[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wmiarę jak pił, słabł jednak coraz bardziej i rychło trzeba go było posadzić, choć rozpaczliwie ibez powodzenia starał się ustać o własnych siłach.- Muszę iść.Zaniesiono go w pobliże jednego z wozów, położono na kocu i dokładnie zbadano.Nie ulegało wątpliwości, że zajmował się nim fachowiec: całe ciało pokrywały ślady porazach i przypalaniu, paznokcie prawej ręki zostały wyrwane, pięta lewej stopy odbita, awszystkie rany świadczyły, że zalewano je kwasem.Skóra nad splotami nerwowymi byłaspuchnięta i zaczerwieniona po wielokrotnym użyciu igieł.-Kim jesteś? - spytał Lujan, wstrząśnięty oględzinami.-Nieważne.- oczy rannego błyszczały gorączką -.muszę.muszę ją ostrzec.-Kogo?- Moją panią.panią Marę.- Zna go któryś? - Lujan rozejrzał się po otaczających go wojownikach, aleodpowiedziały mu przeczące gesty.Zastanowił się chwilę i kazał wszystkim odsunąć się, po czym pochylił się ipowiedział cicho, ale wyraznie:- Kwiaty akasi.Ranny prawie się poderwał, wpatrując się w niego natarczywie, ale odparł równiewyraznie:-.w ogrodzie mają ostre kolce.-.i pięknie pachną - dokończył Lujan.-Bogowie, jestem wśród swoich! - przez chwilę zdawało się, że ranny się rozpłacze.-Jesteś jednym z naszych agentów - stwierdził Lujan, posyłając po felczera.-Jestem Kanil.byłem pokojowym Desia Minwanabiego.- głos zamarł.-Spokojnie.Mów wolno i po kolei, na ile ci siły pozwolą.Ranny pokręcił głową, spróbował coś powiedzieć i zemdlał.Na szczęście po parusekundach zjawił się felczer z lekarstwami i opatrunkami.Bez słowa otworzył jeden zflakonów i podetknął leżącemu pod nos.Zapach był obrzydliwy, toteż ranny natychmiastodzyskał przytomność.-Mów: odkryli cię.- zażądał Lujan.-Jakoś odkrył to Incomo, pierwszy doradca.Lujan zaklął w duchu; oprócz Arakasiego tylko Mara, Nacoya, Keyoke i on znalihasło, zmieniane zresztą nieregularnie.Nie wykluczało to możliwości podstawieniainformatora; hasło podobnie jak wiadomość można wydobyć z prawdziwego szpiega.TylkoArakasi mógł być pewien, bo tylko on znał wszystkich agentów.- Nie wiem, jak mnie odkryli.- Ranny odzyskał już nieco siły, gdyż mówił dłuższymizdaniami. Wezwano mnie i zaprowadzono do sali tortur.potem przesłuchiwano.niewiem, jak długo, zemdlałem.gdy się ocknąłem byłem sam, może myśleli, że nie żyję.żołnierze wsiadali na łodzie, zdołałem się wymknąć w zamieszaniu i ukryć na łodzi zzapasami.i znów zemdlałem gdy się ocknąłem ponownie cumowaliśmy w Sulan-Qu, a łodzipilnowało tylko dwóch wartowników na nabrzeżu.wymknąłem się do miasta i ruszyłem wdrogę.-Lujan, jeśli nie przestaniesz go męczyć, to może nie przeżyć - ostrzegł felczer, takżewywodzący się z szarych wojowników.-O, bogowie! - jęknął ranny, słysząc to nazwisko.- To fałszywy transport!Tym razem Lujana zatkało; agent nie miał prawa tego wiedzieć.-Skąd wiesz? - spytał dziwnie łagodnie.-Minwanabi śmiali się, torturując mnie, że wiedzą o tym głupim wybiegu.chwalilisię, że i tak zaatakują prawdziwy konwój, idący przez góry.wysłali ponad trzystuzbrojnych.-%7łeby to najciemniejsze demony! - warknął Lujan, zdumiewając podwładnych,nienawykłych do takiego braku opanowania u dowódcy.- Słuchaj! Na bogów i na lospani Mary! Wiesz, gdzie zaatakują?-Na drodze przez Góry Kyamaka - głos był pewny, choć ciałem leżącego wstrząsałydreszcze - tam, gdzie droga biegnie przez polanę ze strumieniem.Opis wystarczył komuś, kto spędził w tych okolicach szmat życia.- Kiedy dotarliście do Sulan-Qu?- Wczoraj.albo przedwczoraj.nie wiem, bo zemdlałem w mieście.mogłem leżećgodzinę.albo cały dzień.- Głowa rannego osunęła się bezwładnie: widać było, że resztkasił, którą dotąd gonił, właśnie go opuściła.Lujan położył go i wstał, próbując zapanować nad wściekłością i myśleć rozsądnie.- Rannego na wóz i odesłać pod eskortą do posiadłości; dwudziestu ludzi i służba:brać pozostałe wozy i czym prędzej do Sulan-Qu, do naszych magazynów.Reszta za mną,natychmiast!Keyoke mógł bronić się tylko w jednym miejscu - miał jego zwiadowców, toteż napewno wskazali mu kanion, w którym zwykli obozować.Było możliwe, że tak się z różnychwzględów nie stało i zakładając najgorsze, że Minwanabi byli w Sulan-Qu dwa dni temu,mogło już być po bitwie, a Keyoke był już stygnącym trupem.Tylko głupiec lub szaleniecmógł ryzykować odsiecz.Głupcem nie był, o szaleństwie wolał nie myśleć.Jeśli natomiastżołnierze Desia przybyli do portu wczoraj, to bitwy jeszcze nie było, a on miał trzystuwojowników.Marę kochał i podziwiał, Keyoke był dla niego jak ojciec, którego zabili Minwanabi.Był również godnym podziwu nauczycielem.Lujan nie zastanawiał się dłużej.- Ruszamy z odsieczą naczelnemu dowódcy - oznajmił zebranym.- Jeśli trzeba będzieukraść wszystkie łodzie w Sulan-Qu, to je ukradniemy: o świcie mamy być na rzece, a przedzmrokiem zaczniemy polowanie na psy Desia w Górach Kyamaku!* * *Las był niezwyczajnie cichy, a niebo zachmurzone, toteż panował gęsty mrok.Keyokezakazał palić ogniska, choć im bliżej świtu, tym było chłodniej i wilgotniej.%7łołnierze spali wzbrojach.Jedna trzecia czuwała przy barykadzie, nasłuchując - nie było potrzeby trzymaćwszystkich na nogach, gdyż wprawdzie dały się słyszeć przytłumione odgłosy zbliżającegosię po omacku wroga, ale do ataku pozostało jeszcze dość czasu.Odgłosy zresztą dobiegały zgóry; próbowano zejść po zboczach kanionu, co - według zgodnej opinii zwiadowców - byłoniemożliwe.Dwóch spadło z wrzaskiem, skręcając sobie karki przy upadku - śpiący obudzili się, anieprzyjaciel nie próbował już znalezć innej drogi.Obie ofiary nosiły łachmany, ale byłydobrze odżywione i czyste jak na szarych wojowników.Mieli też zbyt dobrą broń, noszącąznak płatnerza z prowincji Szetz, który podobnie jak jego przodkowie pracował wyłącznie dlaMinwanabich.Zaczynało świtać, toteż lada moment należało się spodziewać ataku.Keyokeuśmiechnął się - wiedział, że zaatakują, jak tylko Irrilandi rozmieści łuczników na skałachgórujących nad przejściem.Irrilandi słynął z tego, że w każdej sytuacji osłaniał się przedprzeciwnatarciem.Aucznicy mogą też na oślep ostrzeliwać kanion, a przy dużym nasileniuostrzału muszą kogoś trafić.Tymczasem jego oddział nie miał ze sobą nawet felczera, niemówiąc już o uzdrowicielu i tylko niewielki zapas ziół i opatrunków.Atak nastąpił, gdy na wschodzie widać już było jasnozielone niebo.Z bojowymwrzaskiem pierwsza fala rzuciła się na barykadę.Mogli atakować tylko czwórkami, gdyż narozwinięcie szyku nie było miejsca, toteż ginęli pokotem od mieczy i pik.Ponad dwudziestupoległo, nim pierwszy wojownik Acomów został ranny.Zastąpił go natychmiast inny.Nacierający biegli już nie po ziemi, lecz po ciałach zabitych towarzyszy.* * *Atak ustał po godzinie.Wynik był zdecydowanie niekorzystny dla napastników -prawie setka trupów zaścielała pole, podczas gdy obrońcy mieli dziesięciu rannych i jednegozabitego.Co prawda, zgodnie z przewidywaniami kanion zasypywano strzałami, ale rannychopatrzono i ukryto za jedwabną palisadą.Keyoke wymienił obsadę barykady i wysłuchałmeldunku Dakhatiego, który dowodził obroną.-.na koniec próbowali odciągać zabitych, by zbadać nasze umocnienia, ale włócznicyszybko się z nimi uporali.Zaczną się kłopoty, jeśli wyślą saperów - zakończył oficer.-Saperzy nic tu nie zwojują: podłoże jest wprawdzie piaszczyste, ale woda stoi tuż podpowierzchnią i uniemożliwi głębsze kopanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]