[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oh! jakże sen ich twardy! Niecierpliwość radzi,%7Å‚e szabla jednym ciÄ™ciem przez próg przeprowadzi -Lecz tÄ™ gwaÅ‚townÄ… radÄ™ musiaÅ‚ on odrzucić;Wnosić jej niespokojność, żeby swojÄ… skrócić?Raczej niech w jego piersiach burz koÅ„czy siÄ™ droga,Byleby nigdy do niej nie doszÅ‚a ich trwoga!Jeszcze stukaÅ‚ - lecz sÅ‚abiej - bo już w serca niebieRosÅ‚o anielskie czucie, zapomnienie siebie;I wolnym odszedÅ‚ krokiem - nieraz wpoÅ›rzód ciszyZatrzymujÄ…c siÄ™ nagle - czy kogo nie sÅ‚yszy?SpojrzaÅ‚ na księżyc w peÅ‚ni - co jego postawÄ™W czarnych, olbrzymich ksztaÅ‚tach obalaÅ‚ na trawÄ™ -Jak sÅ‚odko i spokojnie bieg swój jasny toczy!Ah! bo na swoje sÅ‚oÅ„ce ma zwrócone oczy!UchyliÅ‚ rycerz gÅ‚owÄ™; widzieć mu siÄ™ marzyJakby szyderski uÅ›miech w tej pyzatej twarzy.I tak dumajÄ…c smutnie lub nie myÅ›lÄ…c wcale,W odmÄ™cie sprzecznych uczuć, gdzie trwogi i żale,MiÅ‚ość, wspomnienia, szczęście, wszystko w zawieszeniu,BÅ‚Ä…kaÅ‚ siÄ™ koÅ‚o domu Å›piÄ…cego w milczeniu -Co cichy, gÅ‚uchy, martwy i skarb drogi mieÅ›ci,Jak te zaklÄ™te zamki arabskich powieÅ›ci.Lecz cóż to? Już w zupeÅ‚nej nadziei utracie,Postrzega ruch nareszcie - w sypialnej komnacieWidzi otwarte okno - i lekka zasÅ‚ona,Co tam nocnym tuÅ‚aczom na straż rozwieszonaZ nieÅ›miaÅ‚ego wietrzyka pÅ‚ochliwie urÄ…ga,50Wypycha go z pokoju i znowu go wciÄ…ga.O! jaki luby ogieÅ„ zbiegÅ‚ rycerza żyÅ‚y!A wszystkie blaski szczęścia do lic poÅ›pieszyÅ‚y;Jak tu szalonym myÅ›lom stawić siÄ™ oporem?Trzeba być cnót najczystszych lub kamieni wzorem;Nie byÅ‚ jednym ni drugim - umiaÅ‚ walczyć w boju -Kochać - być wiernym - wdziÄ™cznym - już WacÅ‚aw w pokoju.XVINa nierozsÅ‚anym Å‚ożu, w żaÅ‚obnej odzieży,RozciÄ…gniÄ™ta niewiasta uÅ›piona tam leży;Ale jej snu twardego Wygoda nie pieÅ›ci;I jakby nagÅ‚Ä… przerwÄ… gwaÅ‚townych boleÅ›ci,Jeszcze w jej sinej twarzy cierpienie zostaÅ‚o,Choć spokojne, bez ruchu, wyprężone ciaÅ‚o;I dÅ‚ugie jej warkocze spadaÅ‚y w nieÅ‚adzie,Nie w takim, w jaki MiÅ‚ość Å›piÄ…ce wdziÄ™ki kÅ‚adzie;I smutnie siÄ™ nadęła wysileniem tÅ‚usta,Jak by siÄ™ skarzyć chciaÅ‚a, tylko że jej ustaZciÄ™te silniejszÄ… wÅ‚adzÄ…; a promieÅ„ księżyca,Co tÄ™ posÄ™pnÄ… postać migajÄ…c oÅ›wiéca,Tak dzikÄ… tkliwość rzucaÅ‚ w przymrużone oczy,Z jakÄ… wizg upiorzycy, gdy kochanka