[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochylił się doprzodu i z niewidzialną twarzą słuchał tego, co Gregory z takim trudem wyrzucał z sie-bie, nie śmiejąc nań spojrzeć. Może obojętnie odparł Gregory. A przerwy w jego istnieniu są bardzo dłu-gie, wie pan?Wstał, podszedł do ściany i wpatrzył się niewidzącymi oczami w jakąś fotografię. Może i my. zaczął i zawahał się .i my jesteśmy tylko czasami, to znaczy:raz mniej, niekiedy prawie znikamy, rozpływamy się, a potem nagłym skurczem, na-głym wysiłkiem, scalając na chwilę rozpadające się rojowisko pamięci.na dzień staje-my się.Urwał.Po chwili powiedział innym głosem: Przepraszam.Dogadałem się sam nie wiem do czego.Może.tyle dzisiaj.Już chy-ba pójdę. Nie ma pan czasu?Gregory zatrzymał się.Patrzał na Shepparda ze zdziwieniem. Mam czas.Ale już dosyć chyba. Czy zna pan auta Mailera? Mailera? Te wielkie ciężarówki na balonowych kołach, malowane w złote i czerwone pasy.Musiał je pan widzieć. A, ta firma transportowa. Mailer dociera wszędzie przypomniał sobie Gregorytreść reklam. A co.? nie dokończył.122Sheppard, nie wstając z fotela, podał mu gazetą i wskazał małą notatkę u same-go dołu. W dniu wczorajszym czytał Gregory ciężarowe auto f-my MailerCompany uległo pod Amber zderzeniu z pociągiem towarowym.Kierowca, który wje-chał na rozjazd kolejowy mimo ostrzegawczego sygnału, poniósł śmierć na miejscu.Ofiar w obsłudze pociągu nie było.Podniósł oczy na Inspektora, nie rozumiejąc. Przypuszczalnie wracał pusty do Timbrigde Wells.Mailer ma tam bazę po-wiedział Sheppard. Około stu samochodów.Rozwożą żywność, głównie mięso i ry-by w autach-chłodniach.Jeżdżą zawsze nocą, aby dostarczyć towar na rano.Wyjeżdżająpóznym wieczorem, we dwóch, szofer z pomocnikiem. Tu jest mowa tylko o szoferze powiedział powoli Gregory.Wciąż nic nie rozu-miał. Tak, bo dojechawszy do celu, szofer zostawia pomocnika, aby pomagał przy prze-noszeniu towaru do magazynów, i wraca sam. Pomocnik miał szczęście obojętnie powiedział Gregory. Na pewno.Praca tych ludzi nie jest łatwa.Jeżdżą W każdą pogodę.Obsługują czte-ry trasy, przypominające krzyż: na północy Bromley i Lovering, na wschodzie Dover, nazachodzie Horsham i Lewes, a na południu Brighton. Co to ma znaczyć! powiedział Gregory. Każdy szofer ma rozkład jazdy.Jezdzi co trzecią albo co piątą noc.Jeżeli warunkisą ciężkie, dostaje dodatkowe wolne.Tej zimy nie szczęściło im się.Początek stycznia byłbezśnieżny, pamięta pan? Opady wystąpiły dopiero w trzeciej dekadzie, a w lutym byłyjuż spore.Im większe trudności z usuwaniem śniegu miała służba drogowa, tym mniej-sza stawała się przeciętna szybkość podróżna aut.Z sześćdziesięciu kilometrów na go-dzinę na początku stycznia zmalała do czterdziestu w lutym, a w marcu przyszły odwil-że i gołoledzie, tak że szybkość spadła jeszcze o dziesięć kilometrów. Po co pan to mówi. nieswoim głosem powiedział Gregory.Oparł się szero-ko rozsuniętymi rękami o biurko i patrzał na Inspektora.Ten podniósł na niego oczyi spokojnie zapytał: Czy prowadził pan kiedyś auto w gęstej mgle? Prowadziłem.Co. Więc pan wie, jakie to wyczerpujące zajęcie.Godzinami trzeba wpatrywać sięw płynne mleko przed szybą.Niektórzy otwierają drzwiczki i wyglądają bokiem, ale tonie pomaga.Szerokość szosy wyczuwa się tylko intuicyjnie, mgła rozprasza światła re-flektorów, w końcu nie wiadomo, czy jedzie się naprzód, w bok czy w górę, mgła płynie,porusza się, oczy zachodzą łzami z wytężonego patrzenia.Po jakimś czasie wpada sięw stan, w którym zaczyna się widzieć dziwne rzeczy.jakieś pochody cieni, jakieś znakidawane z głębi mgły, przestaje się dostrzegać cokolwiek w ciemnej kabinie, traci