[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.żebracy? J-jak? - Matka Joan dopiero od kilku tygodni jest w ciąży i nie wyjeżdżała z Azylu, czy to znaczy, że żebracy są tutaj?!- Nie żadni żebracy! Rada Azylu! Z twoją wspaniałą babcią na czele!Sznury spruły się, splątały.Miri rozpaczliwie starała się utrzymać ich końce.Jej system nerwowy, i tak już podkręcony do granic biochemicznej histerii, zaczął z wolna prześlizgiwać się na drugą jej stronę.Miri przymknęła oczy i kilka razy odetchnęła głęboko, dopóki nie odzyskała równowagi.- C-co się wła.właściwie stało, J-Joan?Spokój Miri, choć tak kruchy, wyraźnie koił wzburzenie Joan.Osunęła się na trawę obok Miri i oplotła ramionami kolana.Na lewej łydce miała nie w pełni zregenerowane zadrapanie.- Mama wezwała mnie do siebie akurat kiedy miałam się przebrać na Dzień Pamięci.Płakała.No i leżała na leżance, na której zwykle kocha się z tatą.Miri pokiwała głową; sznury oplatały się wokół problemu, dlaczego Bezsenny mógłby leżeć, jeśli się nie kocha lub nie jest ranny.- Powiedziała mi, że Rada podjęła decyzję, aby usunąć dziecko.Pomyślałam, że to dziwne.Przecież jeśli przedpłodowe testy DNA wykazują poważne uszkodzenia, zwykle rodzice sami decydują się na aborcję.Co Rada może mieć tu do gadania?- I c-co ma d-do ga-gadania?- Zapytałam, jakie upośledzenie wykryli w DNA.Mama powiedziała, że żadnego.Dookoła nich rozbrzmiewał głos Jennifer.-.zakładając, że ponieważ są słabsi, automatycznie mają prawo do owoców pracy silniejszych od siebie.- Zapytałam mamę, dlaczego Rada nakazała aborcję, skoro dziecko jest normalne.Powiedziała, że to nie był rozkaz, ale mocne zalecenie, a ona i tatuś mają zamiar się podporządkować.Powiedziała, że analiza genów wykazała, że dziecko jest.było.Nie potrafiła dokończyć.Miri otoczyła przyjaciółkę ramieniem.-.było Śpiącym.Miri cofnęła rękę.W następnej sekundzie gorzko tego pożałowała, ale było już za późno.Joan podnosiła się niezgrabnie.- Ty też uważasz, że mama powinna je usunąć!Czy rzeczywiście? Miri nie była pewna.W głowie wirowały jej sznury: regresja genów, zapisy cech redundantnych w DNA, dzieci wirujące na placu zabaw, przedszkole, pracownia, produktywność.Żebracy.Mięciutkie niemowlę w ramionach mamy Joan.Przypomniała sobie Tony’ego w ramionach własnej matki, babcię, która trzymała ją wysoko i pokazywała gwiazdy.Głos Jennifer nadpłynął głośniejszą falą.- A nade wszystko pamiętamy, że moralność powinna być definiowana przez tych, którzy wnoszą coś do życia społecznego, a nie przez tych, którzy ssą z niego jak pijawki.- Mirando Sharifi, nigdy już nie będziesz moją przyjaciółką! - krzyknęła Joan i puściła się biegiem, a jej długie nogi połyskiwały pod zielonymi szortami, których nie powinna mieć na sobie w Dniu Pamięci.- P-poczekaj! - zawołała Miri.- P-poczekaj! M-myślę, że Rada n-nie ma ra-racji!Ale Joan nie poczekała.A Miri w żadnym razie nie zdołałaby jej dogonić.Powoli, niezgrabnie dźwignęła się z ziemi i poszła do pracowni w kopule naukowej numer cztery.Oba terminale - i jej, i Tony’ego - były włączone, programy pracowały.Miri wyłączyła je, a potem jednym ruchem ramienia zmiotła z biurka wszystkie wydruki.- N-niech t-to szlag!To nie wystarczyło, musi być więcej takich słów, musi być jakiś sposób na ból.Jej sznury tu nie wystarczą.Kolejny raz poczuła dotkliwie, jak bardzo są niekompletne - jak równanie bez brakującego kawałka, o którym wiadomo, że go brakuje, choć nigdy przedtem się go nie widziało na oczy; wie się, bo ma się dziurę w samym środku głównej myśli.W Miri też była taka dziura, a w jej środku wirowało śpiące niemowlę, śpiący braciszek Joan, który jutro o tej porze przestanie istnieć.Tak jak nie istnieje ów brakujący kawałek myślowego równania, którego nigdy nie ma tam, gdzie powinien być.A teraz Joan jej nienawidzi.Miri skuliła się pod biurkiem i łkała rozpaczliwie.Jennifer znalazła ją tam dwie godziny później, kiedy przebrzmiały już przemowy z okazji Dnia Pamięci i kiedy potężna część kredytu, równoważnego z produktem ich pracy, została już przesłana na Ziemię, na rzecz rządu, który nie dawał im nic w zamian.Miri usłyszała, jak babka zawahała się w drzwiach, a potem pewnym krokiem ruszyła przez pokój, jakby z góry wiedziała, gdzie jest Miri.- Mirando, wyjdź stamtąd.- N-nie.- Joan powiedziała ci, że jej matka nosi śpiący zarodek, który musi zostać usunięty.- Wca.wcale nie m-musi.Dziecko m-mogłoby żyć.J-jest no.normalne pod k-każdym innym wz-względem.A oni chcą j-je mieć!- To rodzice podejmują decyzję, Miri.Nikt inny nie może zrobić tego za nich.- T-to dlaczego J-joan i j jej mama p-płaczą?- Dlatego, że czasem to, co konieczne, jest także trudne.I dlatego, że żadna z nich nie nauczyła się przyjmować życiowych konieczności bez pogarszania sytuacji niewczesnym żalem.To dobra życiowa lekcja, Miri.Żal jest bezproduktywny.Tak jak poczucie winy i smutek, choć czułam i jedno, i drugie przy każdym z pięciu Śpiących płodów, jakie mieliśmy w Azylu.- P-pięciu?!- Jak dotąd.Pięć w ciągu trzydziestu jeden lat.I każda para rodziców podjęła taką samą decyzję, jaką muszą teraz podjąć rodzice Joan, bo każda para rozumiała, że to twarda konieczność.Śpiące dziecko to żebrak, a silni i produktywni nie przyjmują do wiadomości pasożytniczych roszczeń żebraków.Miłosierdzie - proszę bardzo, lecz tylko jako indywidualna sprawa jednostki.Ale roszczenia, jak gdyby słabość miała moralną przewagę nad siłą, była od niej lepsza - co to, to nie.Czegoś takiego nie przyjmujemy nawet do wiadomości.- T-to Śpiące dziecko m-mogłoby być pro.produktywne! Pod k-każdym innym wz-względem było zu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]