[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Priddowi.Ruppi sam się zdziwił, że przypomniał sobie nietylko twarz oficera, ale i nazwisko, a potem zrozumiał, że nie przypomniał, a znalazł, i omal niekrzyknął z radości.To, co taligojska kanalia zrobiła, ratując swoją skórę, Felsenburg zrobi, ratując swojegoadmirała, a skazanych w Taligu i Driksen przewozi się jednakowo - w karecie i z konną strażą.Trzydziestu, nie więcej: Einrecht to spokojne miasto.Najważniejsze - to zaskoczenie, odpowiedniemiejsce na zasadzkę i ludzie.Pridd miał pułk, ale babcia swoich bestii nie da, i nie trzeba! Driksen wierzy swoim marynarzom.Marynarze uratują swojego admirała i swoje powodzenie.Rozwiązanie się pojawiło i Felsenburg od razu się uspokoił.Do Metchenberga cztery dnidrogi, ale można się uwinąć i w dwa, byle były pieniądze na zmianę koni.Kilka pierścieni ipozostałego po zabójcach złota na drogę wystarczało aż nadto, ale sam spisek wymagał niemałychwydatków i lejtnant postanowił pożyczyć pod przyszły tytuł.Wcześniej rozdający zobowiązaniadziedzice budzili w Ruppi pogardę, teraz innego wyjścia nie było.Lejtnant usiadł przy stole i zajął się wyliczaniem.To było jego pierwsze pływanie wpojedynkę i przygotować się do niego należało solidnie.Trzeba było nie tylko znalezć ludzi, ale idostarczyć ich do Einrechtu, gdzieś umieścić, zapewnić wszystko, co konieczne, od broni po piwo.Potrzebne będą konie wierzchowe, zamknięty powóz dla Olafa, broń, proch i odpowiedni okręt.Koszt frachtu Ruppi wyobrażał sobie słabo, ale zaryzykować swoją łupiną szanujący się szyperzgodzi się tylko za bardzo dobrą zapłatę.Rupert pamiętał nazwiska tych, którzy pływali z wujkiemMartinem do Siwych Ziem, ale nie było czasu na poszukiwania w północnych portach.Czyli trzebabędzie jeszcze płacić za obce morze.Suma końcowa robiła wrażenie.Rupert policzył jeszcze raz, zrozumiał, że się nie pomylił, izaczął się zbierać - nie było sensu zostawać w Adriankloster dłużej, niż wymagała tego rozmowa zopatem lub ojcem Lucjanem.Przygotowania zakończyły się spaleniem rachunków.Ogieniek zgasł ipokój, w którym Rupert przemieszkał kilka dni, od razu stał się obcy i obojętny.Nie było tu już nicdo zrobienia, ale do świtu pozostawały cztery godziny, a wsiadać na konia zawsze lepiej, kiedy jestsię wypoczętym.- Posuń się! - przykazał lejtnant rozwalonej na poduszce Gudrun i, popierając słowo czynem,zepchnął zaborcę z łóżka.Na podłodze kotka nie była długo, ale zasypiającemu lejtnantowi niechciało się znów jej przepędzać.2Beczka jeszcze w Tronko wprowadził nową modę, a może wrócił do starej, alackiej.Rankamiogier tarzał się w lewadzie, ciesząc pilnujących bezecnika aduanów warstewką błota na szybkozaokrąglających się bokach.Aduani, i słusznie, klęli w żywe kamienie.Niektóre zwroty Matyldazapamiętała i zażądała od Diegarrona tłumaczenia.Marszałek nie poczerwieniał tylko z powoduchoroby, ale wyjaśnił, że kykra kykna u Bakranów oznacza małego mięsnego kozła, znajdującegosię w punkcie szczytowym rui.No i zawsze tak: dowiadujesz się czegoś smakowitego, a jest zapózno, by tego użyć.Jakże by się przydały kykry a Agarisie, kiedy na owdowiałą księżnę rzucilisię kawalerowie i owdowiali przyjaciele Anesti! Matylda, oczywiście, wyjaśniła im, kim są, ale pobakrańsku brzmiałoby to lepiej.Księżna półgłosem - żeby nie peszyć wlokących się z tyłustrażników - powtórzyła soczyste słowa i skręciła w jedyną nie zapchaną ludzmi, końmi i kozłamidrogę - ku spalonej stanicy.Uparte kwiaty może i sprowadziły do Jeshanki ludzi, ale ci napogorzelisku budować się nie chcieli.Nowy posterunek celny ulokowano przy forcie, resztki starego oplotło coś wijącego się ikolczastego.Ocalał pień, służący za ławkę, przy ni to rzeczce, ni to rowie, krzewy bzu i posadzoneprzez matkę zabitego kapitana irysy i peonie - białe, różowe, ciemnoczerwone.Ciężkie kwiatyprzyginały łodygi do ziemi, jakby narzeczona wianek rzuciła.Swojego wianka Matylda nierzucała: Anesti nie aprobował alackiego barbarzyństwa, a jej jakoś się udawało spijać słowa zusteczek przystojnego księcia i wlec go do ołtarza.W Słowiczy o Zwicie stuknie czterdzieści osiemlat, jak zniszczyła życie sobie, Adrianowi i.Anesti, bo ropuch z wężycą szczęścia nie zazna.Na rozlegający się z tyłu tętent Matylda się nie obejrzała, tylko odsunęła Beczkę na skrajdrogi, a raczej spróbowała.Rozleniwiony, obżarty i bezczelny kłusak postanowił odbić zadem popierwszym z doganiających koni.Nie udało się.Pierwszy jezdziec - Diegarron - osadził gniadosza igrzecznie uniósł kapelusz.Obok jak sterta czerniał Bonifacy, za nim harcowała ochrona.- Przeganiam - nie wdawała się w szczegóły księżna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]