[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A czego się spodziewał? %7łe dobry Bóg łagodnie przeprowadzi goz brzydkiego świata w piękny, skoro nawet nie wierzył w Boga? W nicnie wierzył.I był tchórzem, bo gdyby nie był, to dałby nogę na tamtenświat bez znieczulania świadomości alkoholem.Bez uciekania siędo półśrodków.Albo tak, albo siak dewiza (jedna z wielu, trzebadodać) Cześki Gawlińskiej może nie oszałamiała filozoficzną głębią, alesprawdzała się w każdej sytuacji.I w każdych warunkach.Albo się żyje, albo umiera.Pośrodku jest nieustający koszmar.Człowiek żyjący w owym koszmarze traci zdolność odczuwania,postrzegania i w pewnym momencie zaczyna się zastanawiać, czyjeszcze jest człowiekiem, czy tylko ożywioną rzeczą, bo nawet niezwierzęciem.Każde zwierzę, nawet jeśli kieruje się instynktem,do czegoś zmierza.Filip Spalski donikąd już nie zmierzał.Leciał w dół.Na dnie było jak na dnie.Woda wlewała się do płuc, do nosa,chciała wypłukać oczy.Woda, która jest warunkiem wszelkiego życia,rozrywała go od środka i odbierała resztki pijanej świadomości.Chciałkrzyknąć: Dobry Boże, jesteś czy Cię nie ma, wyprowadz mnie z tejciemnej doliny na bezkresne pastwiska nieskończonej miłościwszystkiego i wiary we wszystko ale nie mógł tego zrobić, bo nie miałjuż głosu.Nie czuł także rąk ani nóg i nic nie słyszał.Wtedy ktoś (może Bóg) powiedział mu, że czasem rodzą się tacyludzie bez rąk i nóg; nie słyszą, nie widzą, a dotyk sprawia im ból,ponieważ nie nauczyli się myśleć i nie wiedzą, co to oznacza, nie mająna nic wpływu, leżą i czekają na nic.Na nic?! Jak to, na nic?! Czeka sięna coś, na kogoś, na wszystko! Zmusił własne ręce, by złapały sięczegoś, co było czymś, jakiegoś kawałka materii zbudowanejz niewidocznych atomów.Chwycił się szyi Doris, która, pochylając sięnad nim, zawołała: Czesia, Marlena, on chyba nie żyje!%7łył. %7łyje orzekła Czesia, wyciągając go z wanny z pomocąMarleny i Doris w taki sam sposób, w jaki go tam wrzuciła, czyli bezceregieli.Mokra posadzka w łazience to wciąż był przedsionek piekła.Zimno, mokro, oślizgle, tyle że już bez rozrywającej płuca wody.Filipzamarzył o czymś ciepłym, miękkim, przytulnym.Doczołgał siędo łóżka, na żadną z tych rzeczy nie licząc, bo dobrze wiedział, że jegobarłóg od dawna nie był łóżkiem, tymczasem jednak czyjeś dobre ręcezabrały stamtąd wszelkie ślady jego kilkumiesięcznej niemocy.Niemógł uwierzyć, padając w czystą pościel, że tak niewiele trzeba, byna nowo poczuć się człowiekiem.Zawinął się w kołdrę, na której niebyło śladów ognia, i położył głowę na poduszce miękkiej jak puch.Odleciał, ale już nie w dół, tylko w czyste obłoki na niebie, przeciął jejak samolot z góry, z dołu i z każdej innej strony.Wiele dni podróżowałpod i nad chmurami, lądował i znowu wzbijał się w powietrze,w nieskalaną niczym przestrzeń, skąd można było patrzeć na bezkresnełąki, ciągnące się od horyzontu po horyzont.To było jak pożegnalny lot, z którego wraca się na ziemię bez żaluza tym, co się kończy, lecz z wiarą w to, co się zaczyna.%7łycia niekończą zdarzenia, tylko definitywna i nienaprawialna awaria mięśniasercowego.Proste.Filip otworzył okna na oścież, nabrał powietrza w płuca i nie to, żenagle jakoś straszliwie zachciało mu się żyć, mógł już jednak myślećo życiu bez odrazy.Może niewiele, ale niewiele to zawsze więcej niżnic.Zza okna dochodziły jakieś odgłosy: gwar rozmów, śmiech&Aadnie się bawią, pomyślał, podczas gdy ja tu mało nie umieram.I jeszcze płacz dziecka.Skąd wzięły dziecko? Może Tuśka przez tenczas cofnęła się w rozwoju.Wszystko możliwe.Nie czuł się na siłach, a właściwie zabrakło mu odwagi, by pójśći zobaczyć, co tam się dzieje.Wsunął się pod kołdrę, nakrył nią głowęi spał, a gdy się obudził, znowu otworzył okno na oścież, bo wiatr jezatrzasnął, i tym razem wychylił się głęboko.Zobaczył na werandzieobcych ludzi, którzy wchodzili na nią lub wychodzili ze znajdującychsię wokół pokoi, i postanowił sam to sprawdzić.Włożył czyste spodnie i świeżą koszulę, sprawdzając dokładnie,czy nie ma gdzieś plamy z pralni potrafią oddać coś czasemw gorszym stanie, niż im się zaniosło.Nie znalazł nic, co by gozaniepokoiło, więc wreszcie zszedł na dół i zapytał Czesię, co tu siędzieje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]