[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było już pewne, że zaraził się od Karoliny tyfusem.Teraz on leżał w łóżku.Był przytomny, chociaż bardzo cierpiał i miał wysoką gorączkę.Twarz mu opuchła, oczy się zaczerwieniły.Karolina zmieniała mu kompresy.Sama nie czuła się jeszcze dobrze, więc choroba ojca przerażała ją podwójnie: że ojciec sobie nie poradzi i że ona nie potrafi mu pomóc.Czuwała przy nim po nocach, chociaż ją prosił, żeby się położyła.Kiedyś nad ranem zażądał, aby podała mu jego torbę.Wyjął z niej kawałek tekturki, potem ją przyciął tak, że wyszedł niewielki kwadrat, i coś zaczął wypisywać.Bardzo się przy tym zmęczył, odpoczywał.Wreszcie podał ten kwadracik Karolinie.- Pilnuj tego, gdyby ze mną coś się stało.Patrzyła na niego oczami pełnymi łez.- Ty.ty wyzdrowiejesz.- Postaram się - rzekł poważnie.Potem stracił przytomność, może dlatego, że się tak zmęczył tym pisaniem.Rzucał się na łóżku, wołając kogoś na ratunek, ale imię było zniekształcone i nie potrafiła go zrozumieć.To było chyba męskie imię, może wołał doktora, Karolina nie wiedziała, jak się nazywał, zawsze mówiło się do niego doktor.Był nawet taki straszny moment, kiedy ojciec chciał wyskoczyć przez okno; Karolina próbowała go powstrzymać, wołając z płaczem:- Tatusiu! Tatusiu!Oprzytomniał, spoglądając na nią strasznymi, przekrwionymi oczami.Ale to były jego oczy.Rozpoznał ją.- Dobrze, córeczko - powiedział cicho i wrócił do łóżka.Zmoczyła szmatkę i wytarła mu czoło i policzki, które pokryły się kroplami potu.- Posłuchaj mnie - powiedział z wysiłkiem.- Na tej tekturce jest adres; gdybym ja umarł, staraj się tam dotrzeć, idź na dworzec, może będą jechali jacyś Polacy.- Ty nie możesz umrzeć - odrzekła ze łzami w głosie - ty nie umrzesz.- Postaram się - powiedział jak przedtem.Ale jednak umierał, przeczuwała to jakimś zmysłem i ogarniał ją zimny lęk.- Nie zostawiaj mnie - szeptała zdrętwiałymi z przerażenia ustami.Nie słyszał jej jednak, miotał się na łóżku.Miał zmienioną do niepoznania twarz, na której pojawił się potworny grymas, wyszczerzył zęby jak w szyderczym śmiechu.Karolina przykryła mu je dłonią.Wtedy otworzył oczy.Były przytomne, pełne rozpaczy.- Wybacz - wyszeptał, to było ostatnie, co Karolina usłyszała.Wołała go płacząc, ale już nie odpowiadał.Leżał taki nagle cichy, jedno oko miał jak zwykle na wpół przymknięte, ale to drugie spoglądało gdzieś w przestrzeń i Karolina z rozpaczą stwierdziła, że jest nieruchome.Nie do końca jednak uświadamiała sobie, że on nie żyje, dopiero potem, kiedy dotknęła jego ręki.Usiadła w nogach łóżka, była noc, wszyscy dokoła spali.Co miała teraz począć? Nie czuła lęku przed ojcem, była tylko przerażona faktem, że nagle została zupełnie sama.Usiłowała też sobie przypomnieć, co należy zrobić przy nieboszczyku.I przypomniała sobie.Kiedy umarła matka gospodyni, u której mieszkali z doktorem, ona zamknęła tamtej oczy, a głowę przewiązała chustką.Karolina nie rozumiała, dlaczego tak trzeba postępować, ale postanowiła zastosować się do tego.Przesunęła się w stronę głowy ojca i wyciągnęła rękę, ale nagle zabrakło jej odwagi, by go dotknąć.Trwała tak chwilę z dłonią zastygłą w powietrzu, a potem dotknęła jego powiek.Posłusznie zakryły oczy.Twarz ojca wyglądała teraz jak we śnie.Obrzęk tak bardzo ją zmienił, że był do siebie niepodobny, ale Karolina wiedziała, że to jest on.Nie miała chustki, więc przewiązała mu głowę szmatą, która przedtem służyła jako kompres, i z powrotem usiadła w nogach łóżka, tuż obok jego nieruchomych stóp.Oparła głowę o poręcz, sama nie wiedząc kiedy zasnęła.Obudziły ją głosy w korytarzu, chodzili tam jacyś ludzie.W oknach było już widno.Spojrzała na ojca, w dziennym świetle jego twarz wydała jej się bardziej znajoma.Do oczu napłynęły łzy.