[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No, no - powiedział doktor - przyjrzyj się, coś zrobił.Co ja teraz pocznę?- Ach, ten but jest panu potrzebny? - zapytał Kling z ubolewaniem.- Bardzo mi przykro, panie doktorze.Zdawało mi się, że to są stare buty, które pan doktor już dawno przestał nosić.- Ale skądże? - powiedział doktor.- To są moje najlepsze buty, właściwie jedyne.Słuchaj, Stubbins, bądź tak dobry i pobiegnij po śniadaniu do twego ojca.Pokłoń mu się serdecznie ode mnie i zapytaj go, czy zechciałby mi łaskawie załatać ten but.Mógłbyś na to poczekać.Muszę pójść dziś wieczorem do miasta i wygłosić odczyt w Towarzystwie Zoologicznym, a nie wypada chyba, abym tam poszedł w tych czerwonych rannych pantoflach.Ale powiedz mi, Kling, dlaczego gryziesz buty? Przecież nie jesteś już niemowlęciem, prawda?- Tak jest - powiedział Kling.- Ale mam ten nałóg od dzieciństwa.Sam wiem, że to jest dziwne.Moja matka mawiała zawsze, że to oznaka genialności.Ale mój ojciec uważał to za dowód głupoty, z której nigdy nie wyrosnę.- Zdaje mi się, Kling - rzekł doktor - że będę ci musiał kupić parę butów na własność, abyś je sobie mógł gryźć do woli.Moich, rozumiesz, nie mogę ci na ten użytek dawać.Jakie ci lepiej smakują: brązowe czy czarne?- Brązowe, jeśli można - rzekł Kling - miewają zazwyczaj lepszy smak i, jeśli to panu nie zrobi różnicy, wolałbym buciki zapinane na guziki zamiast sznurowanych.Obgryzanie guzików jest mianowicie moją namiętnością.To tak dobrze działa na nerwy.- Ależ bardzo chętnie - rzekł doktor.- Tylko obawiam się, że w Puddleby będzie trudno dostać brązowe buty zapinane na guziki.Nasze sklepy, widzisz, nie są zaopatrzone w modny towar.Może będzie lepiej, żebyś ze mną poszedł, bo nie chciałbym ci kupić butów, które by ci się nie podobały.A wątpię, aby je chciano zamienić, gdy je raz wypróbujesz, to znaczy spróbujesz zębami.I tak oto się stało, że opinia sąsiadów o doktorze Dolittle jako o narwanym i zwariowanym jegomościu powiększyła się o jeszcze jedną prawdziwą historię.Po śniadaniu, gdy ja pobiegłem do ojca z butem do załatania, doktor udał się z Klingiem do największego sklepu z obuwiem, aby mu kupić parę bucików.Minęła dłuższa chwila, zanim sprzedawca pojął, że klient, który sam chodzi w rannych pantoflach, chce kupić buty nie dla siebie, tylko dla psa.Potem przez kilka tygodni zabawiał sąsiednich kupców opowiadaniem, jak to doktor Dolittle kazał ustawiać rzędem na podłodze wszystkie pary brązowych bucików zapinanych na guziki, które znajdowały się w sklepie, i jak to ten nędzny kundel na uprzejme wezwanie doktora obwąchiwał je wszystkie po kolei, zanim dokonał wyboru.Całe otoczenie doktora, zarówno członkowie Klubu Psów Nierasowych, jak i cały Ogród Zoologiczny Doktora Dolittle, poczuło od razu sympatię do Klinga.Również doktor i ja byliśmy tego zdania, że nigdy jeszcze nie zdarzyło nam się spotkać tak interesującej psiej indywidualności, mimo jego dziecinnego upodobania do gryzienia butów.Służył za przykład, potwierdzający zdanie doktora, że pospolite kundle mają o wiele więcej charakteru od psów rasowych.Zdaje mi się, że trzeba to przypisać duchowi panującemu w naszej instytucji, iż żaden z jej członków (nawet uprzywilejowany Toby) nie zazdrościł Klingowi sympatii, jaką się cieszył w ogrodzie zoologicznym od pierwszego dnia pobytu.ROZDZIAŁ XXXTAJEMNICA DWORU NA WRZOSOWISKACHRozumie się, że w kilka dni po pokazaniu doktorowi skrawka pergaminu zjawiła się biała mysz, żeby się dowiedzieć, co doktor na to powiedział.Musiałem ją dotkliwie rozczarować przykrą nowiną, że doktor się w ogóle tym nie interesuje.Jip był właśnie u mnie, gdy przyszła biała mysz.Nie mógł mi nigdy wybaczyć tego, że owej nocy, kiedy wybuchł pożar, odesłałem go do domu - szczególnie gdy się dowiedział o bijatyce i o tym, że jego ukochany doktor został tak niegościnnie potraktowany przez Dorntona.Było już po kolacji, około pół do dziewiątej wieczorem.Gdy rozmawiałem jeszcze z białą myszą, przyszedł właśnie w odwiedziny karmiciel kotów.Nie widziałem go od kilku dni.