się po-123czucie własnego ciała, nie wiadomo, czy ręce są jeszcze na kierownicy, człowieka ogar-nia odrętwienie, z którego wyrywa go strach i tak jedzie się, ociekając potem, w jedno-stajnym odgłosie motoru, na zmianę zasypiając i budząc się w spazmatycznym skurczu.To jest jak koszmar.Niech pan sobie uzmysłowi, że od wielu lat, od bardzo dawna kieł-kują w panu pewne osobliwe obrazy, osobliwe myśli, takie, których nie ważyłby się pannikomu opowiedzieć, nikomu powierzyć.może to są myśli o świecie, o tym, jaki jestnie do wiary, może o tym, co należałoby robić z innymi ludzmi za życia.albo po śmier-ci.Na jawie, w dzień, w pracy, zdaje pan sobie sprawę z tego, że to są majaki, fantasma-gorie, zakazuje ich pan sobie jak każdy normalny człowiek.Ala te myśli żyją w panu,śnią się, stają się natrętne.Uczy się pan je ukrywać, dba pan o to, aby nikt nie poznał, abynikt z głupich łudzi nie dowiedział się o nich, mogłoby to panu zaszkodzić.Nie może siępan różnić od innych.Potem dostaje pan dobrze płatne, szczególne zajęcie, które wy-maga nocnego czuwania, pełnego wytężonej uwagi.Nocami, po pustkowiach, prowa-dzi pan olbrzymi ośmiotonowy samochód, ma pan wiele, bardzo wiele czasu na rozmy-ślania, zwłaszcza kiedy jedzie pan pustym wozem sam, bez towarzysza, i nie może wró-cić do trywialnej realności odzywając się do niego, mówiąc o tych drobnych, banalnychrzeczach, które innym ludziom wypełniają życie, podczas kiedy pan.A więc jezdzi pandługo, aż mija jesień, przychodzi zima, wjeżdża pan pierwszy raz w mgłę.Usiłuje panotrząsnąć się z majaków, zatrzymuje pan wóz, wysiada, przeciera twarz i czoło śniegiem,i jedzie dalej.Godziny mijają we mgle.Mleko, płynne mleko, nieskończona, rozlewają-ca się biel, jakby nigdy nie było zwyczajnych dróg, błotnistych, oświetlonych ulic, ma-łych miasteczek, domów.Jest pan sam, na wieki sam ze swoim ciemnym, niezgrabnymautem, z czarnej kabiny patrzy pan przed siebie i mruga oczami, usiłuje z nich zetrzećto, co jawi się coraz wyrazniej, coraz natarczywiej.Jedzie pan, i to trwa może godzinę,może dwie, może trzy godziny, aż przychodzi chwila, w której to się staje nieodparte, niedo przezwyciężenia, ogarnia to pana, staje się panem, i już dobrze, do końca, wie pan, conależy teraz zrobić, po zatrzymaniu auta wysiada pan. Co pan mówi! krzyknął Gregory.Drżał. W bazie pracuje dwustu osiemnastu szoferów.W takim zbiorowisku ludzkim za-wsze znajdzie się jeden, który.który jest trochę inny.Który powiedzmy nie jestzupełnie zdrów.Co pan o tym sądzi?Głos Shepparda był wciąż spokojny, mówił miarowo, niemal monotonnie, ale byłow tym coś bezlitosnego. To, co się działo zawsze w drugiej połowie nocy w kostnicach małych, prowincjo-nalnych miejscowości, różniło się w pojedynczych przypadkach szczegółami, zostawa-ła jednak ta więz, spajająca je w całość, owa prawidłowość, która nie mogła być zapla-nowana przez człowieka, przez żadnego człowieka.Nikt, żaden umysł nie byłby do tegozdolny.Takeśmy ustalili, prawda?124Ale mogły ją narzucić okoliczności zewnętrzne.Po pierwsze: rozkład jazdy.Po wtóre,miejsce każdego następnego wypadku leżało coraz dalej od centrum Timbridge Wells,baza Mailera, do której wracają puste auta w drugiej połowie nocy, leży bardzo bliskonaszego centrum.Dlaczego miejsce każdego następnego wypadku leżało coraz da-lej od tego centrum ? Bo przeciętna szybkość auta malała, bo szoferzy, choć wyruszaliz Timbridge Wells zawsze o tej samej porze, coraz pózniej docierali do punktu końco-wego, pózniej rozpoczynali drogę powrotną, a zatem w jednakowym czasie pokonywa-li coraz mniejszy jej odcinek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]