiem, to bym nie skończył i do wieczora.A wie pan, jak to taki szlachcic chciał się dostać donieba?Nie odezwałem się, poranek bowiem stawał się przecudny i gdzieś z oparów nadbużań-skich, czy z pól omglonych, nadpływał jakiś śpiew, nieco ściszony oddaleniem, lecz nie-zmiernie uroczysty, jakby święty chór tych świtań, zórz i nadchodzącego słońca. Co to za śpiewy? słyszycie? Pewnie jaka kompania ciągnie do świętego Onufra.Zpiew buchał z jakiejś drożyny, ciągnącej się równolegle z naszą drogą, ale wśród zbóż ioparów niepodobna było dojrzeć ludzi.A świt robił się już opalowy i przesycony zorzami, mgły unosiły się w górę i spod nichbłyskały zmatowane smugi porozlewanych wód, czarne, przemiękłe role i pochylone żyta.Drzewa i wsie wyrastały coraz wyrazniej i bliżej.Zawiał pierwszy wiatr, ale tak cichy i piesz-czotliwy, że ledwie się poruszyły senne, opite rosą kłosy i liście zagmerały bez szelestu.Skowronek zaświergotał, a po nim wnet drugi, trzeci, dziesiąty bił skrzydłami a dzwonił wciszy swój pacierz poranny.Bociany leciały nisko nad ziemią, gdzieś ku Bugowi.Jakiś tęsk-ny, przeciągły ryk zadrgał w zróżowionem powietrzu.Koguty już zaczynały piać tu i owdzie.Dzień się zbliżał i wschodnia strona nieba nabrzmiewała purpurą i świetlistym majestatemjeszcze nie dojrzanego słońca. Widzę, że i tutaj dużo nowych krzyżów odezwałem się, wskazując na jakiś świeżodzwignięty do góry i jeszcze nie pomalowany. Ady53 tyle nastawiali, że, gdyby człowiek zważał na nie, to musiałby chodzić z czapką wgarści odburknął jakoś niechętnie. Nic dziwnego, bo dawniej nawet przewalonych nie było wolno podnieść. Dużo im przyjdzie z nowych! Tylko drzewa namarnują!. Przecież i prawosławni swoje stawiają. Jak im naczelnik przykaże i dobrze zapłaci, to stawiają! warknął złośliwie, osadzająckonie na miejscu, gdyż nagle wychyliła się ze zbóż kompania i wchodziła na naszą drogę.Na przedzie jaśniał złocisty, ośmioramienny krzyż, a za nim cisnęło się kilkadziesiąt sta-rych bab i wyrostków.Przyklękli na chwilę pod krzyżem, i ktoś zaintonował czystym, dono-śnym głosem: Kiedy ranne wstają zorze.Tłum ruszył i zawtórował pełną piersią, aż pieśń poniosła się nad pola nieobjęte i biła kuwschodzącemu słońcu: Tobie ziemia.Tobie morze.Zpiewali po polsku; słyszałem każde słowo, a nie mogłem uwierzyć.53ady a toć, przecież, wszak.45Jechaliśmy tuż za niemi, wolno, bo mój Iwan również zaśpiewał: Tobie śpiewa żywioł wszelki,Bądz pochwaleń.Boże wielki. A skąd kompania? spytałem chłopa, idącego obok mojej bryczki. My, panie, z Olszanki odpowiedział przeciągle, czystą polszczyzną. A gdzież to dzisiaj odpust? W Jabłeczyńskim monasterze, prażnik54 świętego Onufrego. To kompania prawosławna? Prawosławna, panie. Prawosławna i śpiewa po polsku? Nie mogłem się połapać. A po jakiemuż mają śpiewać? Przecież po moskalewsku nie poradzą odmówić nawet pa-cierza podniósł na mnie zdumione oczy.Ja również patrzyłem w niego, zdziwiony tem nie-spodzianem wyjaśnieniem. Siadajcie, podwiozę was kawałek drogi.Wgramolił się na bryczkę, pochwaliwszy Boga polskim obyczajem.Zaczęliśmy pogadywać o tem i owem; chłop byt chytry, odpowiadał wymijająco i sammnie ostrożnie wybadywał, ale w końcu rozgadał się dosyć szczerze. Jak odłączą Chełmszczyznę, to wam zabronią mówić po polsku. Musieliby strażników stawiać w każdej chałupie machnął lekceważąco ręką A po ja-kiemu to mamy mówić? Dawniej, jeszcze za unii, to po wsiach gadali po naszemu, po chłop-sku, ale teraz już mało kto rozumie, chyba starzy.Młodzi się nawet tego wstydzą. Ale podpisywaliście się za odłączeniem Chełmszczyzny? Podpisywałem się, panie, bo mi kazali.Zwołali nas do popa i wytłumaczyli, że, jak od-biorą Chełmszczyznę od Polski, to wszystkie pańskie ziemie darmo rozdadzą między prawo-sławnych. Obiecanki cacanki, a głupiemu radość rzucił Iwan. Najwięksi urzędnicy obiecali, to może i dadzą. Dostaniecie tyle, że wam sam diabeł z pleców nie odbierze.Pamiętacie, jak to brali opor-ni? dogadywał Iwan.Chłop milczał długą chwilę, a w końcu rzekł najspokojniej; A jak nam ziemi nie dadzą, to się wszyscy przepiszemy na katolików.Oniemiałem ze zdumienia, lecz Iwan zaczął się głośno śmiać. Nie mówię na śmiech zgromił go tamten surowo i ciągnął bardzo poważnie i z przeko-naniem: Ten sam Pan Bóg jest w kościele, co i w cerkwi.Ale w kościele jakoś milej, bo inabożeństwo ładniejsze, i pośpiewać można, i muzyka gra i z procesjami chodzą, i ksiądzczasem na kazaniu powie tak prosto do serca, że człowiek się wypłacze i zaraz mu ulży.Już54prażnik z ros.święto.46mi nawet dzieci grożą, że, jak tylko dorosną, to się zaraz przepiszą.Przecież wszystkiedziewczyny i chłopaki z całej wsi co niedziela latają do kościoła.Do cerkwi to ich nawet ki-jem nie napędzi.Bo jedna wiara powinna być dla wszystkich; a przez to, że jeden dom kato-licki, a drugi prawosławny, to po wsiach tylko ciągłe kłótnie, gniewy i obraza Boska i zgor-szenie.Nawet %7łydy się wyśmiewają, że w każdej chałupie innego dnia święto. To czemu się nie przepiszecie na katolika? spytał go Iwan. A jakby nam ziemię rozdali? To nie wiecie, co w Hrubieszowie powiedział chłopom wasz biskup? Coś mi tam mówili, ale nie pamiętam co. Przyszli się upominać o grunta, obiecane przy podpisaniu, to im rzekł: Ziemia nie guma,to jej dla was nie rozciągnę. I naprawdę tak powiedział? pytał ściszonym, trwożnym głosem. Słyszało więcej, niż sto ludzi.I powiedział prawdę.Cudzego przecież nie wezmie, niedadzą, a wam nie odda!Dosyć długo mu o tem wykładał, aż chłop sposępniał, twarz mu się poredliła bruzdami tro-ski, oczy przygasły, i w końcu skinął mi głową, wyskoczył na ziemię i powlókł się na samymkońcu kompanii, srodze zadumany.Wyminęliśmy kompanię tak wolno, że miałem czas ją przeliczyć: wszystkiego szło trzy-dzieści osiem osób. Jakoś niewiele ciągnie na prażnik zauważyłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]