- No, Mateuszu - zapytałem - czy już rozwiązałeś tajemnicę?- Hm - mruknął sadowiąc się w fotelu - niestety dotychczas pozostaje jeszcze tajemnicą.Jip nastawił uszy, aby się dowiedzieć, o czym rozmawiamy.Wyjaśniłem mu różne rzeczy, które Mateusz zauważył owej nocy we Dworze na Wrzosowiskach; naprowadziły go one na myśl, że ten dom i jego mieszkańcy otoczeni są tajemnicą.- Tomku - powiedział Mateusz - nie mogę ruszyć z miejsca, dopóki nie znajdziemy pozostałych części testamentu.- Obawiam się, że to będzie bardzo trudno, sądząc z tego, czego się dotychczas dowiedziałem.- Słuchaj - szepnęła mi biała mysz - mogę każdej chwili, jeśli chcesz, sprowadzić tamtą mysz ze dworu Dorntona.- Dobrze - odrzekłem - poślij po nią.Istnieje zawsze możliwość, że znalazła jeszcze coś nowego.Po czym biała mysz zniknęła, a my z Mateuszem prowadziliśmy dalej naszą rozmowę.Ale nie minął kwadrans, gdy biała mysz była już z powrotem i jak zwykle zajęła miejsce na moim ramieniu.Wraz z nią przybyła owa mysz, która nam przyniosła skrawek pergaminu.Zapytałem ją, czy nie dowiedziała się czegoś więcej o tej sprawie.- Owszem, dziwnym trafem - odpowiedziała - dziś wieczorem.Tamten skrawek znalazłam, jak wiesz, w starej mysiej norze, którą przypadkiem odkryłam i zaczęłam rozgrzebywać.Chciałam ją przebudować na mieszkanie dla siebie.A dziś wieczorem spotkałam dawną właścicielkę tego starego gniazda.- Ach! - zawołałem.- To pachnie nowinami.Czegoś się dowiedziała?- A więc - zaczęła - ta mysz jest bardzo, bardzo stara, już osłabiona ze starości, ale ona najdłużej z nas wszystkich mieszkała w tym dworze.Musiało to być za życia ojca Dorntona, gdy zamieszkała w gabinecie starego pana na pierwszym piętrze.Urządziła tam za obiciem norę dla siebie i dla swojej rodziny - między obiciem a murem.Było zapewne wówczas trudno o materiał budowlany, więc mysz wygryzła dziurę w biurku starego pana Dorntona i dostała się do środka.Przejrzała wszystkie szuflady, poszukując czegoś odpowiedniego.Znalazła tylko rozmaite papiery i czerwony sznurek.Wśród tych papierów, którym ogryzła rogi, znajdował się i ten wielki, który stary pan schował w górnej szufladzie.Myszy posłużył ten papier przy budowie gniazda za fundament, gdyż był gruby, wyglądał porządnie i doskonale mógł chronić od przeciągów.Widocznie stary pan przywiązywał do tego papieru wielką wagę, gdy bowiem otworzył po kilku dniach szufladę i zobaczył odgryziony jego róg, zaczął się okropnie gniewać i kląć.Mysz przyglądała mu się spoza zegara, stojącego na kominku, i powiada, że jeszcze nigdy nie widziała nikogo tak rozgniewanego.Stary pan poznał od razu ze sposobu, w jaki ten róg został odgryziony, że musiały to zrobić myszy.Przerzucił wszystko do góry nogami, poszukując brakującego rożka, nawet meble poprzestawiał.Ale rozumie się, nie mógł go znaleźć, bo nie zajrzał do mysiej norki między obiciem a tapetą.W końcu dał za wygraną, zabrał wielki papier i gdzieś go schował.- Gdzie?! - zawołałem zrywając się z krzesła.- Stara mysz nie wie gdzie.Ale jedno jest pewne, że nie w gabinecie.Zawiedziony, opadłem na krzesło.- Czy nie sądzisz, że gdyby wszystkie myszy we dworze rozpoczęły poszukiwania, to może by go w końcu znalazły?Szara mysz potrząsnęła głową.- Prawdę powiedziawszy - rzekła - zabrałyśmy się już do tego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]