zoczy.To mÅ‚oda Å›liczna Maria - rycerz przed niÄ… stoi -PrzyniósÅ‚ jej ziemskie szczęście - i czegoż siÄ™ boi?To mÅ‚oda Å›liczna Maria? oh! jakże zmieniona!Czy już siÄ™ bÄ™dzie robak tulić do jej Å‚ona?Ale niedÅ‚ugo WacÅ‚aw staÅ‚ tam w podziwieniu,PrÄ™dko siÄ™ w nim duch oparÅ‚ swego ciaÅ‚a drzeniu;51Schyla siÄ™ na jej lica, usta do ust Å‚Ä…czyI sÅ‚odycz swego serca rozkosznie w nie sÄ…czy. O! moja droga Mario! ty zimna i niema -A dla nas już jest szczęście - echo mówi nie ma. Mario! kochana Mario! w boju mnie widzieli! -Ojciec miÄ™ z tobÄ… spoi - echo mówi dzieli.Znowu jÄ… pieÅ›ci - cuci - z miÅ‚oÅ›ciÄ… stroskanÄ…,Co by siÄ™ pocieszyÅ‚a choć westchnieÅ„ zamianÄ…;Jej gÅ‚owa nagÅ‚ym rzutem na piersi mu spadaI w uderzonej zbroi jÄ™kiem odpowiada.KrzyczaÅ‚ - szukaÅ‚ ratunku - pusty dom przebiegaÅ‚ -Tylko siÄ™ marny zapÄ™d po Å›cianach rozlegaÅ‚.Wraca - znalazÅ‚ nadziejÄ™ - może czy nie zetrzeMroku z jej czarnych oczów otwarte powietrze?Lecz gdy silne rycerza unosi jÄ… ramiÄ™,W jakież okropne ruchy jej kibić siÄ™ Å‚amie!Nie z tÄ… giÄ™tkÄ… lotnoÅ›ciÄ…, co w dół nie przyciska,Lecz w caÅ‚ym opuszczeniu Å›wieżego zwaliska,Zwieszone rÄ™ce, gÅ‚owa, zdrÄ™twiaÅ‚e już nogiCzyniÄ… z niej przedmiot straszny, jemu jeszcze drogi. Oh! wody! wody! - woÅ‚aÅ‚ z przerazliwym wrzaskiem,Ogromne drzwi budynku wywalajÄ…c z trzaskiem.XVIIW szarej chwastów zaroÅ›li lekki ruch siÄ™ zdaje -RozsuwajÄ… siÄ™ liÅ›cie i czapka wystaje -I gÅ‚owa siÄ™ podnosi - i stanęło ciaÅ‚o,Co tam w cichym czekaniu ukryte siedziaÅ‚o,MÅ‚odego pacholÄ™cia, co na Å›wiat pÅ‚akaÅ‚o.-52I wzrokiem rozczulonym patrzy siÄ™ w rycerza,Co jego zwiÄ™dÅ‚Ä… mÅ‚odość podziwieniem zmierza;Czy strachu, czy uroku schowane tam siÅ‚Ä…,Nie wiem - wyszÅ‚o z gÄ™stwiny i tak przemówiÅ‚o: Niech rycerz drzÄ…cym sercem nie pragnie tak wody.Bo w niej zgasnÄ…Å‚ dopiero blask ziemskiej urody;To te obrzydÅ‚e maski, w swej zdradnej zabawie,Zliczne Å‚ono tej Pani zatopiÅ‚y w stawie,A kto raz ludzi porzuci,Nigdy już do nich nie wróci.Wszyscy domowi - szlachta, panny, giermki, draby,Pobiegli w pogoÅ„ - drudzy po księży i baby;I dom teraz w cichoÅ›ci - lecz nim zorza znijdzie,MruczÄ…c - kadzÄ…c - Å›piewajÄ…c - sÅ‚użba Zmierci przyjdzie --A kto im raz siÄ™ dostanie,Zawsze już u nich zostanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]