[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.trick.Mor.gan.! zawołał Sam po raz pierwszy, od kiedy go znałem, z minąwielkiego zdumienia Patrick Morgan! Czy to być może? O, Samie Hawerfield, ty stary szo-pie, jaki z ciebie osioł! Miałeś tego łotra już w ręku, byłeś szeryfem w sądzie, przed którymon stał jako oskarżony, i wypuściłeś go na wolność! Charley, czy wiesz na pewno, że to on? Na pewno.Pojmuję już teraz, dlaczego wydał mi się tak dobrze znany: jest podobny doswego ojca. Zwietnie! Teraz mi się wszystko rozjaśnia! Z tego samego powodu i mnie przyszło takżena myśl, że go już gdzieś widziałem.Gdzie on teraz jest? Ufam, że nie zdoła nam umknąć! Zamorduje owych trzech kupców, a potem uda się z jednym tylko towarzyszem do Sket-tel Pik i Head Pik, aby tam spotkać się z ojcem. W takim razie wstawajcie, ludzie! Ruszamy za nim! Wolnego, Samie! Wieczór już zapada, nie zobaczymy teraz jego śladów, a oprócz tegomusimy się przygotować na pewne zaszczytne odwiedziny. Odwiedziny? Któż tu ma przyjść? Ten Patrick jest członkiem bandy stakemanów, którzy opodal mają swój obóz.Ich do-wódca, Meksykanin, którego nazywają kapitanem, odbył niewątpliwie wcale niezłą szkołępod starym Florimontem.Podsłuchałem tych rozbójników, gdy Wiliams opowiadał im oswojej przygodzie.Chcą na nas napaść punktualnie o północy. Przypuszczają więc, że tu zostaniemy? Istotnie. Well, w takim razie niech się spełni ich życzenie, gdyż teraz dopiero zatrzymamy się na-prawdę i powitamy ich serdecznym ,,dobry wieczór! Ilu ich jest? Dwudziestu jeden. To trochę za dużo na nas czterech! Wobec tego radzę zrobić tak: zapalmy ognisko, po-układajmy dokoła nasze bluzy, żeby je te łotry wzięły za nas, sami zaś ustawmy się nieco da-lej, żeby napastnicy weszli pomiędzy nas a płomienie.W ten sposób będziemy mieli świetnycel. To dobry plan oświadczył Bernard i zdaniem moim jedyny, jaki się da zastosować wnaszej sytuacji.58 Pięknie! W takim razie poszukajmy zaraz opału na rozpalenie ogniska, zanim się całkiemściemni rzekł Sam powstając. Siedz! odrzekłem na to. Czy sądzisz rzeczywiście, że w ten sposób możemy stanąćdo walki z dwudziestu jeden ludzmi? Czemu nie? Uciekną zaraz po pierwszych strzałach, bo nie będą wiedzieli, kogo mają zasobą, A jeżeli ten kapitan jest na tyle mądry, że zrozumie nasz podstęp? Wtedy czeka nas cięż-ka przeprawa, w której zginiemy pomimo oporu. Na podobne rzeczy myśliwiec powinien być, na przykład, zawsze przygotowany! W takim razie musiałbyś także wyrzec się schwytania obydwóch Morganów! Nie wiem, jak ci podziękować! Masz rację! Z twoich słów widać, że najchętniej zabrał-byś się stąd po cichu i nie zaczepiał tych rabusiów. Rozumiesz mnie w tej sprawie całkiem błędnie.Ja mam inny plan i, zdaje mi się, lepszy. No, jaki? Uderzyć na ich kryjówkę i zabrać im konie oraz zapasy, gdy oni będą nas tutaj szukali. Przebóg, to niezłe! Ale mówisz o uprowadzeniu koni; skąd wiesz, że chcą na nas uderzyćpieszo? Wiem i z tego też wnoszę, że opuszczą swoją kryjówkę na dwie godziny przed północą,gdyż tyle czasu będą potrzebowali, aby się tu dostać. Czy tylko nie zawiodą cię twoje rachuby? Nie ma obawy! Czekając tutaj na nich, narażamy na niebezpieczeństwo nasze życie, jeślizaś zabierzemy im żywność, amunicję i konie, to przynajmniej przez dłuższy czas nie będąmogli uprawiać swego rzemiosła, a nas nie będzie to kosztowało nawet jednego strzału. Ale oni zostawią pewnie kogoś na straży! Znam miejsce, w którym ukrywa się wartownik. Pomyśl, że będą nas ścigali! Uczyniliby niezawodnie to samo, gdybyśmy tu na nich czekali.Wtedy dopiero musieli-byśmy umykać! Muszę ci przyznać słuszność! Kiedy ruszamy? Za kwadrans będzie już zupełnie ciemno.Wtedy się wybierzemy. O, to być pięknie! rzekł Murzyn. Bob jechać razem i wziąć wszystkie rzeczy, jakieleżeć u zbójców.To lepiej niż zostać i oni zastrzelić Boba!Tymczasem zaległa taka ciemność, że było widać zaledwie na jakieś dziesięć kroków.Wyjechaliśmy więc, ja na czele, a reszta za mną wzorem Indian, jeden za drugim, gęsiego.Oczywiście nie skierowaliśmy się prosto do kryjówki stakemanów, lecz zatoczyliśmy jaknajwiększy łuk i zatrzymaliśmy się na brzegu zarośli, w miejscu oddalonym może o milę an-gielską od ich obozu.Przywiązaliśmy tu konie i udaliśmy się pieszo ku kryjówce.Chociażzarówno Marshall, jak i Murzyn nie mieli wielkiej wprawy w skradaniu się, mimo to dotarli-śmy niepostrzeżenie na skraj polany naprzeciw zarośli, w których przedtem leżała warta.Zwiatło nad kryjówką dowodziło, że płonęło tam ognisko lub pochodnia; dokoła nas jed-nak było tak ciemno, że mogłem bez obawy przejść przez polanę w wyprostowanej postawie.Odnalazłem szczęśliwie to miejsce, z którego podsłuchałem poprzednią rozmowę.Zanimzdążyłem.się schylić, usłyszałem głos dowódcy.Przecisnąłem się pomiędzy korzeniami iujrzałem wszystkich stakemanów.Stali w pełnym uzbrojeniu gotowi do drogi.Kapitan coś imprawił. Gdybyśmy znalezli choć najmniejszy trop, należałoby przypuszczać, że jeden z tychdwóch myśliwców był tutaj, żeby nas podsłuchać.Ale gdzie się podział mój pistolet? Możezgubiłem go podczas jazdy dziś rano i nie zauważyłem tego, odkładając pas.Hoblyn, czy wi-działeś rzeczywiście wszystkich czterech, siedzących razem?59 Wszystkich czterech! Było trzech białych i jeden czarny, a obok pasły się ich konie, zktórych jeden nie miał ogona i wyglądał jak kozioł bez rogów. To stara klacz Sans-eara, sławna jak on sam.Oczywiście nie dostrzegli ciebie? Nie.Podjechałem z Wiliamsem tylko na taką odległość, na jaką pozwalał wzgląd na na-sze bezpieczeństwo, i podczołgałem się potem po ziemi, dopóki nie zobaczyłem dobrzewszystkiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]