[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak mogłem nie zauważyć ich wcześniej? A może wcale ich tutaj nie było? Nie mogę uwierzyć własnym oczom! Na całym obramowaniu kominka wiszą pończochy, połyskując rubinową czerwienią w migotliwym świetle ognia! Wspaniałe, duże pończochy, zrobione na drutach! Spostrzegam, że na każdej wyhaftowano imię osoby, dla której święty Mikołaj przyniesie prezenty.Nie brak nawet pończoch dla Mike'a i Genevieve! Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co widzę przed sobą.Wydaje mi się, że kolorowe pończochy wyłoniły się nagle znikąd!Cieszę się jak dziecko.To będzie prawdziwe Boże Narodzenie.Te wspaniałe pończochy wynagrodzą nam wszystko.Stoję przed kominkiem i promienieję wewnętrzną radością.Blask ognia, migotanie czerwonych pończoch w ciemności każe mi zachowywać się szczególnie cicho.Odwracam się i patrzę na zegar na kredensie.Jest siedem minut po siódmej.Poranek Bożego Narodzenia.Wiem, że nie zasnę, ale wślizguję się z powrotem do łóżka i czekam na świt.Poślubiłem właściwą kobietę.Jak to się stało, że dokonałem mądrego wyboru, chociaż byłem tak młody? Zastanawiam się, w jaki sposób Lor zdołała zrobić na drutach pończochy, pomimo że ma tak wiele zajęć.Może nie ona je zrobiła? Może wysłała pończochy z Paryża pocztą do madame Calvet i zabrała je teraz od niej niepostrzeżenie, może nawet w czasie wigilijnej biesiady? I zastanawiam się, kto zrobił je na drutach? Czy madame Sybella - Włoszka, która mieszka w Paryżu piętro wyżej? Kiedyś Lor poprosiła ją, by zrobiła grube, ciepłe skarpety dla niej i rajtuzki dla Setha.Rany, to był wspaniały pomysł.Ciekawe, co włożyła do pończoch.Czuję się naprawdę jak dziecko, które czeka na poranek Bożego Narodzenia.Jestem tak podniecony.Już nie zasnę.Przychodzi mi do głowy, by wstać znowu i zapalić wszystkie świeczki na choince, a potem zaśpiewać głośno moją własną wersję kolędy Radość światu, niezupełnie zgodną z tradycją.Ale Ben śpi tak głęboko i przecież wszyscy udali się na spoczynek bardzo późno.Musimy trochę wypocząć po tej całej przedświątecznej krzątaninie.Ostrożnie wślizguję się pod kołdrę i przytulam do Lor, która mruczy coś przez sen.Chcę obudzić ją, świętować wraz z nią, tylko we dwoje, ten wspaniały cud, który sprawiła.Ale tylko przytulam się i całuję ją w ramię przez jej flanelową koszulę nocną.Ocknąłem się, kiedy zaczął pikać budzik w elektronicznym zegarku Bena.Chłopak nastawił go na siódmą dwadzieścia pięć.O tej godzinie zwykle wstaje do szkoły w Paryżu.Zawsze słyszę go z naszego pokoju; zaczyna pikać pięć minut wcześniej niż nasz radiowy budzik.Jednak Ben nigdy nie budzi się na dźwięk tego sygnału.Również dzisiaj nie reaguje.Wsłuchuję się w dwutonowe „pii piip” przez trzydzieści sekund, licząc jak zwykle sygnały, aż alarm ucichnie.Podnoszę głowę z poduszki, by spojrzeć przez świetlik w dachu.Ciepło ze środka stopiło śnieg na szybce, więc widzę niebo.Okienko w dachu powoduje dużą stratę ciepła, ale przecież rozjaśnia izbę.Ściany młyna są tak grube, że niewiele światła dociera przez pozostałe okna.Niebo nie chce się rozjaśnić.Ma wciąż posępną, ołowianą barwę.Nie mogę nawet dostrzec gałęzi brzóz, które zwieszają się nad dachem młyna.Łapię się na tym, że wstrzymuję oddech i nadsłuchuję, i naprawdę coś słyszę.Domyślam się, że to tylko lód pęka pod śniegiem na dachówkach.To nie może być szamotanie się myszy w pułapce.Zwykłe wstaję od razu, kiedy już się obudzę, bowiem dręczą mnie wtedy najbardziej przygnębiające myśli na temat pustki i bezcelowości życia.Są to w pewnym sensie narzędzia mojego rzemiosła, toteż potrafię rozwiązać swoje problemy, przynajmniej teoretycznie, ale nie chciałbym popaść w ponury nastrój zwłaszcza w ten wczesny, zimowy, świąteczny poranek!Dzisiaj nic mnie nie trapi.Jestem szczęśliwy, cieszę się, że żyję tak, jak żyję.Jestem zadowolony z tego, że przytulam się do swojej żony, czując jej rozgrzane ciało i tak dobrze znany, bliski zapach.Przenika mnie tajemnica, przepełnia serce radość życia.Słyszę, że któraś z dziewcząt krząta się już na stryszku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]