[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A w ogóle aptekarze! Powinno się im schodzić z drogi, gdzie tylko można.Niejakiemu Heidenreichowi fatalnie się przysłużyli.Heidenreich to był ten, który podczas wojny światowej był sanitariuszem u Włochów i przyswoił sobie do pewnego stopnia włoski styl życia.Na przykład za pomocą klapiczki łapał wróble, zabijał je, smażył w margarynie i pożerał, chachor! Zawsze w niedzielę je chwytał, a w poniedziałek zabierał do roboty swoje dziesięć, dwadzieścia wróbli przyciśniętych dwiema kromkami chleba.Ludziom robiło się niedobrze na widok tego nieokrzesania.Pewnego razu podczas przerwy śniadaniowej położyli mu na kromce żywą żabę, a ten ją zjadł, jakby nic.Kiedy połknął ostatni kęs, powiedzieli mu o tym: porzygał sobie buty.I temu właśnie Heidenreichowi zdarzyła się ta historia z aptekarzem, a ściślej nie jemu, tylko jego córce, Lizie Heidenreich.Poszła do aptekarza Brodosza na ulicy Gneisenaua, specjalnie tak daleko poleciała, bo wstydziła się pójść do aptekarza na ulicy Hałd, który znał Heidenreicha, i mógł mu o tym powiedzieć.Miała ona bowiem wbrew woli ojca dłuższy stosunek ze szmaciarzem i nabawiła się mendoweszek.A Heidenreich zawsze powiadał: - Jeśli cię jeszcze raz zobaczę z tym haderlokiem, połamię ci gnaty i wyrzucę przez okno!Ale dzioucha nie mogła się z nim rozstać, bo był kawalerem i za każdym razem przynosił jej mały upominek.Raz pierścionek, raz pozłacaną broszkę, albo lusterko, i w końcu się stało: dostała wszy w kroczu.Szmaciarz radził jej posmarować naftą, ale ona powiedziała: - Nie mogę, bo ojciec poczuje zapach i wszystko odgadnie.- Poszła więc do aptekarza Brodosza, kupiła sobie jakiś środek i następnego dnia już nie żyła.Heidenreich znalazł butelkę obok łoża śmierci, wysłuchał różnych porad i zaskarżył aptekarza o odszkodowanie.Przyniósł jakiś wyblakły dokument, z którego wynikało, że jakiś bogaty kupiec pertraktował z nim w sprawie żeniaczki, a on sam, Heidenreich, mógł sobie na stare lata zafundować piękne życie - gdyby aptekarz nie zakatrupił mu córki.I co było? Brodosz został uniewinniony.Bo wszyscy ci akademicy są w zmowie.Aptekarz wyłgał się przed sądem za pomocą słów, których nikt nie rozumiał, i powiedział, że nie może latać za ludźmi i czytać im, że tam stoi napisane „wcierać”, a nie „połknąć” i tak dalej.Innym razem znowu się zdarzyła taka rzecz z aptekarzem.Helenka Hajduk też przypadkowo dostała takich wszy od pewnego strażaka.Ale w stopniu oficerskim.Czasem doprawdy nie wiadomo, skąd się u ludzi to paskudztwo bierze.Gdy więc zaczęło ją tam świerzbić, a wstydliwa to Helenka nigdy nie była, poszła prosto do aptekarza na ulicy Hałd i wypaliła prosto z mostu: - Świerzbi mnie tu.Macie jakiś środek, taki niezbyt drogi?Aptekarz złapał się za brodę.- Muszę się zastanowić.- Ale właściwie to nie był aptekarz, tylko jego pomocnik.Właściwy aptekarz był w piwiarni Hindelanga, zaraz za rogiem, gdzie poszedł na jedno piwko.Pomocnik nazywał się Ptok i oczy zaczęły mu latać, jak u jakiego wariata.Jąkał się przy tym i ręce mu drżały: - Ja, ja, ja najlepiej obejrzę to sam, panienko! Proszę podejść bliżej, tu na stół operacyjny! Całość nie będzie kosztowała więcej niż dwie marki.Helenka weszła do środka, położyła się na sofie i podniosła sukienkę.I kiedy pomocnik Ptok szykował akurat słoik z wazeliną i rozpinał galoty, wszedł aptekarz, momentalnie zorientował się w sytuacji i dał Ptokowi w pysk.- Ja ci dam nowy słoik wazeliny wyciągać z szuflady, masz!Wyrzucił go kopniakiem ze sklepu i wrócił z powrotem pełen uprzejmości.- Tak, panieneczko, teraz wszystko załatwimy jak się należy.Na pomocników, wiecie, nie można się teraz spuszczać.Wazelina byłaby najgorszym środkiem, jaki można było wymyślić.A co potem nastąpiło, można sobie wyobrazić: Środek gówno pomógł, weszki pozostały, a Helenka Hajduk musiała uciec się do nafty.I mogła się pudrować, ile wlezie, zapach i tak przedostawał się przez kieckę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]