[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy obozowej bramie przepuściłpochód przodem i gdy joannici się oddalili, zwrócił się zatroskany do marszałka: Wojownicy z Sudanu stoją już szpalerem aż do Bab al-Malika, Bramy Królowej wskazał piramidę skąpaną w promieniach zachodzącego słońca. Gotowi was wszystkichzaszlachtować. Melchsedek, wielki czarodziej, złożył nam obietnicę mruknął Peixa-Rollo. Dzikiezwierzęta przemieni w łagodne baranki, upiększające ślubne widowisko.Nie czuł się jednak dobrze na myśl, że bezbronny skłoni kark przed nieokiełzanymiMurzynami i zda się tylko na magiczną siłę kabalisty, jak mu to polecił wielki mistrz.Mimoto szedł ciężko dalej po piasku na końcu długiego rzędu ludzi.Spojrzeniem sięgnął w górę kupiramidzie.Tam stali, sylwetki na tle fioletowo zabarwiającego się nieba, nieruchomi, znastawionymi śmiercionośnymi oszczepami.Nagle zaczęli padać na ziemię, odrzucając odsiebie oszczepy.Przewracali się jak kostki domina, z góry w dół do stóp piramidy.*Repaus ses fi (stfr.) ukryty na zawsze.*E tu? (stfr.) a ty?*Capdels d orfes enfans (stfr.) jestem opiekunem osieroconych dzieci.Z Bab al-Malika wysunęła się bajeczna istota z głową ptaka i łapami lamparta, zupierzonymi jak skrzydła ramionami.Z tyłu za nią ciągnął się ogromny ogon krokodyla.Zaczęła schodzić po schodach, aby przyjąć pochód ofiar.William miał kłopoty z koniem.Obaj ugrzęzli w pustynnym piasku.Mnich był wciążdesperacko zdecydowany wypełnić narzuconą sobie misję, lecz koń postanowił nie ruszyć siędalej.William puścił więc wodze i na czworakach wdrapał się na następne wzniesienie.Tam zobaczył w oddali jezdzca.Rumak wydawał się frunąć ponad piaskiem.Koń ijezdziec stapiali się w jedność, przypominali centaura.Psy goniły zwierzę, Bajbars strzelał złuku w pełnym pędzie.Gazela próbowała kluczyć, ale kiedy obróciła się bokiem, strzałaprzeszyła jej szyję.William machał ramionami i krzyczał, jego wołanie jednak pochłonęłydiuny.Rozejrzał się wokół.Piramidy były już teraz dalekie i czarne, słońce jak czerwona kula toczyło się kupiaszczystemu pustemu horyzontowi.William ściągnął koszulę i zaczął nią wywijać.VIIINARZECZONA W GROBOWCURozwścieczona sułtanka Szadszar spędziła popołudnie na zakotwiczonej na Nilu barce.Wreszcie pod wieczór pojawił się Ibn Wasil i oznajmił, że wezwani przez namiestnika dla jeji jego ochrony Sudańczycy przybyli na miejsce; poprosił, aby wsiadła do lektyki.U stóp piramidy marsowo przyozdobieni sudańscy wojownicy klęczeli na ziemi, amiędzy nimi stali joannici.Każdy z rycerzy trzymał w ręku dwa, jeśli nie trzy budzącepostrach oszczepy.Marszałek zakonu, pan Leonard di Peixa-Rollo, wyszedł naprzeciwlektyce i zażądał, żeby zawróciła.Sułtanka nie posiadała się z oburzenia.Ibn Wasilprzekonywał, że sytuacja nakazuje oględne wycofanie się, jednak Szadszar ad-Durr niechciała ustąpić.Odstawiono ją wraz z lektyką na pustynię, gdzie otoczył ją zagniewany ipomstujący dwór.Ibn Wasil udał się schodami w górę, aby zażądać wytłumaczenia od BahyZuhajra, który stał obok Bab al-Malika, Bramy Królowej, i którego słusznie uważał zawspółodpowiedzialnego za niepowodzenie uzgodnionego planu.Nie doszedł tam jednak,gdyż otoczony rojem kobiet z pałacowego haremu, które tym razem krzyczały z radości iwywijały kolorowymi chustkami, pojawił się naczelny eunuch, Gamal ad-Din Mohsen,prowadzący dzieci.Sprawiały wrażenie zmęczonych i apatycznych, zaspane potykały się u jego boku, tak żena początku stromych schodów musiał małego Musę wziąć na ręce.Jedna z kobiet chciałapomóc Jezie, ale dziewczynka zebrała siły i zaczęła wchodzić bez żadnej pomocy pokamiennych blokach.Jezę ubrano w długą błękitną suknię, obrzeżoną perłami i haftowanązłotem; wyglądała w niej dostojnie i wspaniale, ale przy wspinaniu się po schodach ta szatatylko zawadzała.Rozgniewana Jeza postanowiła ją ściągnąć przy pierwszej sposobności,ostatecznie miała jeszcze na sobie spodnie, a w nich ukryty sztylet.Eunuch powiedział jej,gdy zbudził ją z dziwnego, paraliżującego odrętwienia, że może dzisiaj zobaczyć wielkąpiramidę od wewnątrz, co uznała za bardzo podniecające.Gdyby tylko nie była takzmęczona!Oddział stojących szpalerem joannitów i pokornie klęczących czarnoskórych mężczyzn wzwierzęcych maskach wywarł na niej głębokie wrażenie, przyspieszyła więc kroku, abyznalezć się na górze wcześniej niż naczelny eunuch.Potem jednak okropnie się przestraszyła.Stał tam bowiem marszałek joannitów, Peixa-Rollo, który na Cyprze urządził na dziecipolowanie przed siedzibą templariuszy.Chciała się odwrócić i szybko uciec, ale ten zazwyczaj tak nieokrzesany człowiekuśmiechnął się do niej zachęcająco i zgiął nawet kolano. Witamy królewskie dziecko, córkę Graala! zawołał.Zabrzmiało to szczerze.Jeza pomyślała, iż zawsze trzeba sobie pozyskiwać przyjaciół,nawet jeśli przedtem byli naszymi prześladowcami.Uśmiechnęła się więc także i podjęła nanowo wspinaczkę, ciągnąc za sobą po kamieniach niedorzeczny tren błękitnej sukni.Jakież tomęczące!Obok joannity stał stary człowiek z długą brodą. Jestem Ezer Melchsedek wyjaśnił uroczyście i kazał sobie podać kosztowny puchar.To napój obietnicy powiedział życzliwie. Gasi pragnienie po cielesnych trudach, którepozostały za nami, i odświeża umysł na przyjęcie doświadczeń, ku którym zmierzamy.Jezie po wyczerpującej wspinaczce zaschło w ustach.Oszczędziła sobie odpowiedzi,dziękując promiennym spojrzeniem zielonych oczu, wzięła puchar i zaczęła ostrożnie pić.Napój miał smak gorzkich owoców, ale był przyjemnie chłodny.Wypiła do dna i popatrzyłaza starym człowiekiem, który nie zamierzał odebrać od niej naczynia, lecz jak na swój wiekżwawo podobny do kozy z tą swoją rzadką brodą, pomyślała Jeza uciekał po masywnychkamieniach w górę, ku szczytowi piramidy.Jeszcze raz skinął jej ręką i pochłonęła gociemność.Jeza wcisnęła pusty puchar do ręki nadwornemu pisarzowi. Schowajcie go dobrze! powiedziała. To wartościowy upominek.Baha Zuhajr przyjął puchar z zażenowaniem i nie ośmielając się popatrzeć Jezie w oczy,umknął w ciemny kąt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]