- Kocham cię, tatusiu - wyszeptała.I było jej tak strasznie żal, że nigdy mu tego nie powiedziała.Mógł nie wiedzieć, przecież chciała od niego odejść z obcą kobietą.Niczym się wtedy nie zdradziła, ale on musiał przeczuć.Ich kontakt nawiązał się dużo wcześniej, zanim padły pierwsze pojednawcze słowa.Poszła potem do kobiety, która wynajęła im pokój.Tamta zrobiła ruch ręką, zakazujący Karolinie się zbliżać; dziewczynka przystanęła więc w progu brudnej, zagraconej kuchni, pełnej swądu i dymu, od którego szczypało w oczy.- Umarł mój tatuś - powiedziała.Kobieta przeżegnała się szybko krzyżem prawosławnym, a potem powiedziała:- Idź do pokoju, ja zaraz przyjdę.I pojawiła się bardzo dziwacznie ubrana, miała na sobie jakiś łachman.Nos i usta przewiązała szmatą, mówiła więc niewyraźnie.Karolina nie mogła jej zrozumieć.Tamta rozejrzała się po pokoju, a potem podeszła do rzeczy ojca.Wyciągnęła portfel, sprawdziła, ile jest pieniędzy, i schowała do kieszeni.- To będzie na pochówek - rzekła.Obejrzała buty ojca.Potem zaczęła segregować jego ubrania.Na dnie torby znalazła obraz i nie spojrzawszy nawet, odłożyła na bok.- Możesz to sobie wziąć - powiedziała.- I zabieraj się.- Ja.nie mam dokąd pójść - wyjąkała Karolina.- Zarazę przy wlekli - zasyczała kobieta.- Wpuścić takich za próg.Zabieraj się, i to zaraz.- Ale ja bym chciała zostać z tatusiem - powiedziała Karolina, trzęsąc się z wewnętrznego płaczu.- Jemu już nie pomożesz.Pochowamy go jak trzeba.Karolina nie ruszała się z miejsca, więc kobieta podała jej tłumoczek, a pod pachę wsunęła obraz, który kiedyś jej matka dostała od malarza Paula Cezanne'a.Wolno schodziła po schodach, jedną ręką trzymając się poręczy.Gospodyni zawołała za nią, przystanęła więc z nadzieją, ale tamta kazała jej zostawić półkożuszek ojca, w którym Karolina chodziła, dając jej w zamian zniszczoną, ale ciepłą kapotę.Była trochę za duża, gospodyni podwinęła więc rękawy i przepasała Karolinę kawałkiem sznurka.Zauważyła przy tym, że Karolina ma coś na szyi i wyciągnęła krzyżyk, którego doktor przykazał jej strzec jak oka w głowie, bo to była cenna rodzinna pamiątka.Przedtem miała ją matka.- Doktor mi kazał tego pilnować - powiedziała ze łzami w głosie.- Jaki tam doktor, nie zawracaj głowy.Ja wiem.czy mi się te wszystkie koszta zwrócą.- odrzekła tamta chowając krzyżyk do kieszeni.- Złota na nim mało, same drewno.Popchnęła Karolinę do wyjścia.Na zewnątrz był duży mróz, ludzie przemykali ukryci w kołnierzach; Karolina nie bardzo miała się do kogo zwrócić.Nagle przypomniały jej się słowa ojca, żeby iść na dworzec.Ruszyła przed siebie, nie orientując się, czy zmierza w dobrym kierunku.W końcu odważyła się spytać o drogę.Wskazano jej, którędy ma iść.Dotarła na dworzec przemarznięta gdzieś aż do środka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]