[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Logan puścił szablę, która zawisła na temblaku, niespiesznie otworzyłtubę i przechylił ją tak, żeby mężczyzna zobaczył list w środku.Jezdziec westchnął teatralnie i skinął na Logana.- Proszę mi podać sam list.Nie zamierzam darować wam życia wzamian za czystą kartkę papieru.Tubę może pan sobie zachować napamiątkę.Logan również westchnął, tyle że w duchu.Nie oczekiwał, że jezdziecrzeczywiście daruje im życie i odwoła zabójców - żaden z przywódcówkultu nie okazałby takiej wspaniałomyślności - gdyby wszakże wziął tubęi odjechał, zyskaliby drobną szansę na zwycięstwo w tym starciu.Wyjmując z tuby zwiniętą kartkę, Logan planował, taksowałspojrzeniem stojących po bokach konia zabójców, próbował wyobrazićsobie początek starcia.Kluczowa będzie pierwsza minuta.Rzucil list najbliższemu zabójcy.Ten złapał go i podał swemu panu.W lewej dłoni Logan trzymał pustą tubę, z otwartym wiekiem; prawąwsunął w gardę szabli i zacisnął na rękojeści.Wyczuł, że obok niego Charles porusza się nieznacznie, równieższykując się do walki.Tak jak Logan się obawiał, jezdziec rozwinął kartkę.Przytrzymał jąpod kątem, by padl na nią blask księżyca, na tyle jasny, że mężczyznamógł rozpoznać kopię.389Odwrócił kartkę, upewniając się, że z tyłu nie ma stanowiącej dowódpieczęci.Raz jeszcze w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki,świadczące o uśmiechu.Logan zamrugał.Uśmiech? Przecież to była kopia.Jezdziec - jeżeli toon dowodził kampanią, mającą za zadanie powstrzymać Logana - straciłmnóstwo ludzi, jak się właśnie okazało, dla zwykłej kopii.Powinienwpaść we wściekłość.Tymczasem uśmiech na twarzy jezdzca co najwyżej stał się szerszy;mężczyzna zwinął list i wsunął go do wewnętrznej kieszeni płaszcza.Skłonił głowę.- Miło robić z panem interesy, majorze.Zaczął wycofywać konia.Jego ludzie rozstąpili się, przepuszczajączwierzę, pozostali jednak na pozycjach i na nowo uformowali szyk, kiedykoń ich minął.Wyminąwszy swych siepaczy, jezdziec zawrócił wierzchowca -zaułek był akurat na tyle szeroki, aby mógł tego dokonać.Ruszył wkierunku uliczki.Przez krótką chwilę Logan myślał.ale nie, trudno byłoby w touwierzyć.Jezdziec wstrzymał konia u wylotu zaułka, obejrzał się i zasalutowałim ponad głowami swych ludzi.Pózniej na jego twarzy, o ile mogli todostrzec, pojawi! się złowieszczy wyraz.- Zabić ich - rzucił matowym głosem.- Sądziłem, że jest pan dżentelmenem! - zawołał pod wpływemimpulsu Logan.Jezdziec wybuchnął zimnym śmiechem, lecz nagle spoważniał.- Jestem bękartem i po prostu staram się żyć tak, jak nakazuje miurodzenie.Z tymi słowy dzgnął konia piętami.Kiedy tylko kopyta zastukotały obruk, zabójcy ruszyli do ataku.390Alex zamierzał właśnie porzucić miejsce niespodziewanej klęskiDaniela, kiedy ten raptem wypadl konno ze swej kryjówki naprzeciwhotelu, znacznie bliżej centrum zamieszania.Alex cofnął się w głębszycień i obserwował.Daniel skręcił w drugą połowę tej samej przecznicy, wktórej przyczaił się Alex, po czym, kawałek dalej, wstrzymał konia idobył szabli.Z przybocznymi postępującymi tuż za nim, bez pośpiechuruszył uliczką na tyłach ciągnących się wzdłuż High Street budynków;Alex uznał, że wiedzie ona aż na tyły hotelu.Co takiego zwróciło uwagę Daniela? Po co tam pojechał?Alex żywi! nadzieję, że odpowiedz brzmi: zająć się Monteithem.Kiedy wszakże minuty upływały, Daniel się nie pokazywał, a szalazwycięstwa w ulicznej bitwie coraz wyrazniej przechylała się w stronęmiejscowych, w Aleksie narastała chęć opuszczenia sceny.Nie życzyłsobie, żeby go tu przyłapano - obcego, który o tak dziwnej porze z ukryciaobserwował akcję.Trudno byłoby mu się z tego wytłumaczyć.Wszakże ciągle jeszcze zwlekał.Akurat kiedy wreszcie chwytałwodze, Daniel wyjechał z uliczki.Wsuwając szablę do pochwy, podniósłwzrok, nie zdołałby jednak dostrzec skrytego w cieniu Aleksa.Daniel skierował konia z powrotem ku Bedford High Street.Zatrzymał się, zsunął chustę z twarzy i spojrzał w kierunku hotelu, przedktórym walka powoli ustawała.Potem się uśmiechnął.Również na twarz Aleksa wolno wypłynął uśmiech.Daniel, z triumfalną miną, zwrócił konia tyłem do zamieszania naulicy i bez pośpiechu wyjechał z miasta.Z Aleksa spłynęło napięcie.Danielowi się powiodło.Zdobył listMonteitha, nic więcej nie grało roli.391Coraz bardziej radosny Alex przez chwilę bawił się myślą, żebydogonić Daniela i wraz z nim triumfalnie pognać do Bury, ale.jak by muto wyjaśnił? Daniel nie był takim głupcem jak Roderick.Natychmiastpojąłby, że sekretna wyprawa Aleksa do Bedford dowodzi bardzorealnego braku zaufania.Bo tak było.Niedobrze jednak, gdyby Daniel się o tym dowiedział.Otrząsnąwszy się z zamyślenia, Alex uzmysłowił sobie, że przyboczniDaniela, cała dwunastka, dotąd się nie pokazali.Niemal na pewnoznaczyło to, że w tej chwili walczyli, a zatem Alex powinien oddalić się ztego miejsca, nim jakiś zacny mieszczanin natknie się na makabryczneznalezisko i rozpocznie się pościg za zbrodniarzem.Popędziwszy kasztana do wolnego kłusa, Alex ruszył w ślad zaDanielem.Jako że miał lepszego konia, bez większego trudu wyminie goniepostrzeżenie gdzieś po drodze.Dotrze do Bury pierwszy i będzieczekał, aby łaskawie powitać zwycięzcę, kiedy ten nadciągnie złożyć swązdobycz u stóp Aleksa.Uśmiechnięty Alex jechał przed siebie.Walka na podwórzu przy końcu zaułka była szybka, zaciekła, krwawai desperacka.Ku niejakiemu zaskoczeniu Logana ich czwórka nadal żyła.Choć poranieni, posiniaczeni, podrapani, wciąż trzymali się nanogach.Zdołali obrócić ciasnotę zaułka na swoją korzyść.Kiedy tylkoczłonkowie kultu ruszyli do natarcia, Charles i Deverell wyszarpnęli zzapasów pistolety i wypalili z niewielkiej odległości, powalając dwóchprzeciwników
[ Pobierz całość w formacie PDF ]