[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Olmer kroczył prosto do przygotowanej pułapki.Cała jego eskorta nie przekraczała trzydziestu osób.- Przygotujcie się! - przemknęła komenda w szeregach ukrytych gondorskich wojowników.Nie skrzypnęła cięciwa, nie brzęknął miecz; doskonale nasmarowana, starannie przechowywana broń nie zawiodła, nie zdradziła swych właścicieli ani jednym dźwiękiem.Wykute przez mistrzów Gondoru i krasnoludy przyłbice bezszelestnie opadły.W milczeniu stały wyszkolone bojowe konie.Trzydzieści łuków szukało celu, przygotowując się do śmiertelnego pokosu: dwudziestu mieczników miało rozprawić się z ocalałymi.Położywszy na kolana miecz i ponownie przygotowawszy elfijskie strzały, Folko z zamierającym w piersi sercem śledził, jak w niepewnym księżycowym świetle wolno pokonywał bagno oddział ich przeklętego wroga.Wroga? Tego, który do tej chwili nie wyrządził im krzywdy, chyba że wtedy, gdy odpierał ich pierwszy atak.Hobbit jednakże szybko stłumił owe myśli.W końcu nie był urodzonym wojownikiem, stał się nim z potrzeby i dobrze wiedział, że bywają takie chwile, kiedy podobne rozważania mogą być zgubne.„Strzelaj pierwszy, Legolasie!” - krzyczał kiedyś Gimli, uznawszy, że powracający z cienia śmierci Gandalf to zdrajca Saruman.Teraz hobbit rozumiał, że krasnolud miał rację.Gdyby na miejscu Gandalfa był Saruman, nic by nie uratowało przyjaciół.„Strzelaj pierwszy”.Był gotów wystrzelić pierwszy.Strzelić nawet w plecy.Kilku jeźdźców z pierwszego szeregu przebyło mniej więcej połowę drogi: zatrzymali się, odwrócili, czekając na pozostałych.Serce Folka gwałtownie podskoczyło.Czyżby ktoś ich zauważył?W małym oddziale, który się zbliżał, nastąpiły jakieś przetasowania.Na czoło przesunęło się jeszcze dziesięciu konnych, tylu samo zostało z tyłu.Zbita grupka znalazła się w środku i Folko wytężył wzrok, usiłując wypatrzyć Wodza.Nad bagnami zaległa cisza, tylko kląskał ugniatany mech kopytami koni.Pierwsi jeźdźcy przecięli granicę zasięgu gondorskich łuków.Jednakże Atlis jeszcze się nie poruszył i wszyscy wojownicy w zasadzce wiedzieli dlaczego: nieprzyjaciela należało dopuścić bliżej.Nikt nie powinien ujść ze starcia.I nikt nie powinien zawładnąć Pierścieniami Śmiertelnych, które nosił przy sobie Wódz.Hobbit zastanawiał się, co należy uczynić z potworną zdobyczą, jeśli trafi w ich ręce.Orodruina mocno śpi, a gdzie znaleźć drugi taki płomień, który mógłby zniszczyć na wieki złowrogie twory Saurona?Cały oddział znalazł się już na celowniku wojowników Etcheliona.Konie dwóch pierwszych wojów - niskich, przysadzistych, najprawdopodobniej orków - wychodziły z bagna na brzeg.Folko dostrzegł zgromadzonych wokół jakiejś postaci strażników Olmera; poznał ich po rynsztunku.Gdzieś za ich plecami krył się Wódz.Ale czy możliwe jest, że Olmer zostawi swoich ludzi poza zamkiem i tajemniczy rytuał scalania Pierścieni w czarny łańcuch odbędzie się w obecności orków? W duchu Folko miał nadzieję, że Wódz tak właśnie postąpi - odeśle ochronę, a to da jemu, hobbitowi, i jego towarzyszom dodatkową szansę.Jednakże Olmer nie kwapił się do wejścia na zaklęte wzgórze.Dwudziestu wojowników zaczęło się wspinać, a on sam ze strażnikami nadal stał w bagnie; wierzchowce niemal po brzuchy zapadły się w błoto.Nie należało już zwlekać.Zaraz orkowie polezą na górę i chociaż wojownicy Etcheliona byli mistrzami w likwidowaniu wartowników, z dwudziestoma to nie mogło się udać.Na pewno któryś zdążyłby krzyknąć, zauważywszy, że coś się dzieje.Atlis krótko gwizdnął.Rozległ się chóralny odgłos jednocześnie wypuszczonych cięciw i świst trzydziestu strzał; ciszę przerwały jęki rannych.Mistrzowie niespodziewanych uderzeń, wojownicy Etcheliona wystrzelili i ani jedna strzała nie chybiła.Oszalałe z bólu konie stawały dęba, zrzucając jeźdźców.Z krzykiem, zachłystując się krwią, spadali w lepkie błocko trafieni w szyje i twarze orkowie.A strzały wciąż leciały.Dziesięciu strażników Wodza osłaniało go własnymi ciałami na podejściach do wzgórza.Ubrani w szczególnie mocne zbroje nie ponieśli strat, ale rozumiejąc, że nie uda im się długo utrzymać pod gradem wrogich strzał, ruszyli naprzód, usiłując pociągnąć za sobą ocalałych orków, i stanęli twarzą w twarz z nieznanym przeciwnikiem.- Gondor! - Powietrzem wstrząsnął groźny bojowy ryk drużyny Etcheliona.Przyszła pora odłożyć łuki, bowiem o wyniku starcia miały zdecydować miecze.Błyszczała stal, rozległ się metaliczny dźwięk uderzeń i na stokach Wzgórza Czarów rozpoczęła się walka.Elfy i hobbit nie rzucili się za wojownikami Atlisa w potyczkę, natomiast, potrząsając toporem, ruszył Torin, a za nim Malec.Nie spuszczali z oczu ciasnego kręgu strażników Olmera, którzy teraz zwarli się i rozpaczliwie bronili się przed atakującymi z trzech stron Gondorczykami.W pierwszych szeregach wojowników Zjednoczonego Królestwa znalazł się Atlis.Nieliczni orkowie walczyli z zaciekłością.Mogło ich tylko ocalić połączenie się z tymi, którzy otaczali murem Wodza.Jednakże Gondorczyków było i tak dwukrotnie więcej, Olmerowi zostało około dwudziestu wojowników.Wydawało się, że jeszcze minuta, dwie i nie wytrzymają, rozsypią się pod wściekłym naporem wojowników Minas Tirith.Elfy i hobbit czekali.Olmer tu był, ale nie udało im się dostrzec go wśród walczących.Swoi i obcy przemieszali się tak, że nie można było strzelać.Liczebność zwartej grupy wojowników chroniących Olmera nie malała.Krok za krokiem przebijali sobie drogę z bagna, dokąd przy pierwszym uderzeniu zapędzili ich Gondorczycy.Wydawało się, że miecze wojowników odskakują od kolczug nieprzyjaciół, nie czyniąc im żadnej szkody.Nadzieję zastąpił niepokój.Folko widział, jak w rozpaczliwej próbie sięgnięcia ostrzem przeciwnika jeden z ludzi księcia stracił równowagę i krótki kindżał parującego cios wroga znalazł szczelinę w pancerzu.Wojownicy Etcheliona bezskutecznie usiłowali rozbić mur wrażego szyku; odbijali się od niego niczym fale przyboju.Jak zaczarowani, wrogowie unikali ich uderzeń.Atlis szybko się zorientował, że jest źle.Jego oddział poniósł ciężkie